Gramy i my
"Marat-Sade" w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Marta Jasińska w Kurierze Porannym.
Coulmier traci język, pan de Sade kawałek pośladka, Karolina Corday niewinność. Widz, oglądając sztukę, może zyskać wiele.
Tekst w latach 60. napisał Peter Weiss. Po "Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata (...) przedstawione pod kierunkiem pana de Sade" sięgało później wielu twórców teatralnych. Dlaczego? Bo to dramat o intrygującej formie (aktorzy grają aktorów wariatów), wyrazistych postaciach (Jean Paul Marat - polityk czasów rewolucji, markiz de Sade - pisarz o skłonnościach sadystycznych oraz pacjenci szpitala psychiatrycznego) i wreszcie dotykający najbliższych naturze ludzkiej tematów (władzy, śmierci, pożądania).
Dialog sadysty i marzyciela
W najnowszym dziele Tomaszuka odnajdujemy potrójny aspekt teatralności. Po pierwsze: reżyser od samego początku uczula widzów na to, że razem z aktorami znajdują się w szpitalu psychiatrycznym, po drugie: aktorzy z supraskiego Wierszalina grają aktorów ze szpitala dla umysłowo chorych, po trzecie: rewolucja wyraźnie ukazana jest jako farsa, w której przywódca ustala role i daje jej uczestnikom ogromną przestrzeń do improwizacji (a ci cieszą się, że mają swoje pięć minut sławy, za to gotowi są ginąć).
W sztuce prowodyrami są postaci historyczne: de Sade (Rafał Gąsowski) i Marat (Karol Smaczny). Pierwszy przez Tomaszuka przedstawiony został jako nieco zniewieściały młodzieniec o sadystycznej naturze, propagator indywidualizmu, udowodniający, że światem rządzi popęd seksualny. Drugi to idealista, marzyciel, rewolucjonista, który poświęca wszystko dla innych, nie do końca chyba zdając sobie sprawę z tego, czego ci inni chcą (zupę, wiersz, nowego małżonka?).
Postaci wyraziste i ciekawe
Z charakterystycznych postaci dramatu aktorzy z Wierszalina wyłuszczają niemal wszystko.
Gąsowski ze swą fizjonomią w bohatera ulepionego przez Tomaszuka wpisuje się doskonale. Budowanie sadystycznej natury idzie mu całkiem sprawnie: głaszcze, bawi się cielesnością, manipuluje.
Grający Marata Karol Smaczny zaczyna, wokół mając rzeszę sprzymierzeńców, kończy samotny i słaby. Aktor tak prowadzi grę, że na koniec widzowie szczerze współczują temu pozostawionemu samemu sobie Maratowi.
Świetnie z rolą radzi sobie Ewa Gajewska grająca Karolinę Corday. W jej wykonaniu postać jest dziewczęca, naiwna i uległa. Daje się prowadzić i ze szczerym, dziecięcym zdziwieniem, czasem obawą przyjmuje to, co przynosi jej rola. Gajewska doskonale pokazuje momenty, gdy wariatka grająca Karolinę Corday daje się ponieść grze. Corday Gajewskiej w oczach widza płynie: zasypia i budzi się, unosi i upada.
Sporo miejsca w sztuce zajmuje też Coulmier (Dariusz Matys). Spasiony, i obleśny niczym konferansjer wprowadza nas w kolejne sceny.
Duże brawa dla całego zespołu. Aktorzy od początku do końca konsekwentnie trzymają stworzone przez siebie formy, intrygują i bawią.
Jarzynowa rewolucja
Scena to drewniany podest z wnęką - wanną. Oświetlenie ciekawe: surowe, metalowe lampy, zapalane i gaszone w trakcie gry. Zachwyca scena egzekucji drewnianych lalek i rewolucyjna bitwa na ziemniaki i mąkę.
Tomaszuk w tym mrocznym i naturalistycznym otoczeniu mówi o ludzkich żądzach: władzy, seksualności, sławie. Nie staje po niczyjej stronie. Każe nam samym ocenić... siebie.