Kochany Wujaszek Wania
Jakie to typowe: stary, nadęty, zły dureń, piszący głupie uczone książki (profesor Sieriebriakow), zażywający niezasłużonej sławy i zaszczytów - oraz młodzi, utalentowani, z sercem i wyobraźnią (Wujaszek Wania i doktor Astrow) marnujący, topiący w alkoholu swoje życie bez przyszłości w jakiejś podłej, prowincjonalnej dziurze...
Jakie to typowe: na premierze sztuka padła - by do dziś nie schodzić ze scen wszystkich teatrów świata...
Czechow powiedział kiedyś, że najlepszy opis morza znalazł w uczniowskim zeszycie: "Morze było wielkie".
Tak ujęte pojęcie estetyki raz po raz odnajdujemy w jego pisarstwie: jest zwięzłe, jasne, trzymające się rzeczywistości i prawdy - prawdy i tylko prawdy; bez upiększeń i bez oczernień.
Najpiękniej chyba określił to Włodzimierz Majakowski: "Język Czechowa jest jasny jak dzień dobry, prosty jak proszę o szklankę herbaty".
Na sztuki Czechowa współcześni długo się boczyli, że nie odpowiadają utartym pojęciom o widowisku teatralnym, że nie dają pola do popisu inscenizatorowi... Z czasem opinie te uległy rewizji: "Każda minuta jest tu wypełniona, ale ta pełnia mieści się nie w dialogu, lecz w milczeniu, w tętnie życia" (Jean Louis Barrault).
Teatr Czechowa, to teatr aktora. Reżyser, inscenizator i scenograf spełniają tu tylko role służebne. Dlatego też Czechowa najlepiej grać "tradycyjnie", bez "nowatorskich odczytywań".
Tak, na szczęście, uczynił Teatr Ateneum. I otrzymaliśmy przedstawienie wyjątkowo piękne, właśnie dzięki znakomitemu aktorstwu wykonawców, mądrej, subtelnej reżyserii Kazimierza Dejmka i dyskretnej scenografii Łucji Kossakowskiej.
Na czoło spektaklu wysuwa się, oczywiście, kapitalna kreacja Gustawa Holoubka w roli Wujaszka Wani. Każda nowa rola tego aktora zaskakuje nas i olśniewa ilością odcieni, urokiem, delikatnością, naturalnością. Scena z bukietem, scena gniewnego buntu, scena z morfiną - na długo zapadają w pamięci i od tej chwili wiemy już na pewno, że tylko tak winny być interpretowane. Więcej - każdy z nas chciałby mieć takiego Wujaszka Wanię. Trudno więc zrozumieć, że Helena - Aleksandra Śląska - nie przyjmuje jego miłości. Śląska gra i wygląda cudownie - ale chyba zbyt mało jest czechowowska. Jej piękność i chłód mają coś z fascynacji Grety Garbo - zimna gwiazda, oślepiająca każdego, kto na nią spojrzy. Ta Helena nie pójdzie w przyszłości na łatwe romanse za plecami starego męża, którym gardzi.
Krzysztof Chamiec w roli doktora Astrowa (pierwszy raz oglądam tego aktora "na żywo") podbił w tym przedstawieniu publiczność warszawską. Doskonałe warunki zewnętrzne (świetnie przylegające do roli), piękny głos, skupione, oszczędne aktorstwo, precyzyjnie, konsekwentnie przemyślany rysunek postaci. Krzysztof Chamiec jest aktorem wielkiego formatu, bardzo też cieszymy się z pozyskania go dla scen warszawskich.
Elżbieta Kępińska, Sonia - "brzydka dziewczyna o pięknej duszy" to na pewno najpiękniejsza rola w dorobku tej tak wspaniale rozwijającej się aktorki. Jest prawdziwa i wzruszająca, a z każdego jej gestu, słowa, uśmiechu emanuje ciepło i urok.
Jan Świderski (którego pamiętamy sprzed lat w świetnej, choć zupełnie innej interpretacji roli Wujaszka Wani) tym razem gra profesora Sieriebriakowa. Świderski znakomicie obnaża nicość tej postaci i słusznie bardziej przeraża niż śmieszy - trochę może zbyt szlachetnie wygląda.
Halina Kossobudzka w trudnej, prawie niemej roli starej Wojnickiej osnuła wokół tej postaci aurę niesamowitości.
Hanna Skarżanka - Niania - dała swojej postaci dużo ciepła, serdeczności i wyrozumiałości. Ma też świetną charakteryzację - ale czy godzi się tak oszpecać piękną kobietę?
Jan Matyjaszkiewicz - Tielegin, rezydent o zwichniętymi życiu - w jednakowym stopniu budzi współczucie co śmiech.
Henryk Łapiński wroli służącego był chyba jednak zbyt delikatny i godny jak na tamte ponure czasy.