Artykuły

Zemsta wypchanej mewy - Akunin przenicowuje Czechowa

"Mewa albo czajka" w reż. Romualda Szejda w Teatrze Scena Prezentacje w Warszawie. Pisze Krzysztof Rozner w portalu Kulturalna Warszawa.

Czy stwierdzenie byłego premiera Leszka M., po czym poznać prawdziwego mężczyznę (coś o zaczynaniu i kończeniu) odnosi się również do pisarzy, pojęcia nie mam. Borys Akunin, autor wystawianej w Teatrze Scena Prezentacje "Mewy albo czajki", zaczyna swą sztukę dokładnie w momencie, w którym kończy swoją "Mewę" Anton Pawłowicz Czechow. O ile jednak czechowowskim bohaterom - rosyjskim rozdartym bądź pogrążonym w nostalgii i spleenie duszom - obowiązkowo przypisany jest rys tragiczny, to postaci akuninowskie nie są nawet tragikomiczne. I mimo iż rzecz całkiem serio, ich rozterki, przypadłości, namiętności, jednostkowe dramaty śmieszą do łez. Akunin (w rzeczywistości Grigorij Szałwowicz Czchartiszwili) eseista, tłumacz, beletrysta, wzięty autor poczytnych kryminałów, zmajstrował nie - jak orzekło wielu - komedię kryminalną. Jego zgrabny literacki chwyt nazwałbym raczej "śmiesznym kryminałem". Z kluczem, tj. z mewą. Albo czajką. U Czechowa Konstanty Trieplew, niespełniony twórczo młodzieniec, w finale zastrzelił się sam. Dlaczego? Pytanie to zadają sobie zwykle wszyscy, mierzący się z czechowowskim dramatem. Akunin już "w uwerturze" swojej "Mewy" sugeruje, że Konstanty padł ofiarą zabójstwa. Za ścianą salonu w majątku Suworina leży trup z przestrzeloną głową. Obrazek niewesoły zgoła, a publiczność śledząca na scenie prowadzone metodą chałupniczą (pardon! - salonową) śledztwo, co i rusz wybucha śmiechem głośnym a zdrowym. Człowiek się zastrzelił (w "Mewie") lub go zastrzelono (w "Mewie albo czajce"), a publiczność ma ubaw po pachy. Rozprawiając o ciepłym jeszcze nieboszczyku, każda z postaci mówi tekstem czechowowsko-akuninowskim właściwie jeno o sobie, jak w gombrowiczowskim: "poniedziałek - ja, wtorek - ja, środa - ja"

Wszyscy kolejno - pośrednio lub bezpośrednio - przyznają się, tłumacząc dlaczego pozbawili życia nieszczęsnego Kostię Trieplewa (umiejętnie demonstrujący neurastenię Mateusz Ławrynowicz). A im bardziej nieoczekiwane i absurdalne okazują się motywy ich czynu, tym głośniej klaszcze zapełniona sala. Masza (sugestywna Olga Sarzyńska) zabiła Trieplewa mszcząc się za nieszczęśliwą miłość; jej mąż, wiejski nauczyciel Miedwiedienko (zabawny Krzysztof Mateusiak) z bezsilnej zazdrości o lokowane przez żonę amory; rodzice Maszy, Ilja Afanasjewicz Szamrajew (Paweł Nowisz) i Polina Andriejewna (Barbara Zielińska) z zemsty za zniesławioną córkę. Podstarzały wuj, Piotr Nikołajewicz Sorin (Krzysztof Gordon), zastrzelił ukochanego, na wpół obłąkanego siostrzeńca - z litości. Nina Michajłowna Zariecznaja (Anna Gzyra), obawiając się o życie darzonego uczuciem Trigorina. Borys Siergiejewicz Trigorin (Ksawery Szlenkier), stołeczny literat-beletrysta, prawdopodobnie, by zgłębić potrzebną mu do pisanej powieści psychologię mordercy. Irina Nikołajewna Arkadina zaś przerwała nić życia swojego "biednego, pozbawionego talentu, niekochanego chłopca" nie mogąc pogodzić się uczuciem, jakim darzył jej Kostię jej Trgorin. Doktor Dorn (Zbigniew Suszyński - "dyrygujący" partnerami na scenie, bardzo trafna obsadowa decyzja), członek Towarzystwa Ochrony Zwierząt, zemścił się za braci naszych mniejszych, do których Trieplew strzelał od jakiegoś czasu bez opamiętania na prawo i lewo.

Podobno bywają sztuki, których wcale nie trzeba grać, gdyż niejako grają się same. Podobno taka jest, zdaniem niektórych rosyjskich krytyków, "Mewa" Akunina. Zgłaszam sprzeciw stanowczy. Ta "Mewa" wymaga gry kulturalnej i byle chałturszczycy nie mają do niej co podchodzić. W Prezentacjach prowadzeni przez Romualda Szejda aktorzy zasłużyli, en bloc, na czwórkę z plusem. Może dla Anny Gzyry to nota nieco na wyrost, jeśli jednak wyzbędzie się maniery mówienia ze ściśniętymi ustami i niepotrzebnego zmiękczania końcówek, zmiękczania nie wymagających, przyjdzie czas, że dorówna koleżankom i kolegom.

Przed Anną Chodakowską za jej Arkadinę - chapeau bas! Niekłamanym uznaniem dla jej aktorskiej roboty była reakcja siedzącego na premierowej widowni koleżeństwa po fachu, które doprowadzała do spazmatycznych ataków śmiechu - w rejestrach od tłumionego rechotu do jawnego rżenia. Jej bodaj ośmiokroć powtarzany mini-monolog zbolałej matki ("Mój biedny, biedny chłopiec") to osobny popisowy spektakl w spektaklu "Mewy". Chodakowska bezlitośnie demaskując zapatrzone we własne ego ("wieczne przekleństwo artystek!") divy i gwiazdy scen wielkich i małych, przed lustrem potwierdzające każdego dnia swoją "datę ważności" (tj. "przydatność - do scenicznego - spożycia"), odarła z tragizmu koturnowe tyrady posągowych tragiczek wszech czasów. Ukazała całą aktorską kuchnię, rozwałkowując na miazgę kilka zdań - w modulacjach głosu, przydechach, westchnieniach, pauzach, spojrzeniach o symbolice gigantycznych znaków zapytania, wykrzykników. Arkadinie śmierć jej syna stwarza niebywałą okazję do repetycji, ćwiczy zatem jak rasowa aktorzyca. Jest w swoim żywiole. "- Wzywałeś mnie!" - woła w rozdzierającej rozpaczy, by za chwilę podsumować: "Dlaczego musiał się zastrzelić akurat na zielonym dywanie? Zawsze taki był - pretensjonalność i bezguście!" Chodakowska bezbłędnie wyłuskuje z postaci wszystko, co jest do wyłuskania. Jej zabawa z widzem ma posmak wybornych konfitur.

Wielu krytyków w Rosji nie zostawiło na tekście Akunina suchej nitki, zarzucając mu sprzeniewierzenie się tzw. rosyjskiemu duchowi ("sztuka może być zabawna jedynie dla obcokrajowców"), nieudaną stylistyczną podróbkę języka Czechowa ("którą zauważy byle dyletant"). Inni nazywają jego "Mewę" bestsellerem (udaną mistyfikacją, gdzie autor prawie wszystkim "pogruchotał kości"!) , jak zresztą większość, do czego, według ich opinii, dotknie się sprawdzony autor kryminałów. Myślę, że uśmiech (czasami w sosie z gustownego kalamburu) pozwala spojrzeć na klasykę z (niekiedy potrzebnym) dystansem, dlatego w tym, jak odniósł się do czechowowskiego oryginału Akunin, nie znajduję niczego zdrożnego. Czechowem był już Czechow i Akunin Czechowem już być nie musi.Oddajmy co czechowowskie Czechowowi, a co akuninowskie... przyjmijmy jako (z przymrużeniem oka) glossa w ludzko-ornitologicznej dyskusji. Podobnie, mniemam, sądzili przychodzący tłumnie na tę przenicowaną "Mewę" rosyjscy widzowie.

Scena Prezentacje obchodzi właśnie jubileusz trzydziestolecia. Udana trzydziestka. Scena - podobnie jak kobieta - potrzebuje piękna, ale jej prawdziwą wartością jest w istocie wewnętrzne bogactwo. Balzakowska teoria o kobiecie trzydziestoletniej (gdy powabem dojrzałości akuratnej przebija konkurentki) sprawdzi się, idę o zakład, i na przykładzie sceny przy Żelaznej. Budującą wiadomość podał na premierze "Mewy" dyrektor Szejd: teatr, wbrew metropolitalnym inwestycyjnym zakusom, ma pozostać tam, gdzie funkcjonował od początku. "Publiczność trzeba zaskoczyć tym, czego oczekuje" - twierdził francuski pisarz, aktor, reżyser i scenarzysta Sacha Guitry. I tak w Prezentacjach jest od lat "zaskakiwana". Akunin, w kolejnych odsłonach, zaskakuje widza po wirtuozowsku...

Tak modny w ostatnich latach skrót TW w odniesieniu do Prezentacji zmodyfikowałbym na TWZ - Teatr Wzajemnego Zaufania. Dyrekcja, reżyser i aktorzy ufają we wrażliwość i inteligencję widzów. Widz ufa, że każdorazowo spotka się z dobrą jakością. I wali, jak w dym!

Wracając do "śmiesznego kryminału" Akunina Dokonujący śledczej wiwisekcji doktor Dorn dowodzi - zabójcą ("wyłącznie teoretycznie") mógł być każdy z obecnych. A w domyśle - Trieplewa (mając powody faktyczne lub urojone) po trosze zastrzelili wszyscy (jeszcze trochę, a do zabójstwa zaczęliby się przyznawać widzowie z sali). Nie bierze wszelako pod uwagę, że równie dobrze mogła to uczynić zabita uprzednio (jeszcze u Czechowa) wypchana mewa. Albo - jak kto woli - czajka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji