Trzeba żyć
NA "Wujaszka Wanię" w "Ateneum" warto pójść choćby ze względu na aktorów. To duża przyjemność - i niezbyt często, niestety, się zdarzająca - smakować grę tak znakomitą w każdej roli, tak precyzyjną i naturalną zarazem, tak mistrzowską w opanowaniu rzemiosła. Gra to bardzo Czechowowska. Można powiedzieć: tradycyjnie Czechowowska. Z wydobyciem całego dramatu wewnętrznego, wszystkich drgnień uczuć i myśli ukrytych pod potoczną gadaniną ludzi, którzy jedzą, piją, wchodzą i wychodzą, pracują - a tu równocześnie rozstrzyga się ich szczęście i życie. Z przeciąganiem dialogów, pauz i zamilknięć może nawet nadmiernym. Chciałoby się miejscami więcej zwartości, szybszego tempa i ostrości tak, jak to jest w akcie pierwszym, a co potem rozpływa się trochę zbyt leniwo. Ale w tym stylu, powtarzam, każda rola osiąga doskonałość, której stopnie w poszczególnych wypadkach trudne są do określenia. Z Czechowa jest tu też pozorny brak gry, wrażenie prawdy w całkowitym byciu przedstawianą postacią, niepozwalanie sobie na żadną przesadę, sztuczność czy karykaturę. Chęć dotarcia do głębokich pokładów duszy ludzi daremnie szukających szczęścia i marnujących się w nędznym, głupim i beznadziejnym świecie.
Bo "Wujaszek Wania" jest marzeniem o szczęściu - nigdy nieziszczalnym. Sztuką o ludziach nieszczęśliwych, rozczarowanych, ze zmarnowanym życiem, przegranych także w miłości, ludziach wartościowych, bezsilnie szamocących się z sobą i ze światem. "Trzeba żyć" znaczy dla nich "trzeba cierpieć" bez nadziei na przyszłość. I pracować. Nawet na końcu Sonia łudzi się tylko, kiedy snuje wizję szczęścia pozagrobowego - przez łzy i bez wiary. Bardzo smutna sztuka. Na pewno trzeba by ją zaliczyć do czarnej literatury, gdyby nie to, że Czechow jest klasykiem. Bardzo ludzka sztuka, która mimo wszystko narzuca myśl, że człowiek to brzmi... pięknie. Że trzeba żyć, choć z odpowiedzią na pytanie: jak żyć? dajemy sobie radę z wielkim trudem.
A oto aktorzy i przedstawiane przez nich postacie z tego smutnego świata Czechowa.
GUSTAW HOLOUBEK - wujaszek Wania Wojnicki. Człowiek utalentowany, wrażliwy. Zdziwaczały w monotonii i szarzyżnie dnia codziennego zapadłej, wiejskiej prowincji. Nieszczęśliwy, zawiedziony w miłości, ze zwichniętym życiem. Gdyby je można było zacząć raz jeszcze! O Holoubku pisze się zawsze w superlatywach, i tym razem daje kreację nadzwyczajną. Stwarza postać niezmiernie naturalną, pełną uroku, z delikatnym tonem żałosnej śmieszności. Budzi sympatię i współczucie. Spłoszone spojrzenia i subtelne odcienie głosu, którymi emanuje jego miłość do Heleny. Poszarzała, stężona bólem maska w scenie z bukietem. Wspaniale rozegrana scena buntu graniczącego z szaleństwem, kiedy z oburzenia krew uderza mu do głowy. Końcowa, ciężko przychodząca rezygnacja. Wszystko to stopione jest w jedną konsekwentnie narysowaną postać sceniczną. Niezapomnianą.
KRZYSZTOF CHAMIEC - Astrow. On patrzy najgłębiej i najwięcej rozumie. Szuka piękna w człowieku. Pragnie w życiu tworzyć i pracować dla szczęścia własnego i innych. Ponosi klęskę. Nieszczęśliwy i rozczarowany próbuje znaleźć w alkoholu pocieszenie i namiastkę zawiedzionych marzeń. Chamiec w tym pierwszym swym występie na scenie warszawskiej jest znakomity. Ściszony, skupiony wewnętrznie rozgrywa skomplikowane rozterki Astrowa. Przystaje do tej postaci warunkami zewnętrznymi, głosem, stwarza pociągającą swym bogactwem osobowość. ALEKSANDRA ŚLĄSKA - Helena. Jej zjawiskowa piękność wprowadza niepokój do tego osowiałego dworu ziemiańskiego, budzi miłość dwóch najwartościowszych mężczyzn w tym środowisku. Mimo pozorów beztroskiej, pustej lalki nieszczęśliwa przy boku starego i męczącego męża, którego jednak nie chce rzucić. Śląska cudownie pokazuje czar kobiecości Heleny, fascynuje urodą, promjeniuje zimnym i oślepiającym blaskiem tej postaci. A przy tym niczego nie gubi z jej ludzkich uczuć i wartości.
ELŻBIETA KĘPIŃSKA - Sonia. Nieładna dziewczyna o pięknej duszy. Nieszczęśliwa w miłości. Zrezygnowana w samotnej wegetacji wypełnionej pracą. To zapewne najświetniejsze, jak dotąd, osiągnięcie aktorskie Kępińskiej. Jest prosta, ujmująco szczera i czysta w uczuciach, wzruszająca w swym niepowodzeniu.
JAN ŚWIDERSKI - profesor Sjeriebriakow. To wreszcie człowiek szczęśliwy, jeżeli pominąć nieszczęście starości i podagrę. Pasożyt, który przez całe życie żył z pracy innych i dlatego tak chętnie i obłudnie wzywa do pracy i czynu. Dęty bufon, który doszedł do wysokich godności profesora i ekscelencji w Petersburgu mimo absolutnej tępoty intelektualnej. Spryciarz i egoista, który także na emeryturze potrafi urządzić się tak, aby żyć kosztem innych. Świderski obnażył nicość duchową profesora z bezlitosną wnikliwością, zabarwiając tę rolę lekką nutą śmieszności.
HALINA KOSSOBUDZKA - stara Wojnicka. Także śmieszna dama ziemiańska, zapatrzona w światową ogładę Sjeriebriakowa, mieląca pustymi frazesami.
HANNA SKARŻANKA - Niania. Bardzo ciepło zagrana postać pogodzonej z trudnym życiem staruszki.
JAN MATYJASZKIEWICZ - Tielegin. Jeszcze jeden nieszczęśnik, ze złamanym życiem. Wysadzony z siodła - na starość na łaskawym chlebie u sąsiadów.
HENRYK ŁAPIŃSKI - służący. Uzupełnia tę galerię ludzi z rosyjskich dworów na początku naszego stulecia.
Tak więc koncert orkiestry złożonej ze znakomitych solistów. A jednak - przy całym podziwie dla gry aktorów - przedstawieniu jakby czegoś brakuje. Może sama sztuka mimo swych piękności przez swój pesymizm i smutek budzi dzisiaj pewien sprzeciw. Może reżyseria nie zdołała zespolić całości w jednym nastroju, przeprowadzić w niej zdecydowanej myśli. Kazimierz Dejmek utrzymując tradycję Czechowa w grze aktorskiej - starał się odciąć stanowczo - i słusznie - od innej tradycji - naturalizmu i rodzajowości. Zrezygnował też z takich, słynnych już w tej tradycji efektów, jak deszcz i burza czy naszczekiwanie psów za sceną przy odjeździe Sjeriebriakowych. Dobrze też utrafił w złoty środek między potocznym, "życiowym" kontaktowaniem się w dialogach osób na scenie a demonstrowaniem tych dialogów i monologów wprost do widowni. Ale w tej ucieczce od naturalizmu przesadzają dekorację. Nagi horyzont koloru beżowego i na nim skąpe elementy mające sugerować miejsce akcji. Układ estetycznie niezbyt udany i mało wymowny. Toteż sztuka dzieje się jakby w abstrakcji. To co się mówi na scenie, kłóci się z tym, na co patrzą widzowie. Nie sprzyja to jednolitości wrażenia w tym przedstawieniu tak bogatym pod względem aktorskim.