Artykuły

Usługi artystyczne na mozliwie najwyższym poziomie. Rozmowa z Janem Buchwaldem

Piotr Łuszczykiewicz: Co Cię skłoniło cztery lata temu, żeby wystartować w konkursie na dyrektora kaliskiego Teatru? Dyrektorowanie w Teatrze Telewizji ostatecznie Ci się znudziło?

Jan Buchwald: W 1991 roku definitywnie zakończyłem moje związki z telewizją i przez dwa lata pozostawałem "wolnym strzelcem". Przypadek zrządził, że korzystając z zaproszenia dyrektora Zbigniewa Lesienia reżyserowałem tu "Lot nad kukułczym gniazdem" w momencie, w którym on akurat odchodził. Szukano wtedy następcy, a że przedstawienie się podobało, namówiono mnie do konkursowej rywalizacji. Nie było to trudne, bo pracując nad wspomnianą sztuką, a także bywając z moimi spektaklami na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych, postrzegałem Kalisz jako miejsce bardzo teatralne i serdeczne, mające wielką tradycję i wspaniałą publiczność.

P. Ł.: Zwyciężywszy w konkursie, przywitałeś tę publiczność sztuką Zapolskiej "Ich czworo", we własnej reżyserii. Czy klasyka, no powiedzmy "mała klasyka", dobrze służy głębszemu poznaniu - aktorów i publiczności?

J. B.: Chciałem przede wszystkim zaznaczyć swoje podejście do teatru, który (jak uważam) polega na tym, że musi mieć stabilną bazę rzemieślniczą, aby mógł się wznieść na wyżyny artystyczne. To się zdarza bardzo rzadko - wbrew temu, co mówią pełni dobrego samopoczucia twórcy. Kaliski zespół był generalnie w dobrej kondycji, ale dostrzegałem pewne niedostatki, braki rzemiosła. Zapolska dobrze nadawała się do pracy nad warsztatem, stawiając przed aktorami podstawowe w teatrze kryterium prawdy, którego niczym nie da się w jej sztukach zastąpić, żadną maską, kostiumem czy groteskową formą.

P.L.: Ale nie byłeś pewien zespołu, angażując do najbardziej dynamicznej, napędowej dla spektaklu roli znanego warszawskiego aktora, Cezarego Morawskiego?

J. B.: Nie. po prostu nie było kogoś takiego w ówczesnym składzie, a czas gonił. Z Cezarym Morawskim znałem się od dawna i mogłem na niego liczyć. Zresztą on nie próbował przyćmić innych. Przeciwnie, pozwolił im zabłysnąć, zwłaszcza obdarzonej charakterystycznym emploi Agnieszce Dzięcielskiej, z której talentu wykorzystywano dotychczas jedynie wdzięk dziewczęcej naiwności i wrażliwość Ani z Zielonego Wzgórza. Grając osobę wulgarną i wyzywającą. Agnieszka przełamała niebezpieczny dla siebie stereotyp. I była naprawdę świetna.

P. Ł.: Podobnie jak Irena Rybicka, która zachwyciła ekspresją w reżyserowanej przez Jacka Bunscha "Wizycie starszej pani" Dürrenmatta. Jednak do własnej inscenizacji "Miłości i gniewu" Osborne'a znów zaangażowałeś gwiazdę z zewnątrz - Dariusza Kordka.

J. B.: Darek Kordek ma coś niezwykle ważnego w tym zawodzie: on się podoba publiczności. Wielu by chciało, a się nie podoba. Znowu nie miałem takiego aktora na miejscu, tymczasem w tej sztuce niezbędny był kontakt z młodym widzem i wydawało mi się. że Kordek umie rozmawiać z nastolatkami, którzy przeżywają podobny bunt jak grana przez niego postać. Chyba umiał?

P. Ł.: Nie tylko on to umiał, pisałem o tym w recenzji dla "Teatru" i podtrzymuję dzisiaj, najlepszy był Jakub Ulewicz - prawdziwy król neurastenii na kaliskich deskach. Po pierwszym sezonie znałeś tę scenę już na wylot?

J. B.: Uważałem, że jako jedyna w mieście musi ona spełniać funkcję usługową w sposób szlachetnie eklektyczny, to znaczy: musi dać coś dla dzieci na przyzwoitym poziomie (za mojej kadencji wystawiliśmy trzy bajki), coś w obrębie zainteresowań szkoły średniej - niekoniecznie z listy lektur i musi poddawać się współczesności, a także po prostu bawić. Jako dyrektor zdawałem sobie zarazem sprawę z ograniczeń finansowych, teatr żył bowiem w dużej mierze z tego, co zarobił i każda zbyt ryzykowna, odrzucona przez publiczność premiera, skróciłaby listę kolejnych w sezonie.

P.Ł.: "Parady" Potockiego w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza rzeczywiście się podobały, ale Schnitzlerowski "Korowód", który przygotował Krzysztof Lang, wzbudził mieszane reakcje.

J. B.: Drugi sezon był wyrazisty. Zaczęło się od "Antygony" w reżyserii Zbigniewa Brzozy, a tak naprawdę od przyjęcia grupy młodzieży teatralnej: Izabeli Szeli, Jarosława Witaszczyka i Michała Wierzbickiego. Potem miałem swoją najbardziej "trafioną w gust publiczności premierę "Zagraj to jeszcze raz" Woody'ego Allena. Ta lżejsza konwencja została wzmocniona "przeniesieniem" "Muzykoterapii" Andrzeja Strzeleckiego z Teatru Rampa, ale było i ambitniej, bo Marek Sikora wyreżyserował "Poskromienie złośnicy" Szekspira, Jacek Bunsch przygotował "Zmowę świętoszków" Bułhakowa, a ja - pozyskawszy nadzwyczajne środki od Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej - podjąłem się pod koniec sezonu inscenizacji "Opery za trzy grosze" Brechta.

P. Ł.: Przyczepię się znów do występów gościnnych. O ile Jerzy Stasiuk w sztuce Bułhakowa pokazał kreację dojrzałą, nasyconą życiem i aktorstwem, o tyle Wojciech Wysocki rozczarował mnie - paradoksalnie, bo przecież w ogóle świetnie śpiewa - wykonaniem songów Brechta.

J. B.: On po prostu użył takiej barwy głosu, chcąc przełamać swoją "inteligenckość", którą w sobie nosi. No cóż, mogło się to podobać lub nie. Ale przecież swój teatr opierałem na tutejszych aktorach. I to uwidoczniło się w trzecim moim sezonie. Do "Tanga" namówiłem legendarną postać kaliskiej sceny. Kazimierę Starzycką- Kubalską i to było - w niemałym stopniu za jej sprawą - bardzo dobrze przyjmowane przedstawienie, kończące się wielokrotnie owacjami na stojąco. Potem była "Balladyna" w reżyserii Stanisława Banasia. "Łysa śpiewaczka" przygotowana na małej scenie przez Rafała Matusza oraz "Czarna komedia" w mojej inscenizacji.

P. Ł.: Tę prześmieszną farsę, ujawniającą siłę komiczną Jarosława Witaszczyka graliście niewiele ponad dwadzieścia razy. We Wrocławiu czy w Łodzi takie sztuki mają dwieście, trzysta, a nawet i pięćset przedstawień. Dlaczego?

J.B.: To ostatnie przedstawienie przekonało mnie ostatecznie o szczupłości kręgu stałych - a nie związanych ze środowiskiem szkolnym - odbiorców. Ściągnięcie publiczności na wieczorne przedstawienia nie jest rzeczą łatwą i każdy, kto deklaruje chęć zmiany proporcji ranków i wieczorów teatralnych w Kaliszu powinien się z tym liczyć. Trzeba raczej głębiej sięgać po nastoletniego widza i przyzwyczajać go do odbioru teatru, wypowiadającego się w istotnych dla niego sprawach. Taki cel miała wyreżyserowana przeze mnie w klubie "Futurysta" "Młoda śmierć", z muzyką rockową na żywo, grana częściowo przez absolwentów kaliskiego Studium Animatorów Kultury.

P. Ł.: To był Twój czwarty sezon w Kaliszu, publiczność kaliska znała też reżyserów:

"Sen nocy letniej" przygotował Bunsch, "Zemstę" inscenizował Morawski, "Wariata i zakonnicę" wystawił Matusz, na koniec sam zrobiłeś - obok recitalu Moniki Szalaty - "Wiśniowy sad".

J. B.: Te cztery lata były między innymi po to, żeby ów Czechow mógł się odbyć. Taki właśnie - nostalgiczny, pożegnalny. Ale on stał się również okazją do powrotów. Gościnnych wprawdzie, ale nie mniej przez to cennych. Myślę o Danieli Popławskiej i Macieju Grzybowskim, których z wielką przyjemnością zaprosiłem do spektaklu. Trochę być może zabrakło prób. Pogłębiających to wszystko, co zaplanowałem w tej realizacji.

P. Ł.: Czas na przesłanie byłego dyrektora Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu albo na prostą odpowiedz: po co mi to było?

J. B.: Te cztery lata dały mi wielkie doświadczenie. Oczywiście, także administracyjne - w prowadzeniu stuosobowej instytucji, z całym jej budżetem i organizacją. Ale najciekawsze jest związane z zespołem i miejscem doświadczenie artystyczne. Nazwałbym je przede wszystkim edukacyjnym. W ciągu roku pokazywaliśmy przedstawienia 60 tysiącom widzów w Kaliszu, z czego 40 tysięcy stanowiła młodzież. Dochodziły do tego występy gościnne w Grodnie. Wilnie i Rydze, jak również w wielu miastach Polski. Rokrocznie ponad dwieście razy zdarzało się święto żywego kontaktu aktorów i widzów. A zarazem powszednia praca w upowszechnianiu kultury, bo ja tak pojmuję zadania tego teatru - pełnienie usług artystycznych na możliwie najwyższym poziomie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji