Artykuły

Ulisses

Wystawienie "Ulissesa" Jamesa Joyce'a na scenie gdańskiego Teatru "Wybrzeże" oraz pierwsze wydanie tego dzieła w Polsce - co zresztą zbiegło się w czasie - poprzedziła legenda. Zaryzykuję twierdzenie, że niedobra legenda. Zbyt częste przypominani o fakcie, że w wielu krajach "Ulisses" znajdował się na liście prohibitów importowych ze względu na "niemoralność", stworzyło wokół dzieła - nie mniej "niemoralnego'' od twórczości Brantome'a lub Ralebaisa - aurę egzaltacji i snobizmu. O "Ulissesa" dopytują się w księgarniach rzadziej ludzie szukający wzruszeń intelektualnych w kontekście z książką, a częściej albo snobi - którzy pragną grzbiet książki prezentować w swojej domowej biblioteczce, albo poszukiwacze drastycznych opisów, których wątpię, aby "Ulisses" w pełni zadowolił, chociaż nadmiernej swobody w podobnych kwestiach książce tej odmówić nie można.

Autorem przekładu "Ulissesa" jest Maciej Słomczyński - także autor adaptacji scenicznej. Tutaj jednak natychmiast nasuwa się pierwsza uwaga: ci, którzy obejrzą "Ulissesa" na scenie - niech nie będą przekonani, że poznali dzieło Joyce'a. Jest to po prostu tylko sceniczna etiuda na temat zjawiska, które smakować można (jeżeli ktoś w twórczości Joyce'a oczywiście gustuje) tylko w kontakcie książka - czytelnik. Pozornie elementami powinien stać się czas rzeczywisty akcji - wyjście Leopolda Blooma z domu i jego powrót. Pozornie - jest to w wersji scenicznej i w uproszczonych odczytania dzieła - opowieść o wędrówkach Blooma przez Dublin, a jednocześnie z przebitkami w czasie i z konfrontacją rzeczywistości z marzeniami i refleksjami, kojarząca się z podrożą homeryckiego bohatera. Molly Blooom to jakby Penelopa a Telemach - Stefan Dedalus. W oparciu o to proste odczytanie dzieła Joyce'a, Maciej Słomczyński zbudował swój utwór oparty na "Ulissesie".

Jest to przedsięwzięcie śmiałe i oryginalne - zaprezentować na scenie utwór w formie tak odległej od tradycyjnych zasad budowy dzieła literackiego, posługujący się kilku, przenikającymi się płaszczyznami czasu i preferujący refleksyjny monolog wewnętrzny nad konwencjonalny opis scen i dialog. Jest to przedsięwzięcie trudne i praktycznie... niewykonalne. Dlatego w teatrze mamy do czynienia z "wariacjami na temat", a nie z adaptacją. Oceniać więc można wyłącznie utwór sceniczny, ale nie dzieło Joyce'a.

Nie wiem zresztą jak, ten eksperyment zdałby egzamin, gdyby nie kształt sceniczny nadany całości przez, reżysera - Zygmunta Hubnera, gdyby nie scenografia Lidii Minticz i Jerzego Skarżyńskiego, a przede wszystkim znakomity modelunek postaci - Leopolda Blooma przez Stanisława Igara, Molly przez Halinę Winiarską i Stefana Dedalusa przez Jana Sieradzińskiego. Oczywiście spełnił zadanie cały zespół i są wśród aktorów postacie zasługujące na szczególne uznanie, ale sztuka w gruncie rzeczy opiera się na tych głównych postaciach zamykających w sobie cały konflikt.

Oryginalność Joyce'a zamyka w walorach treści i formy. Jest to zaprawiona gorzką ironią komedia ludzka rozgrywająca w środowisku drobnomieszczańskim o drobnomieszczańskich horyzontach i ideałach, środowisku - w którym małe kupieckie sprawy czynią z każdego-samotnika wśród samotnych. Bloom, Irlandczyk żydowskiego pochodzenia - jest w tym światku, o ściśle ograniczonych kręgach, jeszcze bardziej samotny.

Przenikanie czasów i wrastanie jednych sytuacji w drugie krańcowe, spowodowało znakomity pomysł grania przez tych samych aktorów kilku postaci, ale motywem przewodnim jest czekająca w łóżku Molly, wędrujący Leopold Bloom i zawiłe sprawy Stefana Dedalusa, z którym Leopold spotyka się ostatecznie w domu publicznym. Jest kilka scen świetnie rozegranych scenicznie - jak pogrzeb Patricka Dignama (Stanisław Dąbrowski) lub spór o wielkość Irlandii przy kuflu piwa. Jest sporo seksualizmu, którego część była tu niezbędna, ale jego ograniczenie nie utrudniłoby modelowania konfliktu samotności przeciętnego mieszczucha.

Na scenie Teatru "Wybrzeże" pokazano nam znakomicie zagraną i wyreżyserowaną, interesującą sztukę opartą na pewnych cechach i fragmentach dzieła Joyce'a. Jego proza nosi wiele cech nowatorskich - sztuka nie odbiega doświadczeniem od tego, czym żyje scena od pięćdziesięciu lat, a w tym kształcie komedia ludzka przedstawiona za pośrednictwem samotności Blooma budzi współczucie, ale nic poza współczuciem.

Za mało jak na Joyce'a.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji