Artykuły

Shylock a la Śmigasiewicz

Warszawska realizacja "Kupca weneckiego" udowadnia, że kłopoty z realizacją dramatów Szekspira mają nawet najlepsze teatry.

Pisać o tym, że realizacja dzieł słynnego Stratfordczyka nie jest zadaniem łatwym, wręcz nie wypada. Prawda to ogólnie znana, a kolejne nieudane realizacje tylko ją potwierdzają. Zdarzają się oczywiście także i perełki - od razu skrzętnie wyławiane, komentowane i doceniane. Warszawski "Kupiec wenecki" niestety taką perełką nie jest. Przynosi jedynie rozczarowanie, w dodatku okupione niemal dwugodzinną, najzwyklejszą nudą.

Niewielka scena główna Teatru Ateneum determinuje wszelkie rozwiązania inscenizacyjne. Tym razem podzielono ją na dwie części - odsłaniany kiedy trzeba podest, będący dworem Porcji, i kryjącą się pod nim, zasygnalizowaną słodkawym landszafcikiem Wenecję. Całość sprawia wrażenie domku dla lalek, do którego wpuszczono aktorów i w dodatku kazano im grać. Ani funkcjonalne to, ani ładne, świadczące raczej o braku pomysłu niż o przemyślanej koncepcji.

W tej scenerii opowieść o pożyczce pod zastaw kawałka własnego ciała i wszystkich wynikających z tego konsekwencjach, w szerszym zaś kontekście o sprawiedliwości, prawie, ksenofobii, a także o miłości i zazdrości, toczy się w ślamazarnym, nużącym rytmie. Na domiar złego poszczególne sceny niezręcznie akcentuje źle pomyślana i wykorzystana muzyka, pasująca raczej do krwawego dramatu niż do "Kupca weneckiego". Jeśli dodamy do tego dość niefortunnie skompletowaną obsadę (np. Magdalena Zawadzka jako Porcja czy Krzysztof Kolberger jako Bassanio), otrzymujemy spektakl, z którego niewiele wynika i na którego oglądanie po prostu szkoda czasu. Gdyby chociaż można było skoncentrować się na dobrze mówionym tekście lub przynajmniej jednej konsekwentnie prowadzonej roli. Niestety, nawet Shylock grany przez Gustawa Holoubka jest mało wyrazisty, papierowy i nie skłaniający do jakiejkolwiek refleksji. Nawet monolog o prawie Żydów do takiego samego życia jak wszystkich innych ludzi brzmi jedynie rezonersko, i nic, absolutnie nic z tego nie wynika. Podobnie jak i z konfliktu Shylocka z Antoniem (Jerzy Kamas) czyli tylko poprawnie odegranej sceny sądu, uchodzącej za jedną z najlepszych w całym dramacie. Wszystko ginie w mętnej koncepcji reżysera (a może w jej braku?) i bardzo realnych aktorsko-technicznych niemożliwościach.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Kupiec wenecki w Ateneum jest przykładem błędnej decyzji repertuarowej. Wiadomo przecież, że nawet najlepsze teatry nie mają w swych aktorskich zespołach obsady do każdej sztuki, nie mówiąc już o wymaganiach, jakie niesie repertuar szekspirowski czy np. romantyczny. A jeśli w ślad za nawet dobrze pomyślaną obsadą nie idzie dostosowana do wymogów sceny, interesująca koncepcja reżyserska, niepowodzenie mamy gwarantowane. Jeden aktor, do którego dobiera się pozostałych, to jeszcze o wiele za mało. Nie wykluczam bowiem, że w innym przedstawieniu Gustaw Holoubek mógłby być bardzo dobrym Shylockiem. Również Teatr Ateneum stać na dobrą realizację któregoś z dramatów Szekspira. Może tylko niekoniecznie w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza i niekoniecznie pod tytułem "Kupiec wenecki"...

William Shakespeare Kupiec wenecki, tł. Stanisław Barańczak, reż. Waldemar Śmigasiewicz, scen. Maciej Preyer, muz. Wojciech Borkowski, Teatr Ateneum im. Stefana Jaracza w Warszawie,' premiera 23 marca 1996 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji