Artykuły

Rzecz w zupie

"Zaratustra" w reż. Krystiana Lupy w Starym Teatrze w Krakowie. Po występach w Centrum Meyerholda w Moskwie pisze Julia Czernikowa we Wriemia Nowostiej.

Polski klasyk Krystian Lupa przedstawił "Zaratustrę"

Na trzecie Spotkania Meyerholdowskie prezentujące światowej sławy reżyserów znajdujących się u szczytu swoich twórczych możliwości, zaproszono klasyka, ale też jednocześnie awangardzistę polskiego teatru Krystiana Lupę. W Centrum im. Meyerholda dwukrotnie został zaprezentowany jego pięciogodzinny spektakl "Zaratustra". Tak samo jak w "Mewie", zrealizowanej w ubiegłym roku w Teatrze Aleksandryjskim, Lupa tutaj niemal wprost kontaktuje się z kosmosem. Co prawda, już nie z Duszą Świata, ale z otchłanią, w którą próbuje się wpatrzeć. Jeśli wytrwale przeczeka się dwie pierwsze części, to w trzeciej udaje się nawet zrozumieć jej przesłanie.

"Tako rzecze Zaratustra" nie jest najbardziej oczywistym materiałem do realizacji scenicznej. To w ogóle nie najbardziej oczywisty materiał. Rozpaczliwa poezja i gniewne proroctwa książki niezawodnie przetopione w kolekcję wyśmienitych aforyzmów; jak człowiek zacznie cytować, nie może się zatrzymać, potok słów wciąga niczym wir wodny. Spektakl nawet rodzi się z takiego wiru, powstałego pośrodku widowni. Większość publiczności już się rozsiadła, ale niektórzy jeszcze szukają swoich miejsc, przepychając się w przejściach. Nieoczekiwany krzyk młodego mężczyzny wyciąga ich na scenę - w swetrach, z torbami na ramionach, ktoś trzyma butelkę wody, obstępują go, spoglądając na siebie i cichutko rozmawiając, próbując zrozumieć, co takiego się stało. "Co w człowieku wielkie, to że jest mostem, a nie celem; co w człowieku można miłować, to że jest on przejściem i zejściem" - krzyczy i wskazuje palcem w ciemność sceny. Wszyscy zadzierają głowy - na górze w pasiastym trykocie powoli porusza się linoskoczek. Powoli rozwija się też spektakl. Widzowie okazują się przebranymi aktorami, odgrywającymi tłum, który jak piasek przyjmuje każdą prawdę Zaratustry.

Pierwsza część - a Lupa faktycznie zrealizował trylogię z trzema Zaratustrami (grają ich odpowiednio Sebastian Pawlak, Zbigniew W. Kaleta i Krzysztof Globisz) - długa i dość jednorodna, niczym pejzaż za oknem pociągu, to swego rodzaju szkic na temat niezrozumianego poety. Poeta dużo, emocjonalnie i nader przekonująco mówi (tłumaczenie było wyświetlane nad sceną), ale wypowiedzianych słów nikt (w tym również widzowie w sali) nie jest w stanie ani zrozumieć, ani zapamiętać, ani powtórzyć. Na środek sceny wjeżdża łóżko, na którym leżą przytuleni do siebie dwaj młodzieńcy przysłuchujący się Zaratustrze - w programie do spektaklu możemy przeczytać, że są to Johannes i Mateusz. Z rzadka wtykają nos do rozmowy i rzucają kilka ostrych replik, ale nie psują szczególnie ogólnego wrażenia z tego, co się dzieje - jakby bogatego, chociaż trochę nudnawego wykładu.

W drugiej części akcja się zagęszcza. Dojrzalszy i nieco pulchniejszy Zaratustra ma już teraz rozmówców. Przechodzi od jednego do drugiego, niczym od jednej instalacji w galerii do drugiej; Lupa - to wielki mistrz efektownych obrazów. Zabójca Boga, na przykład - to owinięty bandażami inwalida, przykuty do brudnego łóżka, a Osioł - to obnażony młody mężczyzna z dzwoneczkiem. Kołysząc do taktu głową, wybiega na salę i dobrodusznie bawi publiczność. Ale najważniejszy obraz Lupy to oczywiście zgarbiony ostatni Papież, siedzący u wezgłowia ni to łóżka, ni to akwarium, gdzie znajduje się człekokształtna istota oblepiona pijawkami. Papieżowi, połączonemu z istotą rurkami, drżą ręce, ma nieco zamglone długimi latami świeckiego życia spojrzenie, ale znajduje siły, żeby pobłogosławić pozostających na ziemi - i jest to dokładna kopia gestu Jana Pawła II.

Tak naprawdę, prawdziwy teatr zaczyna się dopiero po drugiej przerwie; trzecia część wydaje się całkowicie samodzielnym spektaklem, a pierwsze dwie - zesłaną przez reżysera ciężką próbą, którą trzeba przejść, żeby zasłużyć na finał. Podstawę stanowi już nie tekst Nietzschego, a biograficzna sztuka o jego życiu Einara Schleefa. Co prawda, szczególnych biograficznych elementów nie ma, raczej ważne jest tu ogólne rozstawienie sił - starzejąca się kochająca matka (Iwona Bielska), rozgniewana na świat znerwicowana siostra (Małgorzata Hajewska - Krzysztofik), niezdarny, nierozmowny, chory Fritz, pielęgnujący w sobie Zaratustrę. Rodzina szykuje się do przyjęcia gości - siostra z matką myją Fritza, nakrywają do stołu, ospale się kłócą i tę namacalną codzienność stopniowo, niczym rdza, zżerają mroczne wynurzenia o ludzkiej naturze. I już Fritz, ubrany w garnitur, w którym miał jeść kolację z gośćmi trafia do przytułku dla bezdomnych na moment wydawania bezpłatnej zupy, gdzie pośród pijanych prostytutek i wariatów odkrywa być może najważniejszą prawdę: gorąca zupa rozpływa się wewnątrz człowieka. Cała rzecz w zupie. I zupełnie nie w Bogu. Być może oddalającemu się Fritzowi - Zaratustrze z niepewnie stojącą na nogach kobietą Lupa pozostawia jakąś nadzieję?

Tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji