Artykuły

Polish Yoyce'y

W 75 numerze "Kultury" można było przeczytać wielce znamienną notę, z której dowiedzieliśmy się, że znakomity telewizyjny spektakl teatralny - z udziałem świetnych aktorów krakowskich i w reżyserii Macieja Wojtyszki - "Ferdydurke" oglądało zaledwie pięć procent telewidzów. Autor noty zadaje przy tym pytanie: "Czym wytłumaczyć bolesny fakt masowego nieoglądania wybitnego spektaklu Teatru Telewizji?".

Sądzę, że warto zastanowić się i postarać o udzielenie odpowiedzi na to pytanie, jako że dotyczy ono znacznie szerszego problemu, a mianowicie zagadnienia koncepcji upowszechniania kultury. Sprawa ta zresztą w sposób na razie fragmentaryczny pojawia się ostatnio w publicystyce. Myślę choćby o felietonie Zb. Nienackiego w 13 numerze "Szpilek" na temat świadomości krytyków literackich w tej dziedzinie. Idąc tym szlakiem myślenia i przyjmując za przykład casus "Ferdydurke", można wysnuć i sformułować konkretny wniosek. A mianowicie, że nasza krytyka kulturalna, a co może ważniejsze - ludzie zajmujący się tzw. upowszechnianiem, popularyzacją - popełniają zasadniczy błąd w adresie odbiorcy. Fałszywie oceniają stan przygotowania społeczeństwa do przyjęcia dzieł sztuki, a co najmniej nie uwzględniają jego zróżnicowania w tej dziedzinie świadomości. Należy sobie bowiem zdać sprawę z tego, że masowy, potencjalny odbiorca kultury, również w mieście, w swej przeważającej większości to pierwsze lub drugie pokolenie chłopskie, z wszystkimi tego faktu wynikającymi konsekwencjami, wyrażającymi się choćby tym, że 60% społeczeństwa w ogóle nie czyta książek.

Oczywiście, głównym przekaźnikiem treści kulturalnych jest telewizja i trudno przeceniać jej rolę w popularyzacji oraz kształtowaniu przyzwyczajeń i gustów. Ale o skuteczności najlepszych nawet programów będzie decydować ich zróżnicowanie, czyli przystosowanie do różnych poziomów i możliwości percepcji, ze szczególnym uwzględnieniem tych najliczniejszych, dla których telewizja jest pierwszym przewodnikiem wprowadzającym w świat przeżyć estetycznych. Przypadek z przedstawieniem "Ferdydurke" powinien być w tym względzie pouczający.

Z tego absolutnie nie wynika, że trzeba rezygnować z elitarnych, trudnych spektakli i audycji, ale należy zachować rozsądne proporcje, a dzieła odpowiednio rekomendować i sytuować w czasie i programach.

Odnosi się to również do repertuaru teatralnego. Od lat obserwujemy, jak to każdy teatr popularny czy prowincjonalny uważa za punkt honoru, wystawiać za Warszawą jak za panią matką, bez wyboru, masowo i jak leci - Gombrowicza, Witkacego czy Różewicza. Trudno przypuścić, by ktoś zaczynał edukację kulturalną od Gombrowicza, Yoyce'a czy zachowując wszelkie proporcje Drzeżdżona. I czy się to komuś podoba, czy nie, inicjują ją w dalszym ciągu Fredro, Sienkiewicz i Kraszewski (no i chwata Bogu!). Nie ma i dramatu, jak chcą niektórzy, gdy pierwsza książka - to Rodziewiczówna, jeżeli rozbudzi zainteresowanie literaturą, o czym słusznie mówił w swej wypowiedzi jeden z potężnych wydawców. W praktyce bywa jednak różnie.

Pamiętam, na przykład, że kilka lat temu "Niepokoje wychowanka Törlessa" R. Musila wypuszczono w niewiarygodnym nakładzie... 300 tysięcy egzemplarzy, a ostatnio trudną prozę, w drugim wydaniu, Bruno Szulca w 100 tysiącach. Tak więc wypada się zgodzić z tymi głosami, które mówią, że za wypaczenie i błędy w upowszechnianiu w dużym stopniu ponoszą odpowiedzialność krytycy i publicyści kulturalni. Występują świadomie czy nieświadomie jako grupa nacisku sugerująca głównie określone, interesujące ich środowisko, utwory i kierunki twórcze. Jakże dalekie od potrzeb, zainteresowań i przygotowania milczącej większości.

Kończę więc finałem "Ferdydurke": "Koniec i bomba, kto czytał ten trąba".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji