Artykuły

Aktor

Źle, źle zawsze i wszędzie

Ta nić czarna się przędzie:

Ona za mną, przede mną

i przy mnie...

Tak pisał o sobie w Mojej piosnce z górą sto lat temu wielki poeta - Cyprian Kamil Norwid. Ten najnieszczęśliwszy chyba z naszych poetów - zapoznany zarówno przez współczesnych, jak i potomność - nie zaznał nigdy tzw. popularności. I nawet dziś - gdy twórczość jego została właściwie oceniona, gdy odkryto w nim - rewelacyjnego czasem - prekursora współczesnej poezji - byłoby grubą przesadą twierdzenie, że utwory Norwida zabłądziły pod strzechy.

Nie tu miejsce na analizę przyczyn tego zjawiska. Pisać o "niezrozumialstwie" poezji Norwida - argument wielekroć podnoszony - znaczyłoby krzywdzić poetę, który zawarł w swych utworach duży ładunek myśli, celowo unikał łatwizn i pięknosłowia romantycznego warsztatu poetyckiego. Są wiersze Norwida, zadziwiające mistrzostwem formy i głębią treści, oszczędnością słowa, pełne nieoczekiwanych spięć skojarzeniowych. Te będą nam - współczesnym czytelnikom - najbliższe. Ale i w innych, trudniejszych utworach Norwida, w jego poematach, w jego ciekawej prozie - znajdziemy wiele nieprzemijającego piękna, natkniemy się na myśl ubraną w zwięzły poetycki kształt.

Pod jednym wszakże warunkiem: że nie będziemy oczekiwać łatwizny, że dłużej zatrzymamy się przy pewnych partiach tekstu, że zwolnimy niejako tempo normalnej artystycznej percepcji. Otóż to właśnie! O tej różnicy pomiędzy czytaniem a słuchaniem Norwida myślałem oglądając prapremierowe przedstawienie Aktora w wykonaniu zespołu Teatru "Wybrzeże".

Aktor przygotowany został z dużym - co było wyraźnie widoczne - nakładem wysiłku zarówno ze strony reżysera (Teresa Żukowska), jak i wykonawców. Gra całego zespołu była wyrównana - nieczęste zjawisko na naszych scenach - a niektóre kreacje wprost znakomite, że wymienię choćby świetną w roli hrabiny Helenę Sokołowską, Mirosławę Dubrawską (Nicka), Edmunda Fettinga (Inny), Krystynę Łubieńską (Olimpia), Kazimierza Talarczyka (baron Erazm) i Lucynę Has (Felcia). Spokojna i stonowana scenografia Jana Banuchy.

Jest świetna scena w Czarodziejskiej górze Tomasza Manna, gdy Hans Castorp obserwuje z daleka Mynheer Peeperkorna rozmawiającego z Klawdią Chauchat. Nie słyszy wypowiadanych przez niego słów, widzi jedynie mimikę i gesty wspaniałego Holendra. Hans Castorp, tak jak i całe otoczenie - jest oczarowany. Co za niezwykła osobowość, cóż za rewelacje odkrywa przed słuchaczami niezwykły Mynheer Peeperkorn!

Hans Castrop zbliża się - czar pryska, a może zresztą tym bardziej się wzmaga: demoniczny Holender nie mówi bowiem... nic zgoła! Rzuca luźne, niepowiązane z sobą słowa. Ale za to jak to podaje, w jakiej świetnej oprawie!

Proszę mnie źle nie rozumieć. I Aktor zawiera aż nadmiar treści, pomysłów, starć filozoficznych postaw. Jest tam spory ładunek ironii, szereg sformułowań brzmiących zadziwiająco współcześnie, pomysłów jakby wyjętych z któregoś ze skeczów wystawianych przez zespół "Stodoły" lub "Bim-Bomu" (choćby pomysł z "pistoletem gościnnym"). W zakresie techniki scenicznej jest to - że użyję paradoksalnego sformułowania - jakieś skrzyżowanie Słowackiego z Witkiewiczem i Gałczyńskim.

Niestety arcyniekomunikatywna (dla słuchacza, nie dla czytającego) forma "komediodramy" Norwida sprawia, że słuchacz po pierwszych już paru scenach zaczyna się gubić i że - jak Hans Castorp w odniesieniu do Mynheer Peeperkorna - podziwia jedynie aktorską grę, zewnętrzne gesty i mimikę, przyjmując "na wiarę" niezrozumiałe dlań w większej części potoki pięknie brzmiących zdań.

Nie neguję - rzecz zrozumiała - prawa teatru do poddawania nie wystawianych jeszcze dzieł naszych klasyków próbie sceny. Jest to nawet zaszczytnym obowiązkiem naszego narodowego teatru. Nie wolno jednak przy tym tracić z oczu odbiorcy, teatralnego widza! Czy sztuka o równym stopniu trudności jak Aktor - podana przy tym bez poprzedzającego ją słowa wstępnego, bez komentarza, który wprowadziłby widza w jej problematykę - wystawiona do tego tuż po Kaliguli - ma szansę przyciągnięcia wybrzeżowej publiczności?

Teatr "Wybrzeże" wyrobił sobie - i słusznie - opinię teatru wielkich ambicji, zdobył duży kredyt u publiczności Wybrzeża. Tym więc ostrożniej - nie rezygnując z osiągniętego już poziomu, ale też i nie narażając się na rozminięcie z publicznością - kierownictwo artystyczne tego teatru powinno dobierać swe repertuarowe pozycje.

P.S. Po spektaklu - już w domu - wziąłem do ręki tom poezji Norwida. I przesiedziałem nad nim do późna w nocy, przypominając sobie melodię znanych już strof, odnajdując nowe. Za te chwile jestem szczerze wdzięczny Teatrowi "Wybrzeże".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji