Artykuły

Rozmowy z katem

Bilety na dramat sceniczny Rozmowy z katem wyprzedano na wiele dni naprzód. Co stanowi magnes tak tłumnie ściągający warszawską publiczność na widownię Małej Sceny Teatru Powszechnego? Powodów jest kilka.

Wiosną ubiegłego roku, w dwa lata po śmierci autora, ukazała się - błyskawicznie rozkupiona - książka Kazimierza Moczarskiego Rozmowy z katem - wydawniczy bestseller. Reżyserię spektaklu firmuje nazwisko Andrzeja Wajdy. Występują bardzo popularni aktorzy. Zygmunt Hübner gra rolę Kazimierza Moczarskiego, Stanisław Zaczyk - hitlerowskiego zbrodniarza Jürgena Stroopa, Kazimierz Kaczor, czyli Kuraś z serialu Polskie drogi- Gustawa Schielke.

W celi mokotowskiego więzienia, wcale nie ślepy los uwięził Polaka z dwoma Niemcami, przekazanymi Polsce po wojnie z amerykańskiej strefy okupacyjnej byłej III Rzeszy. Gustaw Schielke, w czasie wojny SS-Untersturmführer na stanowisku archiwisty krakowskiego urzędu dowódcy Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Generalnej Guberni, wrócił później do rodzinnego Hanoweru. Był tylko płotką wśród rekinów. SS-Gruppenführer i Generalleutenant der Waffen SS oraz Generalmajor der Polizei - Jürgen Stroop wyrokiem sądu polskiego, za popełnione zbrodnie wojenne, został stracony 6 marca 1952 r. W 1919 r. więzień Kazimierz Moczarski spędził z nimi we wspólnej celi 225 dni.

Spektakl, w reżyserii Andrzeja Wajdy, jest selektywną adaptacją książki, a układu tekstu, opartego również na fragmentach wywiadu z Kazimierzem Moczarskim opublikowanego w 1974 r. w miesięczniku "Odra", dokonał Zygmunt Hübner. W stosunku do pierwowzoru literackiego adaptacja sceniczna, koncentrując uwagę na zbrodniczej działalności Jürgena Stroopa na ziemiach polskich, zachowała wierność treści i wzbogaciła dramaturgię dokumentalnej opowieści teatralnymi środkami wyrazu. Z obszernego materiału książkowego wyeksponowano więc na scenie polski rozdział katowskiego życiorysu Stroopa. W Poznaniu, Gnieźnie, a przede wszystkim w okupowanej Warszawie, w której stosując masowy mord, deportacje do obozu śmierci i zniszczenie całej dużej dzielnicy, dowodził akcją likwidacji zamkniętych w getcie Żydów. Na scenie podkreślono dobitnie psychologiczną i moralną sylwetkę wielkiego zbrodniarza i przerażającą mentalność zagorzałego nazisty z kręgów hitlerowskiej elity. Zasygnalizowano także jego brunatną drogę do błyskotliwej kariery, również zbrodniczą działalność na Ukrainie, w Grecji, a w końcowej fazie wojny w Niemczech, Tam, gdzie jako miecz, a raczej topór protegującego go Himmlera, z bezlitosną gorliwością służył z przekonania ludobójczym ideom wielkogermańskiego faszyzmu. Chełpił się w więziennej celi swą nazistowską wiernością, nordycką rasą "nadludzi", powierzanymi mu akcjami specjalnymi, liczbą wymordowanych w getcie Żydów:

- Herr Moczarski. Szowinizm jest skondensowaną miłością do własnego narodu. Dobry Niemiec nie może nie być szowinistą. Nakazem, działań patriotycznych, narodowych, jest skuteczność, a nie tak zwana moralność. Herr Moczarski. Płomieniami, żarem i dymem wykurzyliśmy Żydów. Jak oni od tego podsmażania i wędzenia krzyczeli. Co prawda część popełniła samobójstwo, lecz resztę wysiedliliśmy i... natychmiast do wagonów, do Treblinki! Po zakończeniu "wielkiej akcji" Krüger specjalnie przybył tutaj, w imieniu Adolfa Hitlera i SS-Reichführera, aby mnie udekorować. Była gala, mowy, szampan, specjalny obiad. A po obiedzie konna przejażdżka w Łazienkach. Tam zrobiłem garden-party.

*

W kameralnej sali ciemność. Tną ją zaraz stonowane światła dwóch reflektorów. W ich poświacie wchodzi na parkiet aktor. W ręku wiązanka czerwonych kwiatów i książka. Siada na krześle, niemal w półkolu pierwszego rzędu widzów. Twarz skupiona i spokojna. Głowa uniesiona, oczy nie unikające wzroku innych. Tak zachowuje się człowiek o czystym sumieniu, dawny żołnierz konspiracji w szeregach AK, skazany w okresie błędów i wypaczeń wyrokiem sądu na śmierć, a w 1956 r. w pełni zrehabilitowany.

Zygmunt Hübner przedstawia się, ubrany w elegancki garnitur. Przedstawia się nazwiskiem Kazimierza Moczarsikiego, autora książki Rozmowy z katem. Tej, którą trzyma na kolanach, i tej, która jest tytułem teatralnego spektaklu. Grany przez niego bohater zmarł przed dwoma laty. To była śmierć fizyczna - żyje w książce, a teraz w scenicznym dramacie.

Z głębi ciemnej sali kilku siedzących między widzami aktorów zadaje pytania. Zygmunt Hübner odpowiada w imieniu swego bohatera. Za każdym razem opanowany i spokojny, nie zmieniając tonacji głosu. 225 dni spędzonych wspólnie w jednej celi nie sposób przeżyć w milczeniu. Jürgen Stroop żył w cieniu szubienicy, lubił opowiadać o "wspaniałej" hitlerowskiej przeszłości, nie musiał się obawiać uwięzionego Polaka, a tym bardziej Schielkego. Swą książkę Moczarski zaczął pisać w 1985 roku. Zapamiętał niemal każde słowo Stroopa. Nazwiska, miejscowości i daty konfrontował z materiałami źródłowymi. Cynicznie szczery zbrodniarz nie skłamał w ani jednym fragmencie swej wielomiesięcznej opowieści. W celi więziennej pozostał tym samym nazistą, jakim ukształtował go zbrodniczy system hitlerowskiego państwa. Niczego nie żałował. Powtarzał maksymę: "Meine Ehre hebsst Treue" (mój honor to wierność), oglądał z dumą fotografie żony i dzieci.

Cisza. Aktor wstaje. Kładzie na krześle książkę, a na nią kwiaty. Odchodzi przy gasnących reflektorach.

To prolog, wprowadzający widzów w akcję.

Rozpoczyna się pierwsza scena. Bez kurtyny, jak i pozostałe. Jej odsłonięcie zastępuje tu ciemność i światło. Światło i ciemność. I tylko kroki niewidzialnych, zmieniających w mroku pozycje aktorów sygnalizują widzom następną scenę.

*

Wszystko odbywa się na tle jednej stałej dekoracji. Realia te same co w książce Moczarskiego. Mała cela z zakratowanym oknem. Rozkładana, przypinana do ściany, jednoosobowa prycza. Trzy sienniki rozkładane na noc na podłodze. Stół z książkami Stroopa. Szafka na miski, więzienny kibel. Gra świateł sygnalizuje zmieniające się pory doby.

Ich trzech i wszechobecne, nagrane odgłosy więziennego korytarza. Skrzypienie drzwi, brzęk kluczy, głuche echa głosów i kroków. Moczarski w więziennych drelichach. Na nogach trepy. Schielke w jakiejś spłowiałej kurtce. Na ich tle Jürgen Stroop prezentuje się okazale. Jego wojskowa bluza jest jeszcze w dobrym stanie, podobnie jak szyte na miarę bryczesy i lśniące buty z cholewami. Były generał SS ma jeszcze pąsową kurtkę - pozostałość z czasów ulubionych konnych przejażdżek. Od dwóch współwięźniów Stroop wyróżnia się sportową postawą i rześkością ruchów.

Stanisław. Zaczyk gra rolę wiodącą, pierwszoplanową. Kreowanie postaci hitlerowskich oficerów, zwłaszcza w filmach, to jego wieloletnia specjalność. Tym razem stanął jednak przed wyjątkowo trudnym zadaniem, co przyznał przed premierą w jednym z wywiadów prasowych. Wygrał ten aktorski test, tworząc kreację, którą długo się pamięta.

A rola wymaga wyjątkowego wyczucia, charakterystycznego dla postaci mającej ujawnić splot cech psycho-fizycznych. Niełatwo grać zbrodniarza wierzącego w słuszność zbrodni. Stanisław Zaczyk, każdym gestem, każdym zdandem, mimiką twarzy czy prezentowanym w celi paradnym marszem, podkreślał nierozłącznie nastroje i stan psychiczny Stroopa.

A zmieniał się on w zależności od wątków i treści wynurzeń. Jeszcze bardziej wtedy, gdy Moczarski lub Schielke prowokowali go negacją lub ironicznym komentarzem. Stroop nie błyszczał intelektem - jak typowy przedstawiciel wysokiej kasty hitlerowskiej - i takie słowne starcia przegrywał. Jego racje i poglądy stanowiły zbiór powielanych i wpajanych od lat propagandowych sloganów z arsenału Rosenberga, Goebbelsa, Himmlera i Hitlera. Z każdą kolejną sceną, z każdym zdaniem obnażał coraz bardziej przerażająco upiorną mentalność Niemca z "Herrenvolku", dogłębnie wierzącego w mit tysiącletniej Rzeszy. Jeżeli w głębi duszy żałował przeszłości, to tylko jednego: że się nie udało! Bo, gdyby wszyscy byli tak twardzi jak on, gdyby tak dokładnie i z taką wewnętrzną wiarą wykonywali swe zadania - ta wojna nie zakończyłaby się "zwycięstwem bolszewików, zachodniej plutokracji, komunistów, masonów i Żydów".

Stroop nawet w celi więziennej, po przegranej wojnie, pozostał nieprzejednanym

rasistą. "Żydzi to nie ludzie, jak my nordycy - perorował - mają inne ciała, inną krew, kości i myśli". Wpadał w ekstazę opowiadając o akcji likwidacyjnej warszawskiego getta. Rozrzewniał się, wspominając jak po dojściu Hitlera do władzy przypadł mu w dniu święta NSDAP zaszczyt maszerowania na czele kolumny SS. Czy był wierzącym? Ależ tak. Wierzył w starogermańskich bogów, tych z mieczem w ręku. Miał obmyślone plany zarządzania swym przyszłym wielkim majątkiem na Ukrainie. "Młodziutkiego syna - Herr Moczarski - wychowywalem w duchu wielkoniemieckim na prawdziwego nordyka i żołnierza. Ach, Himmler i Hitler - to byli wielcy ludzie". Nigdy nie zawiódł ich zaufania.

Stroop tokował przed swym więziennym audytorium jak głuszec zasłuchany w swój głos. A gdy za bardzo się zapędzał, stopowany przez Moczarskiego stawał na baczność mówiąc niemal z pokorą: "przepraszam, panie Moczarski!". Bo nawet w więziennym drelichu - czego Stroop nie ukrywa? - w jego oczach Polak był przedstawicielem narodu zwycięskiego Sam stosując przemoc i siłę, uznawał prawa silniejszych. Zatwardziały hitlerowiec i bezwzględny ludobójca nie żałował swej przeszłości. W fascynującej interpretacji Stanisława Zaczyka, z każdego fragmentu opowiadań wielkiego kata, z każdego podkreślania gestem, tembrem głosu i ruchem ciała, wyłaniał się coraz pełniejszy obraz człowieka zdeprawowanego do szpiku kości oparami faszystowskiej ideologii. Tak jak w książce Kazimierza Moczarskiego, spotęgowanej na scenie wizją artystyczną, spektakl odsłonił genezę faszyzmu i jego socjologię. W osobie Stroopa przypomniał jak mogło dojść do tego, że system hitleryzmu zdołał wyhodować tak wielu zimnokrwistych zbrodniarzy.

Dwaj partnerzy Stanisława Zaczyka, zgodnie z treścią i klimatem dokumentalnej książki, nie angażowali się zbytnio w dyskusje ze Stroopem. Nie byli więc na scenie, choć z odmiennych przyczyn, równorzędnymi narratorami. Przeważnie pełnili funkcje zaciekawionego audytorium. Gustaw Schielke, któremu Kazimierz Kaczor nie poskąpił wego talentu, długo jeszcze okazywał Stroopowi generalski respekt. Słał pryczę, ściągał mu buty, a strofowany stawał na baczność trzaskając trepami. Te dowody posłuszeństwa i szacunku wobec wysokich rangą oficerów, wbijane mu do głowy przez tyle lat, widocznie nie mogły natychmiast wyparować, nawet w więziennej sytuacji. Ale Schielke, kiedyś socjal-demokrata, później funkcjonariusz policji obyczajowej i dekownik frontowy, potrafił wyciągać wnioski i myśleć samodzielnie. Pojął w obliczu przegranej wojny, że epoka Himmlerów i Stroopów runęła z wielkim krachem. Teraz najważniejsze było wynieść cało głowę i przystosować się do nowych warunków powojennego świata.

Kazimierz Kaczor wczuł się świetnie w psychikę swego bohatera. Cóż on - Schielke? Mały człowieczek, ale nie głupi, nie głupi... Generałowie się bawili, jeździli do kurortów; taki Stroop nie rwał się na front. Ginęli tacy jak Schielke. I w byłym funkcjonariuszu policji wzbiera psychiczny bunt. Przestał ściągać Stroopowi buty, wtrącał do rozmowy złośliwe komentarze, kłuł delikatnie docinkami i ironią. A wszystko niby dobrodusznie i z naiwną miną jak Szwejk, którego trochę także posturą na scenie przypominał. Jeżeli dochodziło do wymiany racji i poglądów, z własnej woli stawał po stronie Moczarskiego. Łagodził swym zachowaniem ewentualne spięcia. Nie był ślepy, już być nim nie musiał.

Zygmunt Hübner, w roli Moczarskiego, miał pozornie ułatwione zadanie aktorskie. Słuchał zwierzeń hitlerowskiego kata, z rzadka dając się ponieść nerwom, opanowując się, by go nie spłoszyć. Kodował w pamięci każde zdanie ludobójcy i skąpe słowa Schielkego. Tam, gdzie opowieść Stroopa wydawała mu się niepełna starał się nią kierować, wyciągać na światło dzienne szczegóły i motywy. Nie miał z tym większych kłopotów. Były generał SS chełpił się swą przeszłością. Wygłaszał nawet osobiste pseudofilozoficzne rasistowskie i polityczne tyrady.

Zygmunt Hübner zagrał przekonująco rolę swego bohatera. Zmęczoną twarzą, pochyloną sylwetką, znużonymi krokami i powolnym gestem przekazując wewnętrzny dramat niesłusznie uwięzionego człowieka.

*

Ostatnia scena. Zgrzytają otwierane drzwi. Trzej więźniowie zbierają talerze, ręczniki i koce. Koniec pobytu we wspólnej celi - przejdą do innych.

Stroop jakby speszony.

- Herr Moczarski! Auf Wiedersehen. - Unosi palec w stronę nieba. - Tam!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji