Byłem głuchy jak Goya (fragm.)
Teatr na Woli - sympatyczny, przytulny, fotele wygodne, widoczność wyborna, niestety - sztuka chwilami nużąca. Temat: ostatnie lata Goyi, prześladowania, jakie ze strony Ferdynanda VII musi znosić 76-letni, schorowany, głuchy jak pień malarz. Otóż to - głuchy! Chwyt formalny hiszpańskiego autora, Antonia Buero Vallejo, polega z grubsza biorąc na utożsamianiu widza z Goyą: on nie słyszy, to i publiczność nie słyszy. On mówi, wygłasza ogromne monologi, wszyscy inni natomiast w jego obecności rozmawiają bezgłośnie, z nim natomiast porozumiewają się na migi, słyszą dzwonki, których my... nie słyszymy, bo my - jak Goya. Szczerze mówiąc męczy to na dłuższą metę i chociaż są fragmenty o ogromnej sile wyrazu i sceny pomyślane pięknie, to w sumie - mimo takiego pasjonującego tematu - czas się nieco dłuży. Wielka rola Łomnickiego, świetna rola Lidii Korsakówny (występującej gościnnie), która - jako gospodyni i kochanka Goyi, Leokadia Zorilla - nie po raz pierwszy potwierdza, że jest wspaniałą, choć nadal rzadko wykorzystywaną aktorką dramatyczną.