Artykuły

Konwicki ilustrowany

Na pustej scenie siwy mężczyzna w zniszczonej kurtce z demobilu, outsider, włóczęga i obserwator. Ogania się od świata; niecierpliwymi gestami błaga, by mu dać spokój. Ale cisną się doń fantomy pamięci: przedwojenna Kolonia Wileńska, PRL-owska knajpa-konfesjonał, konspiracyjna piwnica, ZOMO-wskie chamstwo. Tak przynajmniej miało być. Krzysztof Zaleski, scenarzysta i reżyser "Tak daleko, tak blisko" w warszawskim Ateneum, najwyraźniej chciał, by bohater, porte parole Tadeusza Konwickiego, był - jak w jego prozie - oblegany i zamęczany przez twory własnej wyobraźni. Zmaterializowanym obsesjom brakuje jednak wyrazistości. Po części z winy tworzywa: Zaleski nie wziął najlepszych obrazów Konwickiego choćby z "Małej Apokalipsy", oparł się na dziełach późniejszych, słabszych. Po części z winy teatru: scenki nizane jak koraliki, pozbawione dramatycznego narastania, nie mają siły syntetycznej metafory, są pobieżne i blade. Zostają w pamięci niektóre epizody: Jan Kociniak - powściągliwie szyderczy ubek, wydoroślała Dominika Ostałowska, autoironiczni Jan Matyjaszkiewicz, Janusz Michałowski i Marek Lewandowski, chmurny, zakompleksiony Andrzej Zieliński, naiwnie ciepły Witold Wieliński (należy mu się lepszy los niż ogony we Współczesnym). Także Piotr Fronczewski, choć w jego brawurowej spowiedzi razi nieokiełznana chęć popisu (w lepiej zdyscyplinowanej inscenizacji łatwiejsza pewnie do opanowania). Gustaw Holoubek liryczno-autodrwiące refleksje Konwickiego mówi jak utwory romantyków, kunsztownie, intymnie i namiętnie, tuszując tu i ówdzie ich mielizny. Szkoda, że emocjonalnego bogactwa jego minimonologów nie sposób rozciągnąć na cały wieczór.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji