Artykuły

Bal w operze

"...W parkocieniach kokotessy - rozigorzał do dessous - ach, ekscessy, ach majtessy - ale ona: pas du tout"...

Bruno Jasieński szedł plantami w stronę .Jagiellonki, takim go widzę, ekstrawagancko ubrany, beret na głowie choć było lato, monokl w oku, epatował burżujów i przedrzeźniał dandyzm, niepokoił przechodniów. Był niewiele starszy ode mnie, a już sławny czy osławiony, co znaczyło jeszcze więcej dla futurysty: ten Jasieński skandalizował raczej niż przyciągał, często drażnił, nie budził uznania. Pisał wiersze, ogłaszał manifesty, żarł się ze słuchaczami na wieczorach autorskich i dynamizował futuryzm, który bez niego byłby niemrawy. Do futuryzmu przyznawali się wówczas wszyscy młodzi, "będę ja pierwszym w Polsce futurystą" obwieszczał Tuwim, bard z Łodzi w Warszawie.

Ferment rewolucyjny? Wówczas przede wszystkim obyczajowo-towarzyski. Jasieński wydał powieść "Nogi Izoldy Morgan", na które czekaliśmy jak współcześni na powieści Henry Millera. Później założył i redagował czasopismo "Winnica", rodzaj "Playboya".

Ale oto "Ziemia na lewo". I poemat "Słowo o Jakubie Szeli". W bogobojnym "Głosie Narodu", organie kardynała Sapiehy, z jawnym uznaniem napisał o "Słowie" Ignacy Chrzanowski, hetman praworządnych polonistów. Nikogo nie zmylił, poemat był "bolszewicki", Jasieński zmienił skórę.

A potem znalazł się w metropolii paryskiej i zdołał paryżan rozzłościć jak nadwiślan: raz-dwa wysiedlili go ze "słodkiej Francji". A potem przyszły czasy serio. Już wówczas Jasieńskiego nie znałem. Przebywał zresztą daleko od Polski. Coraz dalej. Życie nie okazało się winnicą. Raczej katorgą. Nie tolerowało odchyleń. Aż poeta wszedł w mrok.

Miał autentyczną popularność. Jego "Marsz" stał się prawie tak głośny jak (wcześniejsza) "Wiosna" Tuwima. Mój kumpel górski Birkenmajer napisał marsza dla taterników, naśladowany żywcem z Jasieńskiego, choć Birkenmajer był poznaniakiem, a Jasieński... ech, szkoda gadać.

Dawne czasy, dawno przebrzmiałe mody. W Krakowie rychło futurystów wyparli ustatkowani poeci ze szkoły Peipera, a w Warszawie Tuwim, choć straszył, nigdy nie został futurystą. Tuwim miał mniej temperamentu, a więcej rozwagi niż poeta z Klimontowa (wielkości talentu nie wymierzam), różnili się omal wszystkim, jednak obaj cenili estradę. Tuwim świetnie opanował estrady kabaretu literackiego. Jasieński marzył o estradzie poetyckiej chyba do ostatnich lat życia. "Bal manekinów" świadkiem.

Z wyborem kabaretowych tekstów Tuwima wystąpił warszawski Teatr Nowy, ongiś, choć przez czas krótki, kierowany przez Tuwima. Zygmunt Listkiewicz wybrał i wybrany materiał przyrządził dla sceny. Aktorzy Teatru Nowego przekazali go jak umieli, niektórzy wcale zręcznie i powabnie. Ale cóż... piosenki i skecze kabaretowe wietrzeją jeszcze szybciej niż humor komediowy. Młodzież na widowni Teatru Nowego kwituje zimną obojętnością najlepsze wysiłki animatorów dawnego Qui pro quo, tylko osoby starsze się wzruszają.

Szczytowym osiągnięciem kabaretowej muzy Tuwima jest "Bal w operze". Ta metaboliczna wizja katastrofy Polski burżuazyjnej z trudem daje się wtłoczyć w konkret sceniczny. Listkiewicz złagodził przy tym brutalność inwektyw i obrazów Tuwima. A jednak ten "Bal w operze" robi mocne wrażenie.

A "Balem manekinów" zajął się Janusz Warmiński w teatrze Ateneum. Jasieński nie był dramatopisarzem i "Bal manekinów" jest właściwie jego jedyną wykończoną próbą sceniczną. I także tylko próbą. I także tylko kabaretem.

Wieczór teatralny ma swoje prawa, więc Warmiński przeciągnął bal manekinów w długą pantomimę, a bal u żywego kapitalisty rozdął wstawkami z lirycznych wierszy Jasieńskiego, czasem mało przypiął i kiepsko przyłatał. A jednak i ten "Bal manekinów" ocalał. Zawdzięcza to po części sobie, po części (większej) teatrowi, wśród dłużyzn balu reżyser okazał się świetnym wodzirejem, a aktorzy zagrali na poziomie znowu udowadniającym, że jak się umie stworzyć zespół, to ten zespół zagra sprawnie nawet bardzo trudny koncert. Polityczna agitka "Balu manekinów" pożółkła, w wielu miejscach zetlała, może rozsypać się, gdy ją mocniej szarpnąć. Warmiński, przy pomocy Krzysztofa Pankiewicza, potraktował sztukę jako stylową staroć - i groteską odżyła, zamigotała różnymi barwami.

Taki to los futuryzji: ekspozycja muzealna w gablotce. Ale obiekty interesujące, nieraz efektowne, czasem nawet godne melancholijnego podziwu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji