Murzyni na Powiślu
"Napisałem tę sztukę - sam jestem Biały, jak Państwo wiecie - po to by prawdziwi Murzyni mogli wykrzyczeć swój gniew i swą nienawiść prawdziwym Białym w twarz. Napisana została dla Murzynów...
Każdy czarny aktor może grać moją sztukę zawsze i wszędzie, nie pytając mnie nawet o pozwolenie; w jakimś sensie nie należy już ona do mnie. Ale chyba zdajecie sobie Państwo sprawę, że nie byłoby na sali dramatu, gdyby na scenie poruszali się Biali, ufarbowani na Murzynów, zamiast autentycznych Murzynów mówiących o autentycznej swej nędzy..."
Przytoczone wyżej słowa pochodzą z listu Jean Geneta do polskich tłumaczy jego sztuki "Murzyni", wystawionej ostatnio w warszawskim teatrze "Ateneum". Genet, uznany za najwybitniejszego, najbardziej agresywnego i prowokującego dramaturga Francji (a według niektórych - i Zachodu w ogóle), gorąco się sprzeciwiał inscenizacji "Murzynów" w polskim teatrze. Spektakl w "Ateneum" utwierdza mnie, niestety, w przekonaniu, ze Genet miał dużo racji, że jego obawy były nad wyraz uzasadnione.
W sztuce Geneta - stanowiącej widowisko oryginalne pod każdym względem, będącej czymś na pograniczu moralitetu, misterium i okrutnej groteski zarazem - mówi się o sprawach, które we współczesnym świecie nabierają znaczenia coraz kapitalniejszego. Zwłaszcza dla tych społeczeństw, które przez wiele wieków uzurpowały sobie prawo do decydowania o żciu, o losach mieszkańców wielkiego kontynentu. W "Murzynach" mówi się bowiem o stosunku Białych do Czarnych. O tym kręgu problemów społecznych, które nazwano hańbą XX stulecia.
Nienawiść, uprzedzenia, pogarda lub co najwyżej protekcjonalna pobłażliwość - oto co Afrykanów spotykało dotychczas ze strony białego człowieka, którego reprezentował francuski, belgijski, czy angielski kolonizator. Model Murzyna - "wielkiego dziecka", Murzyna - istoty prymitywnej i leniwej, pokutuje nadal w wyobraźni niejednego obywatela zachodniej Europy i Stanów Zjednoczonych. I obywatele ci są przede wszystkim adresatami sztuki Geneta. Do nich jest adresowana tak, jak napisana z myślą o murzyńskich aktorach, którzy by ją zagrali. W określonych warunkach "Murzyni" mają siłę dramatycznego oskarżenia, policzka wymierzonego kolonizatorom i ludziom, którzy w głębi duszy aprobują taki porządek rzeczy.
"Murzyni" przeniesieni na Powiśle tracą wiele zarówno na swej sile demaskatorskiej jak i na walorach czysto artystycznych. Przyczyną tego w mniejszym nawet stopniu jest swoista (i nieunikniona) maskarada, polegająca na tym, że biali aktorzy grają czarnych aktorów, grających role Białych. Po pewnym czasie widz skłonny jest nawet tę umowność zaakceptować. Tym bardziej, że twórcy spektaklu w "Ateneum" słusznie zrezygnowali z naturalistycznej charakteryzacji, ograniczając się do dyskretnych i estetycznych maseczek na twarzach aktorów. (Tym hardziej niezrozumiała i dezorientująca jest charakteryzacja Hanny Skarżanki).
W paryskim "Theatre de Lutece", francuska publiczność - patrząc na trupę autentycznych murzyńskich aktorów, wykrzykujących słowa buntu i gniewu, odgrywających scenę triumfu nad Białymi - doznawać musiała uczuć jedynych i niepowtarzalnych. Musiało być w tym coś z kathartis, oczyszczenia dla jednych i masochistycznej, perwersyjnej przyjemności dla innych. W Warszawie - jesteśmy tego (na szczęście dla nas, na nieszczęście dla Geneta) pozbawieni. Trudno bowiem wymagać od widza, by traktował tę - niełatwą w percepcji i elitarną (to niekoniecznie zarzut) - sztukę, jako rzecz wykraczającą poza sprawy murzyńskie, by szukał w niej treści i idei ogólnoludzkich, np. rozprawy z wszelkim rasizmem. Tego może się dowiedzieć z recenzji, spektakl nie podsunie mu takich sugestii.
Teatr Warmińskiego znany jest z ambicji odkrywania i prezentowania polskiej widowni pozycji interesujących i oryginalnych. Z tego punktu widzenia przyswojenie nie znanego nam dotychczas teatru wielce frapującego pisarstwa Geneta, uznać należy za fakt cenny i pożyteczny. Szkoda jednak, że tak uparcie walczono o prawo inscenizacji właśnie "Murzynów". Gdyby wystawiono którąś z bardziej komunikatywnych dla nas sztuk tego pisarza - kto wie, czy nie mielibyśmy jeszcze Jednej okazji do mówienia o kolejnym sukcesie teatru ,,Ateneum".