Artykuły

Stracone złudzenia w królestwie szmiry

Poznański Teatr Muzyczny, który od lat nie zaprezentował ani jednego dobrego przedstawienia i którego szefostwo postawiło sobie za cel bicie rekordu świata w nijakości, dostaje za to nagrodę finansową. W 2009 r. z budżetu miasta otrzyma aż 9 mln zł. Tyle, ile dostaną razem Teatr Ósmego Dnia, Teatr Polski i Teatr Animacji! - pisze Michał Danielewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Właśnie minął rok od wydarzenia, które było doskonałym symbolem kulturalnej klęski Poznania, przykładem na to, w jak zatęchłym skansenie żyjemy i jak bardzo groteskowe są nasze ambicje, by stać się Europejską Stolicą Kultury. Cóż takiego zdarzyło się 12 miesięcy temu? Niby nic wielkiego, po prostu Michał Zadara został laureatem Paszportu Polityki.

Wiem, wiem, zapytacie zaraz: "a kimże do ciężkiego diabła jest ten Zadara?" Już wyjaśniam. Michał Zadara to jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów teatralnych młodego pokolenia. Dlaczego o nim wspominam? Tak się bowiem składa, że jednym z jego najciekawszych dokonań jest "Operetka" Witolda Gombrowicza. Zrealizował ją dla wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol w tym samym czasie, gdy w poznańskim Teatrze Muzycznym oferowano widzom - jak co roku - radośnie przewidywalne i sztampowe gnioty. No wiecie: "Skrzypek na dachu", "Awantura o Basię", "Dla was gramy piękne damy" - a wszystko w przerażająco przewidywalnych wersjach, bez cienia polotu i odwagi.

To zestawienie dwóch teatrów - a tak naprawdę dwóch światów - choć brutalne, doskonale pokazuje stan, w jakim od dawna tkwi poznańska kultura oficjalna. To połączenie samozadowolenia z beztroskim trwonieniem publicznych pieniędzy na szmiry, które w oczach miejskich decydentów mają jedną, ale za to podstawową zaletę: są dla nich zrozumiałe i dają złudzenie obcowania ze sztuką.

Kicz kosztuje dwa razy drożej

W środowisku muzycznym funkcjonuje złośliwa anegdota, według której w operetce w zastępstwie chorego puzonisty może zagrać choćby hydraulik. Ale w poznańskich warunkach ta dykteryjka jest krzywdząca dla niejednokrotnie dobrych muzyków zarabiających na chleb w Teatrze Muzycznym. W naszym kontekście ta opowieść powinna brzmieć następująco: w razie choroby miejskiego urzędnika zajmującego się kulturą, można go bez żadnego uszczerbku spokojnie zastąpić kimkolwiek, choćby autorem niniejszego tekstu. Bo ja także równie beztrosko i niekompetentnie potrafiłbym wydać publiczne pieniądze. O co chodzi?

Okazuje się, że poznański Teatr Muzyczny otrzyma w 2009 r. z budżetu miasta 9 mln zł, czyli tyle, ile dostaną razem Teatr Ósmego Dnia, Teatr Polski i Teatr Animacji! Dziewięć milionów w mieście, w którym, by dostać pieniądze na jakikolwiek ambitniejszy projekt, trzeba wycierać kolanami wykładzinę w przedpokojach urzędników lub iść po prośbie do Grażyny Kulczyk.

Oto miara poznańskiego absurdu: placówka, która od lat nie zaprezentowała ani jednego dobrego przedstawienia, której szefostwo za cel postawiło sobie prawdopodobnie pobicie rekordu świata w nijakości, dostaje za to nagrodę finansową.

Można to wytłumaczyć nieuwagą, można mechanizmem znanym wśród internautów jako kopiuj/wklej, czyli bezrefleksyjnym przyklepywaniem najbardziej zadziwiających pomysłów, jeśli tylko - jak w przypadku poznańskiej operetki - firmuje je instytucja o znanej nazwie.

Sądzę jednak, że powód trwonienia przez miejskich urzędników pieniędzy na kicz jest jeszcze bardziej przygnębiający: oni naprawdę uważają, że dotują sztukę. I dalsze trwanie Teatru Muzycznego w obecnym kształcie będzie pogłębiało ten stan rzeczy.

Bo zwożona autokarami do teatru dziatwa szkolna, której leniwi nauczyciele wmawiają, że w naszej operetce ma styczność z kulturą wysoką, wkrótce podrośnie i ani się obejrzymy, jak zacznie zarządzać miejską kasą na kulturę. I nie zdziwię się, jeśli wówczas wychowani na Teatrze Muzycznym młodzi radni sypną hojnie kilka milionów jakiemuś klonowi Piotra Rubika. I zrobią to oczywiście w przekonaniu, że dotują sztukę przez duże "S".

Może być inaczej

Michał Zadara, Leszek Możdżer, Tymon Tymański to kilka postaci związanych z wrocławskim Capitolem. Łączy ich jedno: to utalentowani artyści, którzy nie idą na łatwiznę, szukają odważnych rozwiązań, nie schlebiają tanim gustom masowej publiczności, choć jednocześnie nie tworzą sztuki hermetycznej, nie tworzą tylko dla wtajemniczonych. Dzięki nim wrocławski Teatr Muzyczny jest sceną, która pokazuje, że forma przedstawienia muzycznego nie musi być źle wyreżyserowaną i słabo zagraną tandetą, że może mieć blask prawdziwego wydarzenia artystycznego. I to się opłaca! Kilkanaście dni temu gruchnęła wieść, że Capitol dostał na przebudowę swojej siedziby 80 mln zł z Unii Europejskiej.

Dlaczego więc Wrocław nawet przestarzałym instytucjom kultury aplikuje potężny zastrzyk nowej energii i zsyła na nie diamentowy deszcz unijnych pieniędzy, a Poznań otula je wyliniałym, pełnym moli płaszczem wartym dziewięć milionów złotych polskich? Nie wierzę w łatwe wytłumaczenia, które przyczynę widzą w ludziach. Przecież różnica między wrocławskimi i poznańskimi politykami nie jest aż tak duża. Nie wierzę także w przyczyny ideowe, bo przecież Rafał Dutkiewicz jest równie konserwatywny i mieszczański jak Ryszard Grobelny. A więc kto jest winny?

Europejska stolica penerstwa

My, drodzy państwo. Ja, pan, pani, poznańskie społeczeństwo. Nie buntujemy się przeciwko średniactwu, nie wywieramy dostatecznej presji na polityków, nie zmuszamy ich do energiczniejszego działania. To jasne, że nie każdy musi się interesować sztuką, ale zaniechania w tej dziedzinie, jak pokazuje przykład Wrocławia, odbijają nam się czkawką również finansowo. Rok w rok tracimy konkretne, policzalne pieniądze. Kolejny raz odczujemy to boleśnie, kiedy nie zostaniemy - bo moim zdaniem nasze szanse są zerowe - Europejską Stolicą Kultury.

Przyjdzie nam się więc zadowolić statusem Europejskiej Stolicy Penerstwa, stolicy - parafrazując Wojciecha Bąkowskiego - obyczajowego i artystycznego syfiarstwa. "Poznań jest bardzo dobrym miejscem dla sztuki przez to, że jest złym miejscem dla sztuki" - mówił niedawno w wywiadzie dla "Gazety" Bąkowski, 30-letni, coraz bardziej znany w świecie poznański artysta. I chyba rzeczywiście w tym paradoksie tkwi szansa dla stolicy Wielkopolski.

To sytuacja trochę jak ze "Straconych złudzeń" Balzaca, gdzie grupka zagubionych i zniesmaczonych Paryżem młodych artystów trzyma się razem i wspierając się wzajemnie, mozolnie tworzy własną sztukę na przekór oporowi miejskiej materii. A więc nasza nadzieja opiera się na ludziach z pasją, którzy bez żadnych kompleksów robią swoje: na Bąkowskim, na grupie "Penerstwo", na stowarzyszeniu Pinkpunk, na Filipie Wałcerzu i jego zespole an_ARCHE NewMusicEnsamble. Nadzieja, że nie umrzemy tu wszyscy z nudów.

Na zdjęciu: "Zemsta nietoperza", Teatr Muzyczny, Poznań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji