Artykuły

Iwona Głowińska gra z publicznością

- Gdy trafiłam do Opola nie bardzo wiedziałam, co chcę robić w życiu. Tu na nowo zakochałam się w teatrze, tak bardzo, że teraz nie wyobrażam sobie bez tego żyć - wyznaje IWONA GŁOWIŃSKA, aktorka pracująca obecnie w warszawskim teatrze Studio. Ostatnio w stand-up comedy 'Lubię być zabijana"

Grzegorz Staszak: Co jest miarą aktorskiego spełnienia?

Iwona Głowińska: Ciężko powiedzieć, bo to bardzo indywidualna sprawa. Dla mnie spełnieniem aktorskim jest możliwość tworzenia takich kreacji, które zgadzają się z moim podejściem do teatru. To momenty, w których jestem w stanie faktycznie wyrazić siebie przez jakąś rolę. Spełnienie przychodzi najczęściej przy ukończeniu pracy nad jakąś nową sztuką, kiedy mam wrażenie, że zrobiłam coś wystarczająco dobrego. Wiadomo, że nigdy nie będę z jakiejś roli do końca zadowolona, ale jeżeli mam poczucie, że jest blisko tego ideału, to wtedy przychodzi spełnienie.

W opolskim teatrze dramatycznym czuła się Pani spełniona?

- Tak, były takie momenty. Grałam tu w wielu dobrych spektaklach i dobrze czułam się w wielu rolach. Do takich spektakli na pewno należy "Ifigenia w Aulidzie" w reżyserii Pawła Passiniego, no i "Baal" w reżyserii Marka Fiedora, który nadal gramy z opolskim zespołem.

Więcej w "Kochanowskim" było dobrego czy złego?

- W Opolu, jeśli chodzi o teatr, przeżyłam same dobre rzeczy. To, że Opole trafiło mi się zaraz po ukończeniu szkoły aktorskiej, dużo w moim życiu zmieniło. Po skończeniu PWST miałam mały artystyczny kryzys, nie wiedziałam, co chcę dalej robić. W "Kochanowskim" na nowo zakochałam się w teatrze, tak bardzo, że teraz nie wyobrażam sobie bez tego żyć.

Skoro było tak wspaniale, to dlaczego Pani stąd odeszła?

- Zrezygnowałam z przyczyn bardzo osobistych.

Czyli to nieprawda, że był konflikt z dyrektorem Koniną?

- Nie. Przez lata spędzone w Opolu byłam z dala od mojego chłopaka, który mieszka w Glasgow. Od początku pracy w "Kochanowskim" wiedziałam, że to tylko tymczasowe, bo chcieliśmy zamieszkać razem w Szkocji. Tak się niefortunnie złożyło, że wraz z podjęciem przeze mnie ostatecznej decyzji zjawił się nowy dyrektor. Od razu powiedziałam mu więc, jakie mam plany.

Teraz mieszka Pani w Glasgow, ale występuje w Warszawie.

- Parę miesięcy temu dostałam etat w teatrze Studio prowadzonym przez Bartka Zaczykiewicza. Zobowiązuje mnie on do zagrania jednego spektaklu w sezonie i to mi odpowiada, bo i tak często bywam w Polsce.

Zaczęła Pani monodramem "Lubię być zabijana", który wzbudził sporo emocji w warszawskim świecie teatralnym...

- Spektakl jest rodzajem stand-up comedy, czyli takim bardzo mało znanym w Polsce. Opiera się na improwizacji i wchodzeniu w interakcję z publicznością. Wcielam się w postać Mirandy Piano, aktorki, która czuje, że znalazła się w kryzysowym punkcie swojego życia. Ona jest zniszczoną kobietą, która się nie rozwija, nie ma już szans na dalszą karierę i sama siebie zaczyna bojkotować, popada w autodestrukcję. Jest bardzo zagubiona, przez cały czas próbuje na nowo odnaleźć swoją tożsamość, którą gdzieś tam po drodze zabiły kolejne role i życie pełną piersią. Spektakl ma też dużo aspektów społecznych, staram się w nim krytykować podłość życia w wielkich metropoliach, które wpędzają w samotność, w których liczą się tylko pieniądze. Mimo otwartej konwencji ten monodram nie jest komedią. Wprawdzie jest tam humor, ale bardzo ciężki, nieraz kontrowersyjny.

Jest Pani już po czterech spektaklach. Czy publiczność poddała się formie i rzeczywiście aktywnie w nich uczestniczy?

- Już od samego początku próbuję zachęcić widzów do wspólnego grania. Mogą ze mną porozmawiać, mogą ze mną pożartować, mogą nawet mnie jawnie skrytykować.

I robią to?

- Tak. Jest na przykład moment, w którym krytykuję świat marketingu. Zdarzyło się, że na widowni był ktoś, kto się tym zajmował, i oburzony zaczął się ze mną kłócić, bo krzyknęłam: "Jeżeli jest tu ktoś z marketingu - zabij się!". Był naprawdę oburzony. Mówił: "A co ty wiesz, ja się tym zajmuję i mnie się to podoba, dlaczego mam się zabijać?".

Znalazła się też pani, która zdenerwowała się tym, że palę na scenie kolejnego papierosa, i nakrzyczała na mnie, że palę w miejscu publicznym. Tak jest przez cały spektakl, bo od początku próbuję zapędzić widzów w przekonanie, że to wszystko dzieje się naprawdę, chodzę po widowni i nieraz bardzo ostro zaczepiam publiczność. Chyba się sprawdza, bo po jednym ze spektakli zaczepił mnie widz, który cały przerażony zwracał się do mnie per Mirando i pocieszał, żebym się nie martwiła i że wszystko będzie dobrze. To dla mnie dowód na to, że ludzie chyba łapią tę konwencję.

To rzadkie, bo ludzie przyzwyczajeni są w teatrze do zasady czwartej ściany i boją się zwykle wchodzić w interakcję z aktorami.

- Właśnie dlatego bardzo bałam się tego monodramu, ale teraz wiem, że wystarczy od początku przyzwyczaić widzów do specyficznej konwencji i potem są tego efekty.

Najważniejszym tematem tego monodramu jest dla mnie samotność, niemożność nawiązania kontaktu z drugą osobą. Dowiedziałam się o tym dzięki życiu w Warszawie i niektóre sceny w monodramie są żywcem wyjęte ze stolicy. To też wpisuje się w konwencję stand-up comedy, że te sytuacje teatralne są bardzo bliskie życiu. W ogóle, czytając opowiadanie, miałam wrażenie, że taki ktoś jak Miranda Piano istniał naprawdę. To wszystko jest po prostu bardzo bliskie życiu. Może i podkoloryzowane, ale bliskie.

W Glasgow też zajmuje się Pani teatrem?

- Tak, ale zupełnie z innej strony. W Opolu miałam przygodę z reżyserią amatorskiego teatru i tak mnie to zafascynowało, że chcę to kontynuować. Dlatego pracuję teraz w Szkocji nad swoim spektaklem. Za wcześnie, by o tym mówić, bo dopiero zaczynamy, ale mam nadzieję, że wykluje się z tego coś dobrego. Doszło do mnie, że będąc po drugiej stronie, obserwując, można się o wiele więcej nauczyć, niż tylko grając.

Wróci Pani do Polski?

- Tak, chcemy zamieszkać z moim chłopakiem w Polsce, ale dopiero za jakiś czas. Zawsze chciałam kilka lat pomieszkać w innym kraju, żeby zobaczyć, jak to jest w innym środowisku. Teraz jest ten czas i chcę tę szansę wykorzystać.

Jest szansa, że kiedyś znów zobaczymy Panią na scenie w Opolu nie tylko gościnnie?

- Wszystko jest możliwe, ale nie odbiegam tak daleko w przyszłość, bo nie wiem, gdzie zamieszkamy, kiedy zdecydujemy się wrócić do Polski. Póki co przyjeżdżam do Opola grać w "Baalu" i sprawia mi to wiele przyjemności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji