Pozdrowienia z Moskwy
Rosjanie są mistrzami realistycznej miniatury. Wasilij Szukszyn, pisarz przedwcześnie zmarły, realista z krwi i kości, bardzo ciekawie budował opisy zwykłych życiowych zachowań w krainie wiecznego śniegu. Ba, pokazywał, że samo przeżycie było bohaterstwem w kraju, gdzie za jedno złe zdanie o sekretarzu partii komunistycznej można było stracić głowę.
Wiemy, że ciężarówka ZiŁ, flaszka wódki, stara walizka czy harmoszka nie były super produktami realnego socjalizmu. Jednak ich użyteczność, by nie powiedzieć poręczność, zobowiązywała bohaterów Szukszyna i zobowiązuje nas do refleksji. Zakombinować, wypić, zabawić się - tyle wyzwań, ile radości z bycia wśród ludzi.
Historia ZSRR była tak patetyczna, ideologia komunizmu tak prymitywna, że każde ludzkie słowo, każde nazwane pragnienie brzmi u Szukszyna jak policzek w zapyziały pysk hipokryty czy sybaryty.
Spektakl Teresy Sawickiej - jak pamiętam - nieco ten heroizm banalizuje. Pozostawia dość okrutną groteskę. W akcie pierwszym reżyser filmowy (Robert Moskwa) rozmawia z niedoszłym aktorem-traktorzystą Pietką (Grzegorz Wojdon) o najzwyklejszych emocjach, o fałszywej przyjaźni, o porażającym smutku spotkań z konieczności, o braku zaciekawienia losem drugiego człowieka. U Szukszyna - trochę jak w bajce - ten niby wiejski głupek ma więcej do powiedzenia niż miejski mądrala. Pietka robi to w sposób najprostszy. Zadaje banalne, więc dramatycznie trudne pytania. Np. czym jest kłamstwo, a czym radość? W części drugiej zalany w pestkę Pop (Bogdan Grzeszczak) nie umie naprawić zbolałej duszy chłopa, bo siebie nie może zbawić.
Co w tym śmieszy? Grymasy, kaprysy, strojenie min w alkoholowej malignie. Bawią dowcipy o Chrystusie, który jest mistyczną pomyłką. Uwielbienie dla radzieckiego lotnictwa, które wynosiło Sowietów nad poziomy, w przeciwieństwie do wiary, która nie uleczy żadnej rozdartej duszy i nigdzie jej nie unosi. Bo przecież zabawni są pijani popi - mówi spektakl - śpiewający dumki w przyklęku na stole, i chytrzy chłopi, którzy mogą dać im w mordę za obrazoburstwo.
Przyznam, że mnie średnio bawią żarty z ludzi chorych, kpiny z bólu dusz. Pamiętam, że Szukszyn umiał w ponuractwie i nadętej bufonadzie komunizmu wskazać radość. Rozumiał żart jako indywidualne prawo każdego z nas do mierzenia na własną rękę historii, obyczaju i wiary. Ironia Szukszyna to spoglądanie na kolosa dziejów od dołu, ale nie spode łba - z wysokości stóp zmęczonych poszukiwaniem prawdy i miłości kochanka, skazańca czy żołnierza. Ta żabia perspektywa często wydobywała z jego bohaterów zdumiewającą szlachetność wśród rzeczy trywialnych. Ile z tego zostało w "Żyć się chce"? Sprawdźcie sami! To spektakl dobrze zagrany.