Artykuły

Kobieta z tępym nożem

Czy słowo i obraz potrafią wybrzmieć, by ukazać dramat porzuconej kobiety? Nie - o "Manhattan Medea" w reż. Kuby Kowalskiego w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie pisze Ada Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.

Do Olsztyna przyjechała Medea. Ale nie Medea Eurypidesa. Ta Medea jest uciekinierką z wojennych Bałkanów. Nielegalnie żyje w Nowym Jorku. Jest zlepkiem starych wartości - nie potrafi przebić się do dzisiejszego świata. Zmierza ku tragedii - mimo iż w tragedię jest wplatana. Stara się walczyć, chce wyjść na prostą, ale życie jest brutalne.

Kuba Kowalski zrobił spektakl tajemniczy, dystyngowany. U niego słowo jest najważniejsze. Dlatego "Manhattan Medea" jest pełna przeciągających się dialogów. Aktorzy mówią, dyskutują, wyżalają się, opowiadają, przyznają się, oskarżają, obiecują, oszukują. Żonglują słowem, które w końcu przeciwstawia się samo sobie i jest ogromnym kalibrem wycelowanym w widza. Prawie półtorej godziny słowa to dużo. Zwłaszcza, że nic poza tym nie przyciąga uwagi. Owszem, kilka scen poraża swoja piękną - dosłownie - kompozycją, ale ten parowóz do celu nie dowozi.

Czy Medea (Ewa Pałuska) u Kowalskiego ma problem? Ma, bo facet od niej ucieka i chce żenić się z bogatą Amerykanką. Do tego zabiera jej dziecko, więc zostawia ją samą jak palec. W takiej sytuacji to albo się załamać, albo skończyć ze sobą, albo odszukać ukochanego i walczyć o niego. I tak też robi Medea - odnajduje Jazona (Sebastian Badurek) i próbuje go zdobyć, odbić, na nowo rozkochać. Słowem, tłumaczeniem, wspomnieniem. Na nic to jednak. Wesele coraz bliżej, pan młody wkłada już garnitur. Ale Medea nie walczy jak na zrozpaczoną kochankę przystało. Jest zimna jak głaz. Pojawia się w ostrym, ciemnym makijażu, w szarej bluzie sportowej, którą na chwilę zdejmuje, by włożyć ją na koniec. Krzyknie może raz, może dwa - bez emocji. I odchodzi z tym, z czym przyszła - z niczym.

Kuba Kowalski opowiada historię z perspektywy głównej bohaterki. Próbuje ją zrozumieć. Jednak nie tak łatwo wejść w Medeę. Nie chwyta za gardło, jest tylko kobietą, która mówi, opowiada - bo słowo przecież. Nie gra ciałem, mimiką też niewiele. Jest zimna, skostniała. Czy rzeczywiście ciągnie się za nią ciemna przeszłość? Czy rzeczywiście zabiła kiedyś brata? Zakochała się w matkobójcy? Czy - w końcu - będzie zdolna odebrać życie swojemu dziecku?

Medea ma pecha i - wedle autorki Dei Loher - postanawia zemścić się na rywalce. A pomóc tym ma jej transwestyta (Marek Szkoda). W spektaklu nie jest to jednak czytelne. Medea poznaje Deaf Daisy. Rozmawiają - bo przecież słowo - po czym ona prosi "ją-go" o skórzaną czerwoną suknię. "Ona-on" ją załatwia. Można się dosłuchać, że kiecka wykonana jest z materiału wybuchowego. Ale czy to gra? Czy żart? W finale Medea daruje ukochanemu suknię, by jego narzeczona poszła w niej do ołtarza. Gdzie więc tu zemsta? Czyżby suknia wybuchała? Reżyser nie dopowiada.

Znajomość Medei i transwestyty jest niejasna. Właściwie mogłoby jej nie być, spektakl - jeśli chodzi o sens - niewiele by stracił. Byłby tylko bardziej monotonny, bo Marek Szkoda - wyglądający jak dziwka - bawi oko. I uśmiechnąć się można kilka razy, bo gra stereotypem - oto jawi się delikatny chłopiec o giętkich ruchach. A to macha przyklejoną powieką, a to paluszkami przebiera. Do twarzy mu z peruką, skórzaną miniówką, niebieską koszulką. Trochę pieprzu dosypał Kuba Kowalski do spektaklu.

Kuba Kowalski mówi o emocjach bez emocji. Oscyluje na granicy poezji, metafory. Pomaga mu w tym scenografia Katarzyny Stochalskiej. Dzięki połączeniu sceny Margines i sceny kameralnej, zyskuje drugi plan (wystarczy rozsunąć drzwi). Można pomyśleć, że przedstawiane obrazy dzieją się w głowie Medei - czyli gdzieś w innym wymiarze. Bo oto w tle buja się poetycko oświetlony chłopiec. Innym razem Jazon kopie w leżący worek treningowy. Widać tylko poruszającą się sylwetkę. Przyjemne to dla oka.

Reżyser stawia - poza słowem - również na plastyczność spektaklu. Na początku - podczas pierwszego dialogu - ubrany w czerwony uniform lokaja Velazquez (Grzegorz Gromek) rozwija obrus weselny. Stół jest ukośny, przypomina wybieg dla modelek. I po nim właśnie potem paraduje Deaf Daisy. Koniec również jest niezwykle plastyczny - Medea zabija synka, rzucając się z nożem na jego cień. Znów przyjemne to dla oka.

Jednak czy słowo i obraz potrafią wybrzmieć, by ukazać dramat porzuconej kobiety - i przez kochanka, i przez swój kraj, i przez sprawiedliwość? W dobie dynamicznych mediów, krzykliwej rzeczywistości i zabieganych ludzi - a przede wszystkim w dobie permanentnej amerykanizacji - cisza na scenie nie zawsze wybrzmiewa. Szkoda, bo człowiek potrzebuje czasem pomilczeć i posłuchać słowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji