Artykuły

Brygada na medal

"Brygada szlifierza Karhana" w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Inscenizacja "Brygady szlifierza Karhana" [zdjęcie z próby] w Teatrze Nowym w Łodzi to ryzyko szaleńca, którego sens można albo zwycięsko udowodnić, albo sromotnie polec. Rewelacyjny spektakl Remigiusza Brzyka dowodzi sensu, wskrzeszając mit założycielski łódzkiej sceny Kazimierza Dejmka

Przedstawienie Brzyka nie jest inscenizacją sztuki Vaška Kani "Brygada szlifierza Karhana". To inscenizacja historycznego przedstawienia "Brygady", którym rozpoczął działalność Teatr Nowy. Realizatorzy nie zrobili niczego w stylu remake'u tytułu. Brzyk oraz dramaturg Tomasz Śpiewak potraktowali spektakl z 1949 r. jak tekst - i dokonali jego scenicznej adaptacji.

Po 59 latach od premiery coś, co wówczas było fragmentem realności, bezczelnie zawłaszczonym przez teatralnych modernizatorów - te wszystkie szlifierki bezkłowe i rewolwerówki, dla których Kazimierz Dejmek z Januszem Warmińskim polecili wzmacniać deski sceny, by autentyczne wielotonowe maszyny ich nie zarwały - stało się metaforą. Nawet "idea przewodnia", klarownie wyłożona w opracowaniu dramaturgicznym produkcyjniaka jako "walka o nowy socjalistyczny stosunek do pracy", ma znaczenie wyłącznie przenośne.

Metodę zamiany historycznego konkretu w poezję znakomicie widać w postaci towarzyszki Dworzak, funkcjonariuszki partyjnej w fabryce Sokołowo. Monika Buchowiec uwodzi - jak wówczas partia - kolegów aktorów, tyle że płcią i zmysłowością, która bucha z dekoltów wieczorowych sukni, kipiących hormonami gestów i erotycznych mruczeń. Realizm socjalistyczny reglamentował seksualność: czyżby dlatego, by ideologia miała większe wzięcie?

Mówiąc wprost: "Brygada szlifierza Karhana" Brzyka nie jest żadną sztuką o socjalizmie. Nie jest ani hołdem, ani drwiną, ani prowokacją, ani wystawianiem na pokaz eksponatu z muzeum osobliwych idei. "Brygada szlifierza Karhana" Brzyka to spektakl o micie założycielskim Teatru Nowego. O marzeniach o Nowym. Aktorzy grają z tekturowymi sylwetami postaci z pierwszej "Brygady", naturalnej wielkości. Dzięki archiwalnym nagraniom Józef Pilarski i Kazimierz Dejmek jeszcze raz ze sobą rozmawiają.

Tak, szlifierki na scenie i robotnicy na widowni to była rewolucja. I ten sens Brzyk ze Śpiewakiem ocalają, przywołując portugalską rewolucję goździków: w kabury, którymi zostają przepasane tekturowe postacie, zostają włożone czerwone goździki. "Brygada" z 1949 r. była rewolucją estetyczną. Nie do końca zresztą udaną: dokumentalne filmy i ścieżka dźwiękowa zaświadczają, że inscenizacja przywoływała kanon teatralny dwudziestolecia międzywojennego. A i sama sztuka Vaška Kani to zgrabnie napisana komedia. Dopiero władza ludowa wykorzystała marzenie o Nowym (teatrze) jako marzenie o nowym (ustroju).

Niemal dosłownie mówi o tym zabłąkany Wojciech Błach, grający postać, którą realizatorzy skreślili z oryginalnej sztuki - Zahorę. Wchodzi do ciemnej, zapomnianej sali przy ul. Andrzeja Struga 90 i Kantorowskim gestem teatru pamięci wywołuje marzenie przeszłości. Przeszłość zostaje uobecniona. Historyczne marzenie na naszych oczach staje się marzeniem z 2008 r. Współzawodnictwo brygad zmienia się w pojedynek hiphopowych składów, jednostajny ruch przy maszynie zmienia się w choreografię teatru tańca. Sławomir Sulej (stary Karhan) i Michał Bieliński (jego syn, Jarka Karhan) nie są czechosłowackimi metalowcami, ale aktorami ze skłóconych obozów zespołu Teatru Nowego, rozwalonego przez polityków, którzy - jak w czasach realizmu socjalistycznego - proklamowali scenę okrętem flagowym swych politycznych ambicji. Wspólny wysiłek aktorskiej brygady, włożony w tę "Brygadę" 2008, ma wymiar symboliczny.

Wszystkie te znaczenia: fuzję historii i współczesności, fikcji i rzeczywistości, ukazuje jedna - nie waham się - genialna scena. Scena, w której w fabryce Sokołowo - w fabryce marzeń włącza się bezkłówka. Na scenę zaczyna sypać się ogłuszający deszcz dziesiątków tysięcy nakrętek. Deszcz pojednania - ten z Ewangelii św. Mateusza, ten z kazania na górze, który pada jednakowo na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Deszcz, którego teatralny wymiar można porównać tylko do ton granatowej włóczki, które spadają na aktorów w "Matce" Witkacego, zrealizowanej przez Jerzego Jarockiego w Teatrze Telewizji w 1976 r.

W deszczu nakrętek stoją Kamila Salwerowicz (Mila) i Krzysztof Pyziak (Tulach) i krzyczą, ciesząc się jak dzieci, jak Lisa Minelli (Sally Bowles) i Michael York (Brian Roberts) w "Kabarecie" Boba Fosse'a pod wiaduktem, na którym dudnią pociągi - choć przez chwilę za nic mając politykę Republiki Weimarskiej. Ekrany z boku sceny pokazują filmy z łódzkich hal włókienniczych. Jazgot nakrętek niemal idealnie oddaje hałas, jaki do lat 90. XX wieku słychać było w Polteksach, Unionteksach... Ta scena przejdzie do historii teatru. Już przeszła.

Nie mogłem widzieć pierwszej "Brygady" Dejmka i Warmińskiego. Jestem dumny, że widziałem "Brygadę" Brzyka i Śpiewaka. Wychodząc ze spektaklu Teatru Nowego zabrałem jedną nakrętkę na pamiątkę. To jest moja brygada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji