Artykuły

Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca. Dzień trzeci

O XII Międzynarodowych Spotkaniach Teatrów Tańca pisze Marta Zgierska z Nowej Siły Krytycznej.

Trzeci dzień festiwalu i kolejne trzy spektakle. Pierwsza choreografia "M.E." Compagnie Irene K. z Belgii przepłynęła dość cicho, bez większego echa. Taneczne, nieco bajkowe obrazy powstałe z inspiracji pracami Maxa Ernsta, układają się w niezobowiązujący collage. Z kolei dwa następne spektakle okazały się jednymi z ważniejszych i gorąco dyskutowanych pozycji festiwalu.

*

Szwajcarski "Speed" (dokładnie 59 minut) Compagnie Linga okrzyknięty został najlepszym spektaklem zagranicznym. I faktycznie, reprezentował niezwykle spójną, konsekwentną i świetnie wytańczoną całość. "Speed" jest głosem w dyskursie o współczesności, który unaocznia kwestię wpływu dzisiejszego stylu życia na kondycję fizyczną i psychiczną człowieka. Taniec pozwala na ekspresję, która nie jest dostępna żadnym, zwłaszcza werbalnym, środkom wyrazu. Katarzyna Gdaniec i Marco Contalupo umiejętnie wykorzystali tę właściwość ruchu, by w swojej choreografii uchwycić istotę współczesności i jej uwarunkowań. Tancerze poprzez ruch przekazują ducha szaleńczego wyścigu, w którym przyszło nam wszystkim dziś uczestniczyć. Okazuje się, że w chaosie postmodernistycznego świata. mimo nieładu relacji i nieustającego oddziaływania, zagubienia tożsamości indywiduum, istnieją dające się określić nadrzędne reguły, którym poddają się jednostki. Pośpiech, prędkość, pogoń determinują cały ruch społeczeństw.

Jednocześnie jest to spektakl na swój sposób autotematyczny, zwracający się ku zagadnieniu ciała. Teatr tańca został pokazany od środka, od treningu, który narzuca sztywne ramy codziennego funkcjonowania tancerza. Współczesna obsesja szybkości wydaje się mieć najlepszą egzemplifikację właśnie w treningu ciała, który wymaga od człowieka wyjątkowej determinacji, systematyczności i poświęcenia. To sprawność fizyczna staje się tutaj właściwym tematem, który w swojej intensywności zawiera wszystkie inne poziomy dotknięte chorobą wyścigu. Efekty, jakie osiągniemy, zależą od naszej siły i od naszych starań. Liczy się dokładność i precyzja, które są niezbędne, by zmieścić się w określonym, wciąż kurczącym się czasie.

Ruch niekontrolowany, zintensyfikowany w treningu, w konkretnych działaniach jest już ściśle zaprogramowany. Końcowy efekt, nawet ten najbardziej piękny i przejmujący, okazuje się wynikiem ścisłej kalkulacji. Pomimo to, wciąż wyodrębnia się autonomiczna, potrafiąca wywrzeć silne wrażenie całość. W obliczu tego rodzi się pytanie - czy w doskonałym wypracowaniu ruchu faktycznie mieści się głębia, czy jest w nim jeszcze miejsce na czystą emocję, na człowieczeństwo. Compagnie Linga nie daje gotowych odpowiedzi, pozwala tylko dostrzec problem, absurd nas samych.

Właśnie od pięknej, dopracowanej sekwencji rozpoczyna się spektakl. Na deskach sceny wije się kłębowisko ciał. Odważny, a zarazem czysty ruch układa się w nieustanne przepływanie. Taniec ciał jest tak intensywny, że ogarnia nas zdziwienie, gdy okazuje się, że to tylko dwójka tancerzy, para, która wykonuje swój intymny taniec.

To dopiero wstęp do nieoczekiwanie wybuchającej tematyki. Napisy niepozornie pokazywane przez tancerza (np. I'm a slow person, Time is money, Speed date), przerywającego swoim pojawieniem się estetyczną ucztę, wzbudzają początkowo uśmiech na twarzy. Wydają się absurdalnie nie współgrać z tym, co dotychczas mogliśmy widzieć na scenie. Wraz z kolejnymi etapami choreografii, układają się jednak w zupełnie logiczną całość i zarazem bardzo trafną diagnozę.

W obliczu coraz dynamiczniej pojawiących się obrazów, elementów treningu, bawiących swoją absurdalnością wyścigów w przebieraniu rozmywa się początkowy, czysty obraz. Gdy publiczność jest już gotowa entuzjastycznie przyjąć spektakl i uważa go za zakończony, jedna z tancerek niespodziewanie rozpoczyna swoje piękne, przejmujące solo po to, by w ostatniej scenie złączyć się w tańcu ze swoim partnerem. Scena ta, odwołując się do pierwszych minut spektaklu, stawia kropkę nad "i".

Istota recepcji nie opiera się tylko na estetycznym zachwycie, ale także na intelektualnym odbiorze zderzenia dwóch porządków tańca. Umiejętne zestawienie składowych choreografii pozwala w pełni wybrzmieć tak ważnym dziś pytaniom, może nawet skłania widza do zatrzymania się. Aktualność i trafność szwajcarskiej prezentacji idzie w parze z dojrzałością całej choreografii oraz świetnym wykonaniem, które okazuje się kluczowe dla podjętego tematu.0

*

Radykalnie inny świat pokazany został w spektaklu Dada von Bzdülöw "Faktor T". Rzecz dzieje się na kwadratowej scenie, wokół której usadzona zostaje publiczność. Pierwszy rząd ma dosłownie fizyczną bliskość z tancerzami, bowiem w czasie 80 minutowego spektaklu dochodzi do wielu, zazwyczaj nieprzewidzianych przez widzów interakcji. Bliskość ta przyprawiać może o dyskomfort, zwłaszcza w pierwszych kilkunastu minutach, kiedy tancerze wraz z rozwojem swojego treningu, emanują coraz większym zmęczeniem. Powstające napięcie zostaje rozładowane w jednej chwili krótkim komentarzem, który pada między tancerzami - "spociłeś się".

Taki jest cały spektakl w reżyserii Leszka Bzdyla. Pełen dystansu do własnych działań. Pełen absurdów, dziwnych rekwizytów, przewrotnych układów tanecznych, zaskakujących zakończeń i wtrętów słownych. Taniec jest tu tylko jednym z elementów wykorzystanych w konstruowaniu spektaklu. Nawet stroje (Hiroshi Iwasaki) przywdziewane z czasem nijak pasują do fachu tancerza, starodawne fasony krępują wręcz aktorów, co jednak nie przeszkadza im w wykonywaniu często nader gwałtownych ruchów (zwłaszcza Katarzyna Chmielewska znęcająca się nad Leszkiem Bzdylem).

Idea spektaklu wyrasta z inspiracji esejem Stefana Themersona "Faktor T". Twórcy faktycznie, uzbrojeni w absurd i ironię, przedstawiają odwieczną, wewnętrzną sprzeczność człowieka, który tkwi między swoimi potrzebami a awersją do ich zaspakajania. Jednak jest to także, a może przede wszystkim, wyraz poszukiwań własnej postawy aktora wobec świata scenicznego. To wyjście poza standardy tanecznych choreografii, a także poza klasyczny spektakl, to spojrzenie na materię teatru wyraźnie zarażone dadaistycznymi koncepcjami.

"Faktor T" należy do spektakli, które docenia się z czasem. Przy silnej fascynacji w odbiorze zaskakującego świata, postępuje ona jeszcze w ramach trwania spektaklu. Ale jego wartość uznać można także po dłuższym czasie po zakończeniu, kiedy absurdalne obrazy kondensują się w jedną wspomnieniową całość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji