Ciemnogród po francusku
"Napis" w reż. Waldemara Patlewicza w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Pisze Zdzisław Niemiec w Kronice Beskidzkiej.
Początek jest wulgarny. Słowo na "ch" pada raz po raz i można by podejrzewać, że mamy do czynienia z widowiskiem obliczonym na rechot najmniej wymagającej widowni. Na szczęście spektakl szybko zamienia się w dość zgrabną farsę obyczajową.
"Napis" paryskiego autora Geralda Sibleyrasa - najnowsza premiera bielskiego Teatru Polskiego - jest satyrą na współczesną francuską kołtunerię. Ale - jak wielokrotnie podkreślają bohaterowie sztuki - mamy wspólną Europę, więc i niejeden polski widz się może w tym krzywym zwierciadle
rozpoznać. Szóstka sąsiadów pewnej kamienicy, to parada różnych odmian "strasznego mieszczaństwa". Są tam więc reprezentanci klasycznego ciemnogrodu (rewelacyjna jak zwykle Grażyna Bułka, ucharakteryzowana na Catherine Deneuve w wieku balzakowskim, i dotrzymujący jej dzielnie kroku Jerzy Dziedzic). Są też młodzi małżonkowie - bardzo nowocześni, momentami rozsądni, a jednocześnie ślepo zapatrzeni w bzdurne dość, ale modne teorie naukowe oraz astrologię (Maria Suprun i Rafał Sawicki). Jest wreszcie małżeństwo, które najszybciej zdobywa sympatię widzów, ale kiepsko kończy ( Barbara Guzińska i Tomasz Lorek). Ludzie ci mają usta pełne słusznie brzmiących frazesów. Tokują o tolerancji i solidarności, których istoty - jak dowodzi ich postępowanie - najzwyczajniej nie rozumieją.
Sztuka nie jest zbyt odkrywcza, łatwo przewidzieć co niektóre z postaci powiedzą lub zrobią. "Napis" został wszakże sprawnie wyreżyserowany (Waldemar Patlewicz) i zagrany. Ma też efektowną scenografię (Marcel Sławiński). W efekcie widzowie dobrze się bawią widząc, że Francuzi nie lepsi... Wątpię tylko, czy lawina wulgaryzmów na scenie podziała oczyszczająco i sprawi, że mniej ich będzie poza nią...