Artykuły

Kłopotliwa rodzinka

O tym, iź dowcip Antoniego Słonimskiego nie miał sobie równych, śpieszy dziś donieść każdy z piszących i nie będę się z tej opinii wyłamywał. Od siebie dorzuciłbym tylko, że był to (a raczej - jest, bo nadal funkcjonuje) dowcip pogłębiony intelektualnie, posługujący się często metodą doprowadzania zwalczanych poglądów ad absurdum, ale i w tym poglądzie nie będę zapewne dość oryginalny. Przypomnę jeszcze, że błyskotliwe pióro Słonimskiego wykazywało swoje zalety w różnorodnej twórczości: poezji i krytyce, w felietonistyce i prozie z kręgu science fiction, a wreszcie i w komediach, służąc zawsze z dużą skutecznością jego humanistycznemu światopoglądowi, wyczulonemu na polityczną materię życia, a trzeba zaakcentować, iż był to humanizm liberała, człowieka określonej formacji, co nie pozostawało oczywiście bez wpływu na wypowiadane przez niego oceny.

Z czterech swoich komedii, napisanych przed wojną, najwyżej podobno cenił Słonimski "Rodzinę", grywaną też wówczas najczęściej, a obecnie przypomnianą na dużej scenie Teatru Nowego. Przyznam się od razu, że z typowo mieszanymi wrażeniami odbierałem tekst tej sztuki, opartej zresztą na świetnym komediowym pomyśle, charakteryzującej się znacznym "zagęszczeniem" sytuacji i potoczystością dialogu, pełnego celnych powiedzeń, a jednak publicystycznie przegadanej, przeładowanej politycznymi tyradami o szlachetnej wprawdzie, lecz zbyt chwałami natrętnie wyłożonej dydaktyce. W utworach o politycznym założeniu autor zazwyczaj większą wagę przywiązuje do celności argumentacji niż do psychologicznego wyposażenia postaci.

Te niebezpieczeństwa czyhały przez cały czas, a chwilami dawały o sobie znać całkiem jawnie, ale i tak udawało się autorowi przykuwać uwagę widowni. Jest to, jak powiedziano, sztuka na wskroś polityczna, nacechowana najświeższą wówczas aktualnością (rok dojścia Hitlera do władzy), traktująca analitycznie proces faszyzacji Europy, który nie omija także sytuacji wewnętrznej i życia umysłowego Polski. Łatwo sobie wyobrazić, że była to tematyka rozpalająca najżywsze namiętności i że wzbudzała wokół osoby autora entuzjazm, a zarazem ściągała na jego głowę nienawiść, zależnie od politycznej orientacji widzów. Ale chyba przeważał oddźwięk pozytywny, ta bowiem garstka przedwojennego społeczeństwa, która stanowiła widownię teatrów dramatycznych w przedwojennej Polsce rekrutowała się głównie z liberalnej bądź lewicowej inteligencji, w znacznej mierze żydowskiego pochodzenia.

Słonimski - liberał i "integralny" demokrata - atakuje w sztuce wszelki totalitaryzm, z nieporównanie jednak większą zajadłością ten z prawa niż z lewa, bo choć jednym tchem krytykuje ideologię "rasy" i ideologię "klasy", to jakby przeczuwając, że samo życie dowiedzie - w postaci wielkiej koalicji antyfaszystowskiej, jak w rzeczywistości przebiegają podziały.

Bardzo znamienna i jednocześnie zaskakująca wydaje się idealizacja polskiego wielkopańskiego dworu, jako ostoi myśli światłej i szerokich horyzontów ideowo-politycznych, choć ziemiaństwo dostarczyło przywódczej kadry stronnictwu "narodowych", tak w sztuce namiętnie oskarżanych i wyszydzanych. Za to na wskroś typowa wydaje się sytuacja materialna dworu, zadłużonego po uszy i zdeklasowanego do roli pensjonatu dla nowobogackich. Bo majątek ziemski, wbrew dzisiejszym wyobrażeniom, był stale w tarapatach, jak i cała wieś nie znajdując w mieście nabywców na swoje produkty żywnościowe, miasto bowiem nie miało gotówki (odwrotnie niż dzisiaj).

Ktoś się pewnie żachnie, że tyle uwagi poświęcam społeczno-politycznemu tłu sztuki, ale przecież oczywisty jest zamysł autora osadzenia tej swojej komedii w politycznych realiach krajowych i międzynarodowych, a w kreśleniu sylwetek bohaterów - dbałość o ich środowiskową reprezentatywność. I pozą nietypową postacią Tomasza Lekcickiego - dziedzica - intelektualisty, libertyna wolnego od uprzedzeń wobec chłopów i Żydów (widocznie miał Słonimski szczęście do takich właśnie kontaktów towarzyskich ze dworem), inne postacie wydają się pod tym względem bardzo celnie "utrafione", jak np. polskich faszystów o drobnomieszczańskim i kupieckim rodowodzie, umysłowych i kulturalnych prymitywów. Bo przed wojną nawet fabrykant, jeśli nie dość wykształcony i towarzysko obyty, traktowany był przez "dziedziczną", inteligencję, (często "gołą") z dystnasem. A dziś, proszę państwa, u nas w większym poważaniu niż kiedykolwiek.

Pod gościnnym dachem polskiego dworu dochodzi do spotkania ludzi o najróżniejszych światopoglądach i o różnej pozycji społecznej, a nawet o różnej przynależności państwowej, choć wszyscy oni wywodzą się z pobliskich prowincjonalnych opłotków, z wyjątkiem rządowych dygnit; nie tylko obcych na tym terenie, ale jakby w ogóle z życia ludzkiej społeczności wyalienowanych. Co do krajanów natomiast, to okazuje się, że są połączeni z sobą w znacznym stopniu więzami krwi, w czym walna zasługa męskiej jurności Lekcickiego.

Dzięki tym różnym zaszłościom dochodzi oto teraz do przedziwnych spotkań ludzi, którzy o swoim wzajemnym istnieniu i o łączących ich więzach mało co lub wcale nie wiedzieli, następuje także konfrontacja sprzecznych postaw i poglądów, lecz ostatnie słowo należy do Lekcickiego, będącego wyraźnie porte parole autora. Wywodzący się z tych stron młody hitlerowiec dowiaduje się ku swemu przerażeniu, że jest synem Żyda, radziecki dyplomata nie bez zadowolenia przyjmuje do wiadomości, iż tylko z matki jest pochodzenia żydowsko-plebejskiego, po ojcu natomiast polskim arystokratą z nieprawego łoża. Ale chodzi o coś więcej, niż o zabawne qui pro quo, przede wszystkim o przestrogę przed obcym i rodzimym faszyzmem.

"Rodzina" Słonimskiego w odmienionej przez pół wieku sytuacji straciła na pewno wiele ze swej świeżości, a to m.in. dlatego, że obciążająca dialogi publicystyka nie jest już dla nas tak odkrywcza jak była niegdyś. Niejedno więc zdanie, mające kiedyś swoje merytoryczne uzasadnienie, brzmi obecnie deklaratywnie, a nie wiem, z jaką surowością działałc tu ołówek reżysera. Przedstawienie toczyło się na ogół wartko, aktorzy pointowali swoje kwestie należycie, poruszali się w sposób niewymuszony.

Nie mógł chyba skorzystać z żadnych wzorców tworząc postać Lekcickiego JANUSZ KUBICKI, nie ma bowiem, jak mi się wydaje, w naszej tradycji teatralnej (czy literackiej) połączenia w jednej postaci pozytywnych cech intelektualnych z obyczajową swobodą czy zwłaszcza rozwiązłością, a przy tym bez celebrowania tradycji. U nas przecież, jak już ktoś pozytywny, to od razu przepełniony wszelkimi cnotami, a zwłaszcza dewocyjno-kontuszowymi. Z tradycyjnych postaw praktykuje Lekcicki tylko jedną: "Szlachcic na zagrodzie równy, wojewodzie". Sądzę, że Kubicki skreślił przekonującą sylwetkę Lekcickiego, jego wielkopańskość, zamiłowanie do niezależności i wewnętrznego komfortu, wyrozumiałego dla ludzkich słabostek, także wasnych, nieprzejednanego jedynie wobec tego, co zagraża prawu jednostki do życia po swojemu.

Z niewielkim, jak mi się wydaje, żarem wewnętrznym, lecz z chłodną logiką wypowiadał swoje kwestie LUDWIK BENOIT, jako obywatelsko uświadomiony Żyd Rosenberg, nie zapominający jednak ani na chwilę o interesach. Postać butnego i sfanatyzowanego Hansa zagrał MAREK LIPSKI, tak jednak zwartą, że od początku nie można było dostrzec nawet szczelinki, przez którą mogłaby wniknąć później do jego wnętrza rozmiękczająca aura polskiego dworu. Dygnitarski sposób bycia zaprezentował WOJCIECH PILARSKI jako, Wojewoda, którego napuszone przemówienia ociekające werbalizmem, miały walor ponadczasowy.

Tajemniczy i jakby pozbawiony zupełnie wewnętrznego ciepła przez to najbardziej ze wszystkich odczłowieczony wydał mi się Lebenbaum PIOTRA KRUKOWSKIEGO. W kobiecą przebiegłość, ale i niewygasłą uczuciowość wyposażyła postać Lebenbaumowej HANNA BEDRYŃSKA. Nadmierną chyba szorstkość, bo nie dość złagodzoną komediowym ujęciem roli można było zaobserwować u służącego Michała, w wykonaniu ADAMA GWARY. W postaci Kaczulskiej chwilami jakby wychodzącej rodzajem komizmu poza konwencję przedstawienia JOANNA BOROŃSKA roztaczała niezaprzeczalne powaby prymitywnej cielesności, tak orzeźwiająco oddziałującej na Lekcickiego.

W pozostałych rolach wystąpili: ELŻBIETA JASIŃSKA, KRYSTYNA TOLEWSKA, STANISŁAW SZYMCZYK, STEFAN NIEMIEROWSKI, DOBROSŁAW MATER, REMIGIUSZ ROGACKI i MARIAN STANISŁAWSKI.

W końcowej scenie komedia Słonimskiego jakby zaczyna odwoływać się do szacowniejszych paranteli. Obezwładniająca atmosfera dworu, pogrąża wszystkich w gnuśnym marzycielstwie jakby w chocholim tańcu, zawiera w sobie przeczucie bliskiego odejścia dworu, symbolu, i kwintesencji postaci polskości, w niepowrotną przeszłość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji