Artykuły

Nieudane Jezioro Bodeńskie

Muszę się przyznać, że pierwszym moim odruchem na widok afisza anonsującego Jezioro Bodeńskie Dygata w Teatrze "Wybrzeże" było zdziwienie. Później dopiero przyszło zaciekawienie. Identyczność tytułu ze znaną powieścią kazała przypuszczać, że będzie to sceniczna przeróbka czy adaptacja debiutu powieściowego autora Rozmyślań przy goleniu. Wspomniane na początku uczucia zrodziły się z tego, że jakoś nie mogłem sobie wyobrazić Jeziora Bodeńskiego w teatrze. Olbrzymia przewaga narracji autorskiej w tekście, znikomość partii dialogowych, niemal zupełny brak akcji, ni śladu konfliktu - oto co wydało mi się przeszkodą w nadaniu tej powieści kształtu scenicznego. Przedstawienie potwierdziło moje obawy. W teatrze usłyszałem dużo wynurzeń bohatera sztuki i ujrzałem kilka żywych obrazów do powieści pt. Jezioro Bodeńskie. Natomiast przedstawienia teatralnego - jeśli rozumiemy pod tym terminem opracowanie przez reżysera, aktorów i scenografa jakiegoś utworu dramatycznego w celu odegrania go przed publicznością - właściwie nie było. Po prostu zabrakło jednego ze składników tzn. utworu dramatycznego. Chwilami zawodził jeszcze inny element - publiczność.

O porażce Dygata - dramatopisarza zadecydował, jak mi się wydaje, prócz niezbyt fortunnego wyboru utworu, także i jego opracowanie dla sceny. Pisarz popełnił przede wszystkim ten błąd, że próbował ukazać na scenie całe Jezioro Bodeńskie. Pragnął więc oddać, mimo pewnych dość znamiennych korektur, problematykę powieści, zachował wszystkie pierwszo- a nawet trzecioplanowe postacie (z wyjątkiem Janki Birmin), nie zrezygnował z żadnej ze scenek rodzajowych, jakie rozgrywały się między przymusowymi lokatorami szkoły nad jeziorem Bodeńskim (scena w kuchni z guwernantkami, taniec neptunów, kłótnia Andrzeja z Vilbertem itp.). Osobiście wątpię czy przy takim stosunku do powieściowego pierwowzoru można osiągnąć nie tylko w tym wypadku jakikolwiek efekt. Bogactwo problematyki, różnorodność i mnogość postaci, wielorakość wątków w powieści wymagają przy adaptacjach teatralnych bardzo daleko idącej obróbki tekstu. Rezygnować więc trzeba z wielu arcyważnych zagadnień, rozstać się trzeba z najbardziej udanymi postaciami czy sytuacjami. W wyniku takich operacji utwór sceniczny na ogół daleko odbiega od powieści. Najlepiej, jeśli takim chirurgiem nie jest autor, zbyt mocno do swego dzieła przywiązany.

Z niezbyt wielkim efektem próbował również Dygat opracować Jezioro Bodeńskie pod kątem wymagań scenicznych. Olbrzymie partie narracji próbował ukazać za pomocą działań scenicznych, usiłował je przekształcić w dialogi. Mimo to w sztuce przeważały monologi Andrzeja, które nie rozwijając jakiejkolwiek akcji nadawały przedstawieniu bardzo statyczny i nużący charakter.

Niewiele w tej sytuacji mogli pomóc aktorzy. Choć ich wysiłki należą do najjaśniejszych momentów w tym przedstawieniu. Wymienić należy przede

wszystkim trójkę: WŁADYSŁAWA KOWALSKIEGO, JADWIGĘ GIBCZYŃSKĄ

i WIESŁAWĘ KOSMALSKĄ. KOWALSKI bohatersko walczył ze statycznością

swych tasiemcowych wyznań. W stosunku do kreowanej przez siebie postaci zdobył się prócz ironii, również na sympatię. W końcowej scenie wykładu o Polsce potrafił porwać widownię. Bardzo udaną była również Renee Jadwigi Gibczyńskiej. Pomógł jej tu Dygat obdarzając Renee kilkoma kwestiami i sytuacjami Janki Birmin. GIBCZYŃSKA wykorzystała tę szansę i obdarzyła Renee obok ograniczenia i prymitywizmu intelektualnego jakąś ciepłą kobiecością urastając niemal pod koniec przedstawienia do rangi partnerki Andrzeja. WIESŁAWA KOSMALSKA dała próbkę interesującego aktorstwa w Aktorze Norwida. Później nie miała jakoś szczęścia do dobrych ról. Teraz, jako Suzanne, znowu ukazała się od najlepszej strony swych umiejętności. Pozostali mieszkańcy nad jeziorem Bodeńskim

niewiele mieli do ukazania na scenie. Grający ich aktorzy próbowali więc zarysować te postacie jakimiś wyrazistymi chwytami. Tak wiec LEON ZAŁUGA (Wildermayer) zaciągał po kresowemu. LECH GRZMOCIŃSKI (Mac Kinley) palił nieodłączną dla Anglika fajkę.

ZDZISŁAWOWI MAKLAKIEWICZOWI (Vilbert) okulary nadały wygląd intelektualisty

a RYSZARD MOSKALUK (Olek Lampion) lekko żydłaczył. Najlepiej czuł się w tym towarzystwie CZESŁAW GÓRKA (Thompson), któremu autor kazał przez cały czas trzymać nos w książce, z czego aktor skwapliwie skorzystał W znacznłe trudniejszei sytuacji znalazł się JÓZEF CZERNIAWSKI, który miał bardzo niewiele w tym przedstawieniu możliwości do ukazania narastania szaleństwa Roullota.

Z kłopotów ze zmianami miejsca akcji autor wybrnął w ten sposób, że zlokalizował

niemal wszystkie wydarzenia w sali gimnastycznej. JAN BANUCHA zbudował więc na scenie pomieszczenie gimnastyczne, a oleodrukowy pejzaż z jeziorem i Alpami na tylnym planie przypominał widowni, że akcja dzieje się na pograniczu Szwajcarii.

Do TERESY ŻUKOWSKIEJ mam pretensję o bardzo stereotypowe rozegranie

sceny majaczeń sennych Andrzeja. Sztuka w 2 aktach pt. Jezioro Bodeńskie nie przyniosła więc laurów Stanisławowi Dygatowi, ani też Teatrowi "Wybrzeże". Mogła ona zainteresować co najwyżej kilku krytyków literackich zajmujących się w szczególny sposób twórczością autora Podróży. Dwie wersje utworu były dobrą okazją do zaobserwowania zmian w stosunku Dygata do problematyki swojego utworu. Psychologiczna powieść o pewnym Polaku w ciągu kilkunastu lat zamieniła się w satyryczną tragifarsę skierowaną przeciw narodowym ułomnościom Polaków. Z powodu tej bardzo nieteatralnej formy i nieporadności dramaturgicznej autora Jezioro Bodeńskie nie stało się jednak Weselem A. D. 1960.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji