Artykuły

Bezpardonowa wiwisekcja mentalnego uwikłania Polaków

"Bat Yam" w reż. Yael Ronen w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu i "Tykocin" w reż. Michała Zadary w Teatrze Habima w Tel Awiwie. Pisze Tomasz Plata w Dzienniku.

Co młody polski reżyser teatralny o dużym, udowodnionym już wcześniej wyczuciu spraw społecznych może i powinien powiedzieć w przedstawieniu, które ma być grane w jednym z największych teatrów w Tel Awiwie? W dodatku w przedstawieniu, które jest ważną częścią Roku Polskiego w Izraelu, a zatem imprezy o własnej logice i własnych celach.

Wedle wszelkich obiegowych intuicji w takim przypadku powinniśmy oczekiwać spektaklu o ciężkich doświadczeniach z przeszłości: trupach ukrytych w szafie, demonach zamiecionych pod dywan. To tematy trudne, słabo obecne w zbiorowej dyskusji, ale zarazem już jakoś usankcjonowane, wpuszczone na salony, poprawne. "Bat Yam - Tykocin", współprodukcja Wrocławskiego Teatru Współczesnego, Teatru Habima w Tel Awiwie oraz Instytutu Adama Mickiewicza, rzeczywiście dotyka tych tematów, bierze je za swą podstawową inspirację. Równocześnie jednak nie dochowuje wierności poprawnościowym schematom. Realnie drażni, bo pokazuje coś, o czym dotąd nie mówiliśmy: o tym, jak wielu Polaków buduje własną tożsamość z poczucia winy za polski antysemityzm. A także o tym, jak w budowaniu owego poczucia bierze udział potężna ogólnopolska gazeta.

Przedstawienie ma dwie części. W pierwszej izraelska reżyserka i dramatopisarka Yael Ronen przy współudziale wrocławskich aktorów opowiada prościutką historię o współczesnej żydowskiej rodzinie, która przyjeżdża do Polski odzyskać utracony w czasie wojny majątek. Kilka zabawnych (czasem na granicy dobrego smaku) dowcipów, kilka scen, które odpowiednio rozwinięte mogłyby stać się samodzielnymi dramatami, do tego dużo dobrych chęci i jeszcze więcej inscenizacyjnej nieporadności - i tyle.

Izraelskie stereotypy

Otrzymujemy czysto edukacyjne widowisko, które chce walczyć ze stereotypami, lecz samo właściwie w całości jest stereotypem - w takim wymiarze, w jakim stereotypem stało się wypominanie Żydom ich skrywanego antypolonizmu, a Polakom niechęci do wyznania swych win. W dodatku na koniec wszystko osuwa się w obyczajowy dramat rodzinny. Sprawy polsko-żydowskie schodzą na dalszy plan, w centrum pozostaje kwestia, dlaczego tata nie kocha córki.

Tam gdzie kończy Ronen, tam zaczyna Michał Zadara. W drugiej części przedstawienia (scenariusz reżyser napisał wraz z Pawłem Demirskim, występują aktorzy Habimy) mamy tę samą scenografię, kilka powtórzonych wątków, ale ton zmienia się diametralnie. Wchodzimy na grunt grząski, dotychczas nieopisywany - dlatego rzecz ma inną wagę. Wystarczy opisać główną oś fabularną. Oto dziennikarze wielkiej ogólnopolskiej gazety dowiadują się, że pewna mieszkanka Tykocina ma otrzymać medal Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Są przekonani, że wyróżnienie przyznano niesłusznie (powołują się na badania historyków), jadą więc do Tykocina, by wstrzymać uroczystość. Przekonują burmistrza, przekonują izraelskiego ambasadora i ostatecznie wręczenie medalu zostaje przełożone. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by dostrzec, o którą ogólnopolską gazetę tutaj chodzi. Można by chyba nawet wymienić nazwiska kilku dziennikarzy łudząco podobnych do tych pokazanych w spektaklu: tych, którzy jeździli pisać reportaże z Jedwabnego albo którzy zajmują się izraelskimi losami emigrantów marcowych. Zadara w najmniejszym nawet stopniu z nich nie kpi, nie ustawia ich sobie do łatwej krytyki, ale celnie rysuje ich psychologiczny portret. I w efekcie wydobywa na jaw ich specyficzne mentalne uwikłanie.

Główny bohater Zadary, dziennikarz ideowy, nawet heroiczny, słyszy w jednej ze scen pytanie o motywację swojego działania. I odpowiada: "Muszę to robić, by wreszcie poczuć się lepszym Polakiem". W tym jednym zdaniu zawiera się duża część reżyserskiego konceptu: pokazać ludzi, którzy żyją z wyrzutem sumienia i z tego wyrzutu czynią główny budulec samych siebie. W dodatku to wyrzut nie za ich własne grzechy, lecz grzechy przodków. Postaci z drugiej części "Bat Yam - Tykocin" głęboko w sobie noszą przekonanie o aktualności polskiej winy za Jedwabne, szmalcowników, pogrom kielecki, także za Tykocin, gdzie przed wojną była duża społeczność żydowska, a dziś nie pozostał po niej nawet ślad. I przekonują, że bez manifestacyjnego wyznania tej winy współczesna polska tożsamość pozostanie zbruka-na, naruszona. Zgodnie z taką logiką jeśli jakaś Polka otrzymuje medal Sprawiedliwego niesłusznie, to należy ją napiętnować - właśnie w imię pokuty za dawne winy.

Puste gesty pojednania

Tyle że (i w tym miejscu Zadara jest bezwzględny) okazuje się, że świat nie potrzebuje podobnego rachunku sumienia. Izraelski ambasador przesuwa ceremonię wręczenia medalu, jednak wyłącznie po to, by atmosfera się uspokoiła. Wyróżnienie zostanie wręczone, bo tak będzie lepiej dla wszystkich - dla Tykocina, który podreperuje swą opinię, dla Izraela, który potwierdzi w efekcie dobrą wolę. Co więcej, nikt nie znajdzie wiarygodnego wytłumaczenia, żeby medalu nie wręczać. Zadara dokonuje ciekawego odwrócenia sytuacji i posługuje się argumentacją znaną z polskich dyskusji lustracyjnych: prawdziwe wojenne historie były bardziej skomplikowane, niż nam się wydaje, więc nie można ich oceniać na podstawie papierów, w kwitach nie ma prawdy o ludziach. Jeśli tak, to róbmy to, co nakazuje współczesna logika. Być może zamknięcie wspomnienia polskiego antysemityzmu w przestrzeni pustych państwowych gestów (tutaj wręczenie jakiegoś medalu, tam złożenie jakichś kwiatów pod pomnikiem) szybciej zniszczy jego resztki niż kulturowa krucjata. Być może Polacy tym wcześniej porzucą antysemityzm, im szybciej przestaną być o niego oskarżani. Cyniczne? Zapewne. Realistyczne? Na pewno. Prowokacyjne? W polskim teatrze bez wątpienia.

Szkoda, że drugiej części "Bat Yam - Tykocin" raczej już w Polsce nie zobaczymy. Po zeszłomiesięcznej premierze całości we Wrocławiu i po niedzielnym pokazie w Tel Awiwie część pierwsza wchodzi do repertuaru Współczesnego, część druga - do repertuaru Habimy. W Izraelu to może być wydarzenie z przyczyn stylistycznych - tamtejszy teatr rzadko ponoć widzi przedstawienia odchodzące od schematu prostego realizmu; w Polsce to musiałoby być wydarzenie w planie ideowym, intelektualnym. Zadara zabrał się za rozprawę z wpływowym stylem myślenia i wpływowym środowiskiem. Więcej odwagi nasz teatr nie pokazał od dawna.

Na zdjęciu: próba spektaklu "Tykocin" w reż. Michała Zadary.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji