"Zbrodnia i kara" na Wybrzeżu
"Zbrodnia i kara" ma już swoje tradycje teatralne w Polsce. Grano ją we Lwowie w r. 1910 oraz w Teatrze Polskim w Warszawie w r. 1934 w adaptacji Leona Schillera i znakomitej obsadzie aktorskiej (Damięcki -Raskolnikow, Zelwerowicz - Porfiry. Junosza-Stępowski - Marmieładow, Solska - Katarzyna Iwanowna). Adaptację w gdańskim przedstawieniu opracował Zygmunt Hübner. Stosunek Hübnera do problemu adaptacji bardzo trafnie sformułował kierownik literacki Teatru "Wybrzeże" - Walerian Lachnitt w swym "Felietonie przedpremierowym" w "Głosie Wybrzeża":
"Doświadczenie uczy, że przeróbki sceniczne utworów nie przeznaczonych na scenę nie bladły w świetle teatralnych reflektorów jedynie wówczas, gdy stawały się samoistnymi, na prawdach teatralnych zbudowanymi utworami; gdy adaptator potrafił zrezygnować z wielowątkowej akcji powieści na rzecz wydobycia jej głównego nurtu; gdy przenosił na scenę nie fabułę powieści, postaci i ich dialogi, lecz klimat utworu; gdy język powieści potrafił przełożyć na język ekspresji teatralnej".
Hübner jest więc zwolennikiem adaptacji wolnej, nie krępuje się zbyt daleko idącym pietyzmem dla tekstu powieści. Kierownik artystyczny Teatru "Wybrzeże" usunął spore partie tekstu; w jego adaptacji nie znalazły się takie postacie oraz związane z nimi wątki jak: Katarzyna Iwanowna, matka Raskol-nikowa oraz Dunia, Swidrygajłow, Łużyn. Scenariusz przedstawienia gdańskiego nie objął również epilogu powieści. Zmian w tekście nie było wiele: adaptator połączył w jedną postać napastowaną na bulwarze dziewczynę i prostytutkę sprzed traktierni z Sonią. Połączył również w czasie spotkania Raskolnikowa z Marmieładowem w szynku oraz rozmowę studenta i oficera o Alonie Iwanownej.
Dzięki tym zabiegom adaptacja Hübnera uzyskała zwartość i logiczność konstrukcji dramatycznej oraz - co jest bardzo ważne - zmieściła się w ramach czasowych odpowiadających możliwościom apercepcyjnym widza w teatrze.
Takie przystosowanie olbrzymiego tekstu powieści Dostojewskiego do realizacji scenicznej pociągnęło jednak za sobą również pewne niepożądane skutki. Pomijam już samą sprawę usunięcia dużych partii tekstu i szeregu wspaniałych postaci. Przypuszczam, że Hübnerowi nie było łatwo rezygnować z nich oraz ze scen, które aż się prosiły o pokazanie widzowi. To jednak rzecz konieczna. Daleko ważniejszy jest fakt, że poczynione w tekście skróty zaciążyły nad rysunkiem postaci przedstawienia gdańskiego. Najbardziej dotyczy to Soni. Jest to jedna z najwspanialszych postaci powieści. Gdy Fellini i Masina tworzyli Gelsominę z "La strada", to chyba mieli przed oczyma Sonię z powieści Dostojewskiego. Usunięcie w adaptacji sceny śmierci Marmieładowa, postaci Katarzyny Iwanownej oraz scen walki Soni o utrzymanie przy życiu rodzeństwa i udział w tym Raskolnikowa spowodowało, że Sonię w gdańskim przedstawieniu charakteryzuje tylko monolog Marmieładowa wygłoszony na początku I aktu oraz scena, przed szynkiem. Widz, który nie czytał powieści Dostojewskiego, a wydaje mi się, że stanowi on większość widowni, jest zaskoczony zbliżeniem Raskolnikowa i Soni, wpływem, jaki wywiera ona na jego ostateczną decyzję. W powieści jest to całkowicie zarozumiałe i umotywowane - na przedstawieniu natomiast budzi najrozmaitsze domysły. Nie wiem, czy można było tego uniknąć.
Równie brzemienne w skutki jest usunięcie epilogu. Był to zabieg konieczny; epilog zawiera w sobie materiał na jeszcze jedno osobne przedstawienie. Ale w wyniku odrzucenia epilogu widz nie był świadkiem ekspiacji Raskolnikowa, problematyka przedstawienia zawęziła się do tytułu - ukazana została zbrodnia a kara, widz nie ujrzał - jeśli wolno użyć terminologii prawniczej - reedukacji zbrodniarza. Skutki tego są dość widoczne w przedstawieniu. Od II aktu następuje jakieś przesunięcie akcentu: na plan pierwszy wysuwa się człowiek, który reprezentuje sprawiedliwość - Porfiry. W powieści nie jest to tak widoczne, przeobrażenia wewnętrzne Raskolnikowa na katordze tłumią to wrażenie; w teatrze sympatie widza - ciągle mam na myśli widza nie znającego powieści - w miarę upływu czasu zwracają się ku sędziemu śledczemu. Bohaterem przedstawienia staje się Porfiry. Zapewne wpłynęła również na taki obrót sprawy świetna gra Gwiazdowskiego. Ale o to nie można mieć do niego pretensji.
Nie chcę, żeby przytoczone uwagi były rozumiane jako zarzuty pod adresem adaptacji. Chodzi mi raczej o podkresienie trudności, na jakie napotkał Hübner, i zresztą nie tylko on przy przystosowaniu materiału powieściowego do realizacji scenicznej. Adaptację gdańską uważam za świetne i oryginalne osiągnięcie. To, że przedstawienie "Zbrodni i kary" jest sukcesem artystycznym Teatru "Wybrzeże", spowodował w dużej mierze wkład Hübnera-adaptatora.
Nowy kierownik artystyczny teatru gdańskiego opracował również inscenizację. Hübnera zafascynowała w tekście Dostojewskiego żywa, aktualna wymowa problemu wybitnej - lub też uważającej się za wybitną - jednostki, jej roli, praw i obowiązków przede wszystkim moralnych - w społeczeństwie. Dlatego problematykę przedstawienia uogólnił, ukazał ją w wymiarach ogólnoludzkich i ponadczasowych. Widz nie zobaczył więc na scenie Rosji z lat siedemdziesiątych oraz Petersburga, bo ukazanie tego wcale nie było zamiarem Hübnera. Uogólnienie problemu "Zbrodni i kary" znakomicie podkreślała scenografia Ali Bunscha: dyskretna stylizacja kostiumów, zamiast wnętrz i ulic petersburskich kotary i rusztowania - niezależnie od tego, co w architekturze określa się funkcjonalizmem - znakomicie oddawały atmosferę sztuki, a o to przecież, we współczesnym teatrze chodzi.
Uważam, że takie odczytanie "Zbrodni i Kary" jest trafne. Patraktowanie powieści Dostojewskiego jako zabytku historycznego, jako dziejów jednego z mieszkańców Petersburga byłoby naiwne i nie oddałoby bogactwa tego dzieła. Bo mimo uznania Dostojewskiego za piewcę stolicy carów na pewno nie Petersburg i życie jogo mieszkańców jest w pewieściach tego pisarza rzeczą najważniejszą.
Hübner-reżyser nadał przedstawieniu odpowiednie tempo. Sytuacje w spektaklu gdańskim są jak najbardziej proste i przez to jest ono bardzo czytelne. Wyróżniła się ekspresją scena majaczeń sennych Ra-skolnikowa, bardzo ważny i chyba najlepszy, fragment przedstawienia.
Bardzo trudną rolę Raskolnikowa grał Edmund Fetting. Sukces "Zbrodni i kary" osiągnięty został w dużym stopniu dzięki niemu. Ta rola należała do najwybitniejszych osiągnięć tego młodego aktora.
Znakomitą kreację stworzył Tadeusz Gwiazdowski. Wspominałem już, że jego Porfiry wysunął się na pierwszy plan w przedstawieniu. Jego pojedynki słowne z Raskolnikowem, przebiegłość idąca w parze z dobrodusznością, pewien akcent zadumy nad życiem, jaki wydobył on z tej roli, to osiągniecie aktorskie wysokiej klasy.
Marmieładow Kazimierza Talarczyka był przede wszystkim człowiekiem nieszczęśliwym, a potem alkoholikiem. Takie odczytanie tej postaci jest właściwe - zgodne z tekstem, nie tuszuje przez zbytnie wygrywanie cech pijackich bardzo ważnego w przedstawieniu monologu Marmieładowa.
Postać Soni wskutek nieuniknionych skrótów w tekście bardzo dużo straciła, w tym przedstawieniu. Teresa Kaczyńska starała się ją ratować, ale ze skutkiem dosyć niewielkim.
Zbigniew Bogdański zagrał Razumichina z wielkim rozmachem. Rzucało to się w oczy zwłaszcza na tle Fettinga-Raskolnikowa, który operował spokojnymi, stonowanymi środkami wyrazu. Być może, że Bogdański chciał ukazać Razumichina jako przeciwieństwo zagłębionego we własnym wnętrzu Raskolnikowa, ale nie mam pewności, czy nie posunął się w tym za daleko.
Z pozostałego grona wykonawców, bardzo wyrównanego w dodatnim tego słowa znaczeniu, wyróżnił się jeszcze Paweł Baldy jako porucznik Proch i Józef Skwierczyński jako Człowiek spod ziemi. Może tylko trochę blado na tle całości wypadła scena w szynku między Studentem - Tadeusiakiem i Oficerem - Zemło.
Teatr "Wybrzeże" ma prawo zaliczyć przedstawienie "Zbrodni i kary" do swych najlepszych osiągnięć. Odnotowuję te słowa z pełną satysfakcją. Jest to zasługa całego zespołu twórczego tego teatru.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Sprawa frekwencji. Już interesujące, ambitne artystycznie przedsta-wienie "Nie będzie wojny trojańskiej" Giraudoux za wcześnie zostało zdjęte z afisza. Na dziesiątym z kolei przedstawienie "Zbrodni i kary" do kompletu brakowało bardzo wielu widzów. Nie podejmuję się tu tego niepokojącego zjawiska analizować. Wymaga to odrębnego artykułu. A więc je sygnalizuję i czynię to z przykrością, bo uważam, że przedstawienie "Zbrodni i kary" Dostojewskiego w Teatrze "Wybrzeże" jest zjawiskiem artystycznym nie tylko na skalę Gdańska.