Z teatrów warszawskich
Fantazy czyli Idalia
Rzadko się zdarza, aby w warszawskim teatrze wystawiano sztukę, zwłaszcza polską sztukę, nie napisaną w epoce telewizji i bomby atomowej. W potokach nowoczesności zaginął repertuar romantyczny, który jeszcze dwadzieścia lat temu tworzył oblicze polskiego teatru. Więc gdy na deskach jednej z trzech najlepszych scen w stolicy, w Teatrze Ateneum, pokazuje się dramat Słowackiego, i to dramat niełatwy, bo jest nim "Fantazy", obojętnie obok takiego zjawiska przejść nie można.
Wystawiony w połowie listopada "Fantazy" w reżyserii Gustawa Holoubka jest wart pochwał, jak chroniona roślina, której mimo wszystko udało się przeżyć i jako tako rozwinąć. Nie ma co szukać w tym przedstawieniu pomysłów reżyserskich, ani tak zwanego nowego ujęcia klasyki. Rola reżysera ograniczyła się do kosmetycznych skrótów w tekście i oddania pełnej swobody aktorom, którzy są prawdziwymi autorami "Fantazego" w Ateneum. Spośród wielu innych warte grzechu są szczególnie dwie kreacje: Fantazy Marka Kondrata oraz Idalia Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej.
Słowacki napisał sztukę o zblazowanym arystokracie, który z nudów stara się o rękę Dianny, córki hrabiego Respekta, właściciela podupadłego majątku na Podolu. W zamian za ożenek oferuje pokryć długi Respekta, w wysokości pół miliona złotych (po denominacji ta kwota również w naszych czasach stanie się astronomiczna). Na przeszkodzie w zawarciu związku staje jego dawna kochanka Idalia oraz Jan, zesłaniec, zakochany w Diannie na zabój.
Dzięki aktorstwu Budzisz-Krzyżanowskiej sztuka zmienia proporcje i staje się dramatem wzgardzonej kobiety, która pragnie odzyskać swojego kochanka. Sztukę, którą historycy literatury tytułują "Fantazy czyli Nowa Dejanira", trzeba by nazwać "Fantazy czyli Idalia". Nikt tak w polskim teatrze nie mówi wierszem Słowackiego, jak ta wspaniała aktorka, która potrafi z pogoni metafor i średniówek wydobyć prawdę i namiętności.