Otwarcie sezonu. W pobliżu małego ekranu
WYSTARTOWAŁ więc poniedziałkowy Teatr Telewizyjny do nowego sezonu w pełnym blasku i pod dobrymi auspicjami. Reżyserskimi, aktorskimi, a przede wszystkim autorskimi. Wystartował bowiem "Popiołem i diamentem" Jerzego Andrzejewskiego. W ogóle ostatni sezon teatralny przyniósł niemal festiwal tegoż autora. Ciekawe to zjawisko. Wszak od lat wielu, od momentu powstania filmu Wajdy opartego na tejże powieści, od dejmkowskiego spektaklu "Ciemności kryją ziemię" Andrzejewski był nieobecny w teatrze i kinie polskim. Może i po Wajdzie trudno było utrwalony przez niego obraz w pamięci widzów zmieniać, może niełatwo było znaleźć po Cybulskim - drugiego Maćka Chełmickiego?
Tymczasem wątpliwości te musiały: zmaleć, a problemy zawarte w powieści zachęciły innych, skoro w ostatnim sezonie na polskich scenach ukazały się trzy różne adaptacje jej dla teatru (Poznań i 2 w Łodzi) a i inne teatry umieściiy tę pozycję w swoim repertuarze (Wrocław) na nowy rok. Chociaż trudno przewidzieć, czy nie wycofają się ze swoich zamierzeń po spektaklu telewizyjnym.
Jego zaletą numer 1 była sama adaptacja. Bardzo wierna powieści, według jej linii wysuwająca na plan, równorzędny z losem Chełmickiego - Szczukę, jego przeżycia i postawę wobec nadchodzącej wolności. Adaptacja dokonana przez córkę pisarza Agnieszkę Andrzejewską i Antoniego Liberę wyróżnia się ponadto zwięzłością, wypunktowuje w obrazie rodzącej się Polski sprawy najważniejsze. Sprawy pokolenia Szczuki i Chełmickiego właśnie. Z konieczności, dokonując wyboru, odrzuca i pomija tych najmłodszych, Janusza, Alka, ich kolegów. To na pewno wywoła sprzeciw. Ale przecież adaptacja nie jest mechanicznym przenoszeniem powieści na scenę. Musi wyboru dokonać, w miarę możliwości jak najmniej zmieniającego obraz pierwowzoru. I taki jest właśnie ten telewizyjny scenariusz - zwięzły i zwarty, nie szarżujący plenerem czy wstawkami filmowymi wymagał od realizatorów pewnego stonowania, zwrócenia większej uwagi na warstwę treściową. Tak się też stało. Hübner obudował ten bez mała dwugodzinny spektakl głównie w oparciu o dialog - Szczuki z Kalickim, Wagi z Kosseckim i wreszcie Maćka z Andrzejem. Trzy - decydujące w spektaklu rozmowy. Poprowadzone przez reżysera i realizowane przez aktorów tak, że nie dopuszczają ani na chwilę zwrócenia czy odwrócenia uwagi. Zróżnicowana w narastaniu napięcia, w gradacji ludzkiego zaangażowania tych, którzy, jak Kalicki, zgubili się w życiowej wędrówce i tych, którzy jak Maciek, bronią swego prawa do normalnego życia, do pozbycia się strachu, do miłości.
Ale oczywiście wysiłek reżysera nie byłby w stanie nic zdziałać gdyby nie wykonawcy. A obsadę aktorską spektakł otrzymał chyba najlepszą z możliwych. Więc przede wszystkim Tadeusz Łomnicki w roli Szczuki - aktualnie oglądany w filmowym "Potopie" jako Wołodyjowski - tutaj proponuje zupełnie inne aktorstwo. Skupione, spokojne niemal nie istniejące. Taki po prostu jest ten Szczuka u Andrzejewskiego i w naszych, czytelniczych wyobrażeniach. Zmęczony, niemłody już człowiek, który wiele przeżył, ale który potrafi patrzeć w przyszłość z optymizem. Dalej - przekonywający w roli Andrzeja - Piotr Cieślak, ciekawie zróżnicowane środowisko miasteczka w osobach Mrożewskieg, Kociniaka, Pawlika Butryma i Chamca. A wreszcie - Maciek Chełmicki na pewno grając tę rolę niełatwo walczyć z mitem Cybulskiego; grać ją naśladując czy sprzeciwiając się jej? Ale wydaje się, że Krzysztof Kolberger znalazł własny klucz do postaci. Autentyczny w swej młodzieńczej lekkomyślności, ale i żarliwie przeciwstawiający się bezsensowi dalszego zabijania. Można uwierzyć w jego wewnętrzne rozdarcie trzeba mu współczuć i żałować tych wielu jak on zapędzonych w ślepą, bez wyjścia uliczkę. Start do nowego sezonu był zatem na piątkę.