Artykuły

Sztuka Howarda Fasta

Grana równocześnie na kilku naszych scenach sztuka H. Fasta pt. "Trzydzieści srebrników" odznacza się tą samą rzetelnością i śmiałością, co poczytne powieści tego pisarza: "Obywatel Tom Paine", "Amerykanin", "Clarkton", "Droga wolności". Mówi całą prawdę o sfaszyzowanej Ameryce, demaskuje podstawy reżimu, który pod maską wolności i demokracji usankcjonował ucisk i gwałt.

"Trzydzieści srebrników" to sztuka pisana pod dyktandem rzeczywistości, pozbawiona łatwych efektów, a przejmująca siłą dramatu rozwijającego się z nieubłaganą logiką faktów. Fabuła sprowadza się do dramatu rodzinnego, który rozgrywa się na samej powierzchni życia. Ale pod tą powierzchnią wyczuwamy istotny sens konfliktów społecznych, podkreślonych jeszcze pospolitością obranego środowiska.

"Trzydzieści srebrników" to cena zdrady; fałszywe zeznanie Dave Grahama, złożone pod przymusem agenta Federalnego Biura Śledczego (FBI), Fullera, to cena bytu. Dave, człowiek tchórzliwy i słaby, został złamany. Wykazał w ten sposób swoją lojalność i zyskał prawo do pracy, ale utracił rodzinę, żonę, która zabrała z sobą dziecko.

Dramat rodziny Grahamów nie jest dramatem osobistym. Odejście Jane zawiera w sobie tylko pozornie jądro tragizmu. W istocie jest jej wielkim zwycięstwem, oznaką siły moralnej, przezwyciężającej bierność, wyrazem buntu i wiary w przyszłość. Jane i mulatka Hilda reprezentują większość narodu amerykańskiego, tą większość, która walczy przeciw rządzącej klice giełdziarzy.

"Trzydzieści srebrników" posiada zwartą konstrukcję, która skupia wszystkie wątki wokół jednego, naczelnego konfliktu, podporządkowanego idei sztuki. Krytyka stanowi tu jedynie część prawdy rzutującej w przyszłość. Optymizm zakończenia, do którego autor wiedzie swoich bohaterów z całą konsekwencją, jest bodajże sprawą najważniejszą.

Widziałem dwa przedstawienia sztuki Fasta *) - w Warszawie, reżyserowane przez Erwina Axera i w Katowicach w reżyserii Gustawa Holoubka. Oba zupełnie różne zarówno w opracowaniu dramaturgicznym, koncepcji reżyserskiej jak interpretacjach aktorskich.

Erwin Axer wysunął na plan pierwszy osobę Dave Grahama, w którym skoncentrował wszystkie nici konfliktu dramatycznego. Momenty załamywania się Grahama zostały celowo podkreślone w układach sytuacyjnych i wydobyte sugestywną interpretacją Jerzego Duszyńskiego. Zanim Dave zdecydował się zadzwonić do Fullera, długą chwilę wpatrywał się w rodzinną fotografię, co w zupełnie wyraźny sposób naświetliło przyczyny decyzji podjętej po głębokiej walce wewnętrznej. W takim ujęciu Dave stał się bohaterem dramatu, który pogłębił się jeszcze bardziej wskutek interpretacji roli Jane i - w pewnym sensie - Hildy. Jane w wykonaniu Ireny Eichlerówny poświęcała więcej uwagi Hildzie niż mężowi. Nie było w niej miłości, nie odczuwało się przywiązania do rodziny. W scenie, w której Dave podpisywał zeznanie podsunięte mu przez Fullera, cała postawa Jane, jej spojrzenie, wyraz twarzy - wyrażały idealną obojętność. A może zdziwienie? Ale przecież scena ta jest psychologicznie przygotowana. W ten sposób współczucie przynależne żonie zostało przy mężu, skazanym na samotną, więc beznadziejną walkę o zapewnienie bytu rodzinie. Również poza tekstem umieściła Irena Górska rolę Hildy, w której więcej było oschłej dumy niż cichej godności i przywiązania do rodziny Grahamów, o którym sama mówi. Wyraźną, sugestywną sylwetkę Fullera nakreślił Andrzej Łapicki, ale scena badania Hildy, mimo całej brutalności, była raczej przykra niż wstrząsająca. Obraz demaskujący kulisy amerykańskiej "polityki" personalnej poprowadził Stanisław Kwaskowski w roli Carmichaela i Szczepan Baczyński jako Selwin. Dość konwencjonalną rolę Mildred z umiarem grała Janina Niczewska.

Wydaje mi się, że zasadniczym błędem warszawskiej inscenizacji było osłabienie zawartych w sztuce akcentów optymistycznych, co dało jednostronny, wyłącznie krytyczny obraz rzeczywistości i zacieśniło konflikt dramatyczny w wąskich ramach osobistej tragedii.

Innego typu zastrzeżenia mogą budzić niektóre rozwiązania sytuacyjne, wpływające na charakter spektaklu, a nie wynikające z celowych działań aktora. Ileż to dialogów i scen rozgrywa Eichlerówna tyłem do widowni? Po powrocie z wizyty, w drugim akcie, mimo zmęczenia zajmuje bardzo niewygodną pozycję - ale tyłem do widowni. Najlepsza scena Hildy, scena badania przez Fullera, rozegrana została przez Górską również tyłem do widowni. Wpłynęło to na wydatne osłabienie ekspresji i wytworzyło rodzaj jakiejś specyficznej konwencji, sprawiającej niekiedy wrażenie niemego filmu. Wrażenie to potęgowały bardzo oryginalne dekoracje Jana Rybkowskiego, który jako tło umieścił szarą fotografię panoramy Waszyngtonu, zaś ciężar kompozycji obu wnętrz skoncentrował na umieszczonych w tym samym miejscu fotografiach. W domu Grahamów było to zdjęcie rodzinne, a w biurze Carmichaela fragment "kuluarowej rozmowy" dyplomatów.

Katowickie przedstawienie "Trzydziestu srebrników" przygotowane na otwarcie "Małej sceny" po trzyletniej przerwie jako pierwsza praca reżyserska Gustawa Holoubka miało zupełnie inne brzmienie - w sensie dosłownym i przenośnym. Bardziej dynamiczne od warszawskiego nie miało tej precyzji w wyznaczeniu pointy poszczególnych scen. Reżyser starał się raczej położyć nacisk na odszukanie pospolitości środowiska i wyprowadzenie stąd pewnych uogólnień, które miałyby szerszy zakres znaczeniowy oraz wyraźnie określoną wymowę społeczną. Z konieczności sztukę zubożono, usuwając ze sceny dwa epizody: Grace Langly i małą Lorry. Ale idea przedstawienia była całkowicie zgodna z ideą sztuki.

Wątpliwości budzą poszczególne pozycje aktorskie, obsadzone kompromisowo. Ale dwie kreacje, mianowicie Holoubka w roli Fullera i Marii Velanek w roli Hildy są wybitnym osiągnięciem artystycznym. Omówiona już scena badania rozgrywa się na proscenium, i chociaż obywa się bez bicia, sprawia wstrząsające wrażenie. Ewa Lassek i Adam Kwiatkowski tworzyli zbyt młodzieżowe małżeństwo i mimo szczerości artystycznego przeżycia nie mogli ukazać wszystkich powikłań konfliktu. Ciekawie i na ogół konsekwentnie poprowadził rolę Selwina Jerzy Nowak. Władysław Brochwicz jako Carmichael oraz Irena Tomaszewska jako Mildred przekazali swoje własne wyobrażenie o granych przez siebie postaciach, poprzestając na zbyt zewnętrznych środkach ekspresji. Świetną oprawę dekoracyjną dał przedstawieniu Wiesław Lange, który z dużą pomysłowością i smakiem rozwiązał trudności, jakie najmniejsza scena w Polsce stawia przed scenografem.

Na osobne omówienie zasługuje sprawa przekładu. W obu przedstawieniach różnice tekstu były tak istotne, że poprosiłem o egzemplarz. Okazało się, że przekład jest skandaliczny, zaś ostateczne jego brzmienie musi być w każdym teatrze różne, ponieważ reżyser wspólnie z kierownikiem literackim opracowuje w rezultacie tekst na nowo. W ten sposób trafiłem na ślad pięciu wersji, podpisanych tym samym nazwiskiem tłumacza.

W zakresie przekładów literackich nie działo się u nas najlepiej. Poruszano już ten problem niejednokrotnie. Jednak ostatnio, zwłaszcza w wyniku działalności Sekcji Przekładów przy ZLP, sytuacja na tym odcinku wydatnie się poprawiła. Ale w teatrze w dalszym ciągu szaleje partyzantka samorodnych tłumaczy. Czy nie ma na to rady? Czy nie dałoby się tego stanu zmienić, choćby za cenę wyższą od trzydziestu srebrników?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji