Artykuły

Korony i ordery

"Starość jest piękna" w reż. Łukasza Kosa Teatru Polonia na pl. Konstytucji w Warszawie. Pisze Kamila Mścichowska w Teatrze.

Pani Henryka ma osiemdziesiąt osiem lat, mieszka przy Marszałkowskiej. Nie wstydzi się swojego wieku, siwych włosów ani zmarszczek. Obejrzała już "Lament na placu Konstytucji" i "Pchłę Szachrajkę" - oba spektakle Teatru Polonia wystawione w przestrzeni miejskiej. Na pytanie, czy podobało jej się trzecie plenerowe przedstawienie - "Starość jest piękna", odpowiada bez wahania: "Jestem stara, to mi się podobało, młodym może nie".

Życie traci sens po przejściu na emeryturę. Człowiek przestaje być potrzebny i atrakcyjny. Ciało się zmienia, a wraz z nim niknie poczucie własnej wartości. Emeryt ma co prawda dużo czasu, ale nie ma już siły, żeby spełniać swoje marzenia. Całe życie poświęcił pracy i dzieciom, które przy odrobinie szczęścia wpadną na niedzielny obiad. Pozostaje dansing dla seniorów, trening autogenny i partia szachów. O seksie można tylko pomarzyć.

Takim stereotypom Łukasz Kos i jego aktorzy mówią, a właściwie krzyczą: nie! Przy pomocy scenariusza opartego na prowokacyjnej książce i sztuce Esther Vilar został stworzony rytmiczny manifest, pozbawiony pierwotnego podtekstu politycznego. Ze sceny pada wielostronna, sugestywna wypowiedź - będąca oskarżeniem rzuconym młodym w twarz. Fakt, że wygłasza je czworo aktorów, którzy nie skończyli jeszcze trzydziestu lat, wzmacnia tylko wymowę całości, choć linia dzieląca "konstruktywne szyderstwo" od karykatury jest bardzo cienka. Wykonawcy nie przekraczają jej nie tylko dzięki wyważonej reżyserii Kosa, ale także dlatego, że zgodnie z przedpremierowymi deklaracjami grają dwie postaci: siebie teraźniejszych i siebie w wersji oldies. Nie stosują w tym celu charakteryzacji, starość jest w geście trzęsącej się dłoni, w głosie, w zgarbionej sylwetce.

W ogóle spektakl jest przykładem minimalizmu - scenograficznego (kilka podestów i krzeseł) oraz kostiumologicznego (dżinsy, kurtki, spacerowa sukienka i kapelusz). Taki wariant znakomicie sprawdza się w "warunkach polowych" i nie przytłacza treści, która musi wyraźnie wybrzmieć ze sceny. Skład zaplecza technicznego także został okrojony do minimum - tworzą go siedzący za widzami realizatorzy dźwięku i dwaj gitarzyści ukryci pod namiotem z boku sceny. Muzyka grana na żywo stanowi w dużej mierze o charakterze tego spektaklu: nadaje puls, a momentami ułatwia synchronizację ruchów i determinuje donośność mówienia aktorów. Łukasz Kos po raz kolejny zdecydował się na współpracę z Dominikiem Strycharskim, który skomponował muzykę do "Kajtusia Czarodzieja" (premiera 20 stycznia 2008 roku), wystawionego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Chyba za wcześnie mówić o symbiozie na kształt współpracy Piotra Cieplaka i Kormoranów, jednak można stwierdzić, że na placu Konstytucji głośna muzyka gitarowa przysłużyła się inscenizacji dużo lepiej niż w teatrze im. Hieronima Konieczki.

Obok czworga młodych (Dominika Biernat, Joanna Niemirska, Mateusz Łasowski, Piotr Ligienza) w spektaklu występuje emerytowana artystka, Maria Klejdysz. Jej monologi tworzące klamrę przedstawienia przemawiają do widzów najmocniej, mimo że nie są wykrzyczane ani wyskandowane w rytm muzyki. W słowach o chęci życia i strachu przed śmiercią dźwięczy lęk przed niewiadomym, przed czymś, czego nie chcielibyśmy zaznać, a nie mamy szans, by się przed tym obronić. Wrażenie potęgują siedzące na scenie manekiny starych ludzi, bezwolne w rękach aktorów - podrzucane przez nich, ciskane o ziemię. Tymczasem w przedstawieniu Kosa starcy, określani początkowo jako "odpady" i "śmieci", cofają społeczne przyzwolenie na poniżanie. Nie chcą być dłużej traktowani jak grupa wykluczona, jak idioci, którzy nie rozumieją, co się wokół nich dzieje. Przeciwnie, mają pojęcie o rzeczywistości, choć może kwestie Marii Klejdysz o silikonie i botoksie czy news, że rzucili nowe testery do Sephory, nie są tego najlepszym dowodem. Potwierdzeniem trzeźwości umysłu jest natomiast pomysł założenia partii starców, która "wespół w zespół" jest w stanie zmóc dyktaturę młodych.

Obok dosadnych i ekspresyjnych scen są także w spektaklu bardziej "liryczne" partie. Aktorzy rozwijają ogromne plakaty ze zdjęciami twarzy, na których widać wszystkie oznaki starości. Zwykle tuszujemy je przy pomocy pudru lub unieważniamy dzięki medycynie estetycznej. Teraz jesteśmy zmuszeni, żeby patrzeć. Na wstępie pada odważne pytanie: "Czy naprawdę się ich brzydzicie?". Potem następuje apoteoza starości, która "nie jest chorobą, jest największą odwagą". Niesie ze sobą mądrość, dziesiątki historii, lata wyrzeczeń. Jej atrybuty - zmarszczki i siwe włosy - starzy ludzie powinni prezentować z dumą, jak ordery i korony wieńczące dzieło życia.

Aktorzy mierzą się ze swoim zadaniem odważnie, trudno oprzeć się banałom o "sile młodości" lub "sile doświadczenia". Ze sceny bije energia, nawet najtrudniejsze pytania są zadawane widzom prosto w oczy. Reżyser scedował na wykonawców niemałą odpowiedzialność, pozwalając im wybrać i wygłosić te partie tekstu Vilar, które budzą w nich największy lęk. Powstały wypowiedzi osobiste, a zarazem uniwersalne, bo okazuje się, że w kwestii starości wszyscy mamy podobne obawy. Samotność, zniedołężnienie i brak celu w życiu przerażają chyba najbardziej. Na co dzień unikamy tych problemów, odsuwamy je "na potem".

Postulat, żeby na chwilę się zatrzymać i pomyśleć o starości, ma w tym przypadku dosłowny sens. Warto przystanąć na placu Konstytucji (po to, żeby przysiąść, trzeba przyjść godzinę przed spektaklem) i z bezpiecznej odległości przyjrzeć się, jak może wyglądać nasze życie w przyszłości. Jeszcze mamy czas, by to zmienić.

Starość nie zajmuje wysokiej pozycji w rankingu najpopularniejszych tematów teatralnych. Poza "Kwartetem" i "Garderobianym" Ronalda Harwooda czy "Ostatnią taśmą" Samuela Becketta niewiele tytułów przychodzi do głowy. Jeden plenerowy spektakl nie zrewolucjonizuje naszego sposobu myślenia, jednak znakomicie oddaje znaną na świecie ideę "Art for social change". Jej głównym przesłaniem jest wiara w to, że sztuka może powodować głębokie i trwałe zmiany społeczne. Jest katalizatorem wspomagającym między innymi międzypokoleniową komunikację, czyli w przypadku utworu Vilar przywrócenie starszych ludzi do głównego nurtu społeczeństwa. Dzięki temu, że Teatr Polonia wyszedł do swoich widzów, ma szansę zarazić tą ideą dużo większą liczbę osób, niż gdyby pozostał w zamkniętej sali teatralnej.

Obawiałam się, że siedząca przede mną pani Henryka poczuje się urażona dosadnymi określeniami użytymi w spektaklu, mimo że w jego trakcie nastąpiła pełna rehabilitacja "trzeciego wieku". Tymczasem ona w ogóle się nie przejęła, mówiąc, że aktorzy pokazali, jak wygląda rzeczywistość, tylko muzyka grała trochę za głośno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji