Artykuły

Emigranci

Zanim sie "wejdzie" na tę nową premierę Mrożka w Teatrze Kameralnym, przed szatnią huczy muzyka i trwa szał świateł reklamowych. Wajda reżyser wprowadza nas w świat hałaśliwej re­klamy Zachodu, półkina i półblichtru. W tym świecie - na górze już, w sali i na scenie z ekranem (ramą) - będą się toczyć niemal 3-godzinne dwóch rodaków nocne rozmowy. W obskurnej klitce piwnicznej, z bebecha­mi rur - na wzór bebechowych, emigranckich: małych i wielkich tragedii, małego i wielkiego śmiechu - zawie­szonych pomiędzy dwiema tęsknotami za wolnością chciwca, i wolnością sfru­strowanego "intelektualisty". Jest tu Mrożek dojrzały, po­mnożony jakby o Becketta, ale arcypolski - zarówno w tragizmie jak w grotesce. Pyszny i dowcipny języko­wo, absurdalny a przecież w tej absurdalności konkretny, jak niegdyś w dużo słabszej (dramaturgicznie) "Zabawie". Zabawa sceniczna za to wy­borna. A nawet wstrząsają­ca, choć Wajda niby przekor­nie przytłumił dystansem woalu ekranowego jej bru­talność. Furie emigranckich zawodów, nostalgii, buntów i niemocy - zafałszowań i prawd w ludziach, złapa­nych we własne klatki.

Większość publiczności się śmiała, nawet w momentach nie do śmiechu. Przez wzgląd na Mroźka (tradycyjnego), a nie na sztukę. Mnie tak bardzo śmiać się nie chcia­ło. Przez wzgląd na Mrożka właśnie - odmienionego. Może i na lepsze? A przed­stawienie - wszystko jedno jak tam komu w duszy gra­ło - tęgie jest i basta!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji