Artykuły

Hagiograficzna czytanka

Czy ksiądz Jerzy naprawdę nie zasłużył na lepszy film? - pyta w swoim felietonie pisanym specjalnie dla e-teatru Marta Cabianka

Ktoś musi to napisać. Nie jest łatwo, bo trzeba sformułować to ostrzej niżby się chciało, wsadzić do kieszeni własne, dyktowane wspomnieniami emocje, nie baczyć na to, że Adam Woronowicz zagrał naprawdę dobrą rolę. Trzeba to napisać, choć wokół pełno recenzentów filmowych, którzy koncentrują się na tym, żeby ich dyplomatyczny rozkrok nie zamienił się w szpagat i chociaż z kina wychodzi mnóstwo wzruszonych pań i panów w średnim wieku, którzy też TAM byli, TUTAJ stali, a uciekali TAMTĘDY. Trzeba to napisać, jeszcze zanim pod kina zajadą autokary z parafii w całej Polsce; zanim nadciągną gimnazjaliści z nauczycielami wyposażonymi przez IPN w scenariusze lekcji, galerię archiwalnych zdjęć oraz fragmenty homilii i zanim na dobre ruszy multimedialna akcja społeczno-edukacyjna "Prawda jest nieśmiertelna". Trzeba napisać, że film "Popiełuszko" to katastrofa.

Pytanie tylko, czy to w ogóle jest film? Czy może raczej bryk historyczny dla uczniów, album wspomnień dla kombatantów, koncert spełnionych życzeń Prezydenta RP, Episkopatu Polski i księdza Prymasa osobiście? Jeśli tak, to wszyscy dostali to, czego mogliby sobie życzyć - wyręczono szkołę, której nigdy nie starcza czasu, by uczyć historii najnowszej; świadkom zdarzeń zapewniono pieczołowite rekonstrukcje sytuacji i autentyczną wiarygodność bohaterów; biskupom, którzy roztoczyli nad filmem patronat, zagwarantowano poczucie bezpieczeństwa - żadna kontrowersja ani żadna dwuznaczność nie nadszarpnęła autorytetu Kościoła. O co więc chodzi?

O nachalność ekspozycji, w której mały chłopiec z Podlasia idzie w 1953 roku z tatą na grzyby i natyka się na obławę władzy ludowej na antykomunistyczną partyzantkę, potem jedzie przez miasteczko, gdzie na jednym z domów napisano świeżą farbą: "3 x TAK", a wreszcie udaje się na strych i spod siana wydobywa skrzyneczkę z przechowywanymi w niej egzemplarzami "Rycerza Niepokalanej". O ubóstwo treści szczególnie rzucające się w oczy w kontekście nadmiernie epizodycznej akcji, zdawkowo potraktowanych postaci, ledwie naszkicowanych sytuacji. O brak dramatu wobec niezdefiniowanego konfliktu i niewyartykułowanych racji. Emblematyczna postać księdza nie ma w filmie antagonisty, ale zderza się z nieokreśloną magmą zła. Nie wiadomo jednak, o jakie zło chodzi, jakimi dysponuje argumentami, kto i w imię czego je reprezentuje. O co toczy się walka, przeciw czemu i w imię czego - tego dowiedzieć się z filmu nie sposób.

Chodzi więc de facto o brak przesłania. Chyba że przesłaniem ma stać się rychła beatyfikacja bohatera. Chodzi o brak sensu. Chyba że sensem ma być - jak zwykle - udział papieża w odnowieniu oblicza "tej ziemi". W akcję filmu wmontowane są bowiem dokumentalne zdjęcia z pierwszej pielgrzymki, z zamachu na Placu Świętego Piotra i z drugiej pielgrzymki, a modlitwa papieża na grobie księdza Popiełuszki wieńczy dzieło. Chodzi zatem i o to, że nawet finał został księdzu odebrany.

Film "Popiełuszko" to zmarnowana szansa na porywający film o człowieku, który w zniewolonym kraju dawał ludziom poczucie wolności, zmarnowana szansa na mądry film o dramacie duszpasterza, który sam staje się obiektem uwielbienia tłumu, a nie stają się nimi - jakby tego pragnął - prawdy, które głosi. Zaprzepaszczono też okazję, by powstał dotkliwy film o Kościele, który przyciągnął do siebie tak wielu ludzi w czasach zarazy, a nie potrafił ich później przy sobie zatrzymać. Albo odwrotnie: o ludziach, którzy szukali w Kościele schronienia, a potem się od niego odwrócili.

Prawdziwą edukacyjną misję realizuje się nie przez hagiograficzne czytanki, ale przez dzieła sztuki, które sprawiają, że widz sam będzie chciał zajrzeć - a niechby i do Wikipedii - byle się czegoś więcej o historii dowiedzieć. Przez takie dzieła, które wskazują widzowi jego własny powód do zaangażowania i pogląd nie do zawierzenia, lecz do praktykowania. Tyle że aby zrobić taki film, trzeba traktować z szacunkiem widzów, a nie mizdrzyć się do honorowych patronów. Producenci "Popiełuszki" uznali najwyraźniej, że podejmowanie dyskusji z widzami jest jednak zbyt ryzykowne, bo mogłoby okazać się nie tak intratne jak ta parafialna prezentacja na prawach megaprodukcji. Spotkało ich więc to, na co zasłużyli - straszliwe upokorzenie.

Niemal równolegle z ich filmem do kin wszedł bowiem "Obywatel Milk" - historia do "Popiełuszki" niejako paralelna. To film o człowieku, który pewnego dnia zauważył, że jako homoseksualista w swojej dzielnicy, w swoim mieście i w swoim kraju jest dyskryminowany, zagrożony, upokarzany. Postanowił działać na rzecz zmiany tego stanu rzeczy. Polityczna walka o poparcie wyborców, którą prowadził przez wiele lat, była w istocie ciężką batalią o zmianę społecznej świadomości. Zwyciężył, ale zapłacił za to najwyższą cenę. W filmie od początku do końca toczy się też walka o świadomość widza. Ten, który jest sceptyczny lub wręcz wrogi - ma szansę zrozumieć, że działanie na rzecz praw pewnych grup społecznych poszerza także jego własną wolność, bezpieczeństwo i utrwala demokrację. Ten, kto z osobistych powodów angażuje się od początku po stronie Milka - ma okazję zobaczyć, jak jego prywatna sprawa stać się może sprawą społeczną i przekroczyć granice partykularnych interesów grupowych. Film Gusa van Santa pokazuje jak krok po kroku tworzy się wspólnota, jak buduje się solidarność, jak organizuje się walkę o wolność i występuje o równe prawa dla wszystkich.

Czy ksiądz Jerzy naprawdę nie zasłużył na taki właśnie film?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji