Artykuły

Wierszaliński sen o szaleństwie

"Marat-Sade" w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Po spektaklu"Klątwa" wydawało się, że Piotr Tomaszuk niesiony falą sukcesów Wierszalina trochę się zagoni. A jego charakterystyczny styl przeistoczył się w manierę. Tymczasem najnowszą premierą - "Marat-Sade" Petera Weissa - znów udowodnił, że wciąż jest jedną z najciekawszych indywidualności średniego pokolenia polskich twórców teatralnych.

Na pozór ten inscenizacyjny kształt już znamy: prościutka scenografia, podest, który jest miejscem gry o francuskiej rewolucji. Kostiumy łachmany utrzymane są konsekwentnie w gamie szarości i bieli Aktorstwo jest ekstatyczne, pełne zaangażowania, gdzieś blisko granicy zatracenia świadomości. Rytm scen zbiorowych wyznacza muzyka Piotra Nazaruka i skomponowane są one często jak barbarzyński balet obrzęd. Aktorzy, którzy związali z reżyserem swój artystyczny los, poruszają się w tym stylu Wierszalina Tomaszuka coraz swobodniej. Niby więc wszystko jest już znane, oswojone, a jednak w "Maracie-Sadzie" pojawia się coś, co do repertuaru supraskiego teatru wnosi nowy, niepokojący ton.

Wszystkie dotychczasowe przedstawienia zawsze miały w ideowej orientacji dążenie ku boskości. Czasem był to moralitet, często żarliwa modlitwa, czasem bluźnierstwo,

Ekstatyczne aktorstwo, sceny przypominające barbarzyński balet obrzęd. Świetne przedstawienie ale "Marat-Sade" jest przedstawieniem zupełnie innym -nie pojawia się w nim problem Boga. Chyba że taką rolę przypiszemy panu de Sade'owi (w tej roli Rafał Gąsowski). To dziwny Bóg, który aktywnie uczestniczy w przedstawionym świecie wchodzi w spory z Maratem, tak jakby rzeczywistość tworzona w obłąkanej głowie de Sade'a zamkniętego od lat w wariackim domu i w 1808 roku piszącego swój dramat zagarnęła na powrót jego twórcę.

Po wierszalińskiej premierze można było słyszeć głosy dezorientacji - o czym właściwie jest to przedstawienie. Sprawa nie jest nowa, już Konrad Swinarski mówił, że trudno wyłowić z dramatu Weissa jeden centralny problem. I tę wielopłaszczyznowość dzieła bardzo dobrze pokazuje przedstawienie Tomaszuka. Można je czytać w zewnętrznej warstwie jako studium obłędu jednostki Ale jest to przecież i teatralna opowieść o szaleństwie rewolucji - aktorzy Tomaszuka wcielają się w obłąkanych uczestników gry de Sade'a obsadzającej ich w rolach członków rewolucyjnego konwentu. Pokazuje również groteskowe zderzenie dwóch postaw: chłodnego Sade'a czerpiącego rozkosz z ludzkiego cierpienia z żarliwym idealizmem Marata.

Z wierszalińskiego "Marata--Sade'a" w pamięci pozostaje przede wszystkim rola Ewy Gajewskiej jako Charlotty Cor-day - nadwrażliwa, poruszająca się tak, jakby jej ciało straciło jakikolwiek ciężar, istota na poły tylko wybudzona ze snu - i w tym świecie wytrąconym z orbit jako jedyna zachowująca człowieczeństwo.

Tomaszuk napisał to przedstawienie swoim własnym charakterem pisma, w kilku miejscach sypnęło mu się kilka drobnych błędów (hałaśliwe sceny konwentu można skrócić bez szkody o dobry kwadrans) - ale jest to spektakl bardzo wartościowy, nie-skłamany, co na tle polskiego życia teatralnego bredzącego na potęgę o politycznym zaangażowaniu jest rzadkością Ci, którzy śledzą pracę Tomaszuka także w dziedzinie teatru lalkowego, wiedzą, że jest świetnym reżyserem rzemieślnikiem operującym różnymi stylami inscenizacyjnymi, artystą arcydowcipnym, umiejącym także bawić się czystą teatralnością Może po tej lekcji rewolucyjnego okrucieństwa kiedyś zabawi nas tak w swoim Wierszalinie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji