"Brygada szlifierza Karhana" w Państwowym Teatrze Nowym
Waszek Kania, autor "Brygady szlifierza Karhana" jest robotnikiem. Syn dworskiego pastucha pracował kolejno jako ślusarz, elektryk, rybak, wreszcie jako szlifierz. Poznał dobrze smak nędzy i bezrobocia. Organizował przed wojną strajki... A przede wszystkim szukał społecznej sprawiedliwości.
Ciężkie było jego życie i niełatwa była, pełna przeróżnych wahań i odchyleń droga, która wreszcie, już po wojnie, doprowadziła go do światopoglądu marksistowskiego.
Taka, jak życie Waszka Kani jest również i jego "Brygada szlifierza Karhana". Nie przypomina ona zupełnie konwencjonalnych, napisanych według pętanych utartych reguł sztuk, jakie dotychczas widywaliśmy w teatrach. Nie ma w niej sytuacyjnych niespodzianek, romantycznych trójkątów, literackiego snobizmu. Jest w niej natomiast kawał prawdziwego życia, ujętego na gorąco przez człowieka o gorącym sercu.
Waszek Kania mówi po prostu, po ludzku, bez patosu, o sprawach najbardziej dziś istotnych, o problemach najbardziej zasadniczych. Bohaterami jego sztuki są robotnicy, akcja zaś rozgrywa się w szlifierni czopów tłokowych w Sokołowie: a Sokołów jest tylko symbolem, bo takich fabryk i takich hal i takich brygad jak te, o których opowiada nam autor, są teraz tysiące - bo Sokołów jest dzisiejszą rzeczywistością.
Waszek Kania opiewa codzienny trud garstki młodych robotników, którzy, mimo przeróżnych trudności technicznych, postanawiają wykonać zamierzony plan pracy. Mówi o ich zapale racjonalizatorskim, o ich ambicjach, ich fanatycznym wręcz umiłowaniu fabryki. I o tym, jak swoim zapałem młodzi ci entuzjaści rozpłomieniają także i starych robotników, którzy spoglądając dotychczas nieufnie na tego rodzaju "innowację", przystępują teraz również do tej najszczytniejszej rywalizacji: do współzawodnictwa w pracy.
Tak więc Kania Waszek opowiada nam nie tylko o szlifowaniu opornego metalu, ale i o szlifowaniu i doszlifowaniu psychiki robotnika, na którym bardzo często ciążą jeszcze "kompleksy' z czasów ustroju kapitalistycznego.
Tą pokrzepiającą, pełną optymizmu i wiary w człowieka sztuką otworzył "Państwowy Teatr Nowy" w Łodzi swój pierwszy sezon. Reżyseria poszła po linii najsłuszniejszej. Podkreślono w widowisku tym ważkość problemów i zasadniczych założeń, uwypuklono jego socjalistyczny realizm.
Tak dzięki wadze swoich ról, jak ich mistrzowskiej interpretacji na czoło grających wysunęli się Józef Pilarski i Stanisław Łapiński. Pilarski, wydobywając skąpymi środkami maksimum efektu, stworzył jako stary szlifierz Karhan kapitalny typ robotnika. Pełen wielkiej siły komicznej i wrodzonego humoru Stanisław Łapiński jako szlifierz Fikejs raz w raz wywoływał salwy braw wśród rozbawionej publiczności.
Brygada młodszych aktorów wniosła na scenę swój zapał, wiarę w głoszone przez siebie hasła i staranne opracowanie najdrobniejszych nawet szczegółów. W efekcie też stworzone przez nia postacie i typy nie były sztucznymi, papierowymi wycinankami, ale ludźmi z prawdziwego zdarzenia, pulsującymi żywą krwią, przemawiającymi swoją bezpośredniością i prawdą do wyobraźni i sumienia widzów.
Tu przede wszystkim wymienić należy: Kazimierza Dejmka (szlifierz Jarka) oraz Adama Daniewicza (Dworzak, przewodniczący komitetu partyjnego). Wybornie wyretuszowaną postać lekkomyślnego robotnika Lojzy stworzył Gustaw Lutkiewicz.
Wszyscy pozostali - a świadczy to o równości tego widowiska - nie ustępują poprzednio wymienionym: nawet ci, którzy grali zupełnie błahe epizody.
W sumie start "Teatru Nowego" wypadł bardzo interesująco i fortunnie i stanowi jak najpomyślniejszy prognostyk na przyszłość.
' M. 1.