Artykuły

Każdy twórca wraca na koniec kolejki

- Wracam do pracy w teatrze. W krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego będę reżyserować dramat "Żegnaj, Judaszu" Ireneusza Iredyńskiego, a potem w Teatrze Rozrywki w Chorzowie musical "Oliver" - mówi reżyserka MAGDALENA PIEKORZ.

Z Magdaleną Piekorz [na zdjęciu], reżyserką filmową i teatralną, rozmawia Henryka Wach-Malicka:

Na ekrany kin wchodzi"Senność", drugi film fabularny w pani reżyserii. To nie był jedyny projekt, do jakiego przymierzała się pani po zdobyciu cztery lata temu Złotych Lwów za "Pręgi"? Dlaczego przepadły cztery gotowe scenariusze?

- Może nie przepadły z kretesem, może kiedyś do nich wrócę. Szkoda mi tylko wysiłku włożonego w walkę o ich realizację. Tym bardziej, że zostały zaakceptowane przez Państwowy Instytut Sztuki Filmowej, który gotów był sfinansować ponad połowę kosztów. Rzecz rozbijała się zawsze o tę brakującą jedną trzecią budżetu. To bardzo przykre, gdy reżyser słyszy "interesująca propozycja, ale"... I to "ale" jest ważniejsze od plusów scenariusza. W Polsce nie ma spójnych i jasno sprecyzowanych zadań dla producentów, a właściwie to w ogóle nie ma systemu producenckiego, nie bardzo wiadomo, kto ma o pieniądze na produkcję filmu walczyć. Najczęściej walczy więc sam reżyser.

Złote Lwy nie były przepustką do drzwi szczodrych, ale i gotowych na kolejnym pani filmie zarobić sponsorów?

- Mam wrażenie, że po nagrodzie w Gdyni nie tylko nie otworzyły się przede mną żadne drzwi, ale wręcz pospiesznie je zamykano. Nie jestem jednak wyjątkiem, raczej potwierdzam regułę. W Polsce po prostu po każdym kolejnym filmie trzeba wrócić na koniec kolejki i swoje odstać. Ani nagrody, ani powodzenie u widzów nie mają specjalnego znaczenia. To będzie poważny problem, ponieważ kręci się u nas coraz więcej dobrych filmów i pojawiają się kolejni zdolni reżyserzy, których potencjał twórczy co jakiś czas zostaje zamrożony.

Czy w pani przypadku nie miał znaczenia fakt, że "Pręgi" były pani debiutem?

- Miał, tak sądzę. Na pewno uważano, że po nakręceniu pierwszego filmu powinnam dojrzeć, nabrać doświadczenia i nowej energii. Żeby nie upaść na duchu, też przyjęłam taką opcję i próbuję sobie wytłumaczyć, że drugi film przyszedł wtedy, gdy miałam coś więcej do powiedzenia. Podsumowałam "Sennością" kolejny etap rozwoju artystycznego i życiowego. Ja tych czterech lat zresztą nie zmarnowałam; reżyserowałam w teatrze, zajmowałam się pracą dydaktyczną, szukałam interesujących propozycji na przyszłość.

Czego zatem nie udało się pani zrealizować?

- Scenariusza pod roboczym tytułem "Krzyż" Andrzeja Saramonowicza, który był opowieścią o księdzu porzucającym stan kapłański. Dwóch pomysłów Dawida Kędzi, "X Muza" i "Obywatel John Doe", które zaintrygowały mnie możliwością gry różnymi konwencjami. Czwarty projekt dotyczył ekranowej adaptacji prozy Leopolda Tyrmanda; scenariusz do tego filmu napisał Krzysztof Teodor Toeplitz.

Kto dziś w Polsce, poza PISF, jest najpoważniejszym współudziałowcem finansowym produkcji filmowej?

- Telewizje. Powołanie Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej uważam za jedną z najlepszych decyzji dla naszego środowiska, bo przyznane przez PISF dotacje, często znaczne, skracają tę kolejkę, o której mówiłam. Stacje telewizyjne dość chętnie wchodzą w koprodukcję, mają jednak określone wymagania, przede wszystkim kalkulując zyski. Krótko mówiąc, jeśli film zapowiada się na komercyjny przebój, to pieniądze znajdą się szybciej. Na wszelki wypadek stacja sugeruje też zaangażowanie aktorów ze swojej "stajni", czyli twarzy sprawdzonych na małym ekranie. Nie ma w tym nic zdrożnego, ale taka polityka obsadowa nie zawsze się sprawdza. Są role, które reżyser może powierzyć dobrym aktorom popularnym, ale są i takie, do których potrzebna jest osoba kompletnie nieznana. W tej mierze ze stacjami telewizyjnymi negocjuje się najtrudniej.

W naszym kraju pokutuje pogląd, że film autorski czy aspirujący do miana artystycznego w żadnym razie nie będzie miał wysokiej oglądalności.

- Nie do końca się z tym zgadzam. Z rękawa mogę sypać przykładami filmów, które są doskonałe pod względem artystycznym i cieszą się popularnością u widzów. Francuska "Amelia" to przykład wręcz encyklopedyczny. W Polsce obowiązuje natomiast zasada, że filmy dzielą się tylko na dwie kategorie. Na komercyjne, czyli zyskowne, ale nieambitne oraz artystyczne, czyli tak hermetyczne, że niezrozumiałe dla publiczności. I nie ma od takiego myślenia ucieczki. Sponsorzy nie wierzą, że prócz tych dwóch marginesów może być jeszcze jakiś środek. Nie wierzą w to zresztą także niektórzy krytycy, a czasem i sami reżyserzy. Jeśli o czymś marzę, to o tym właśnie, żeby do projektów artystycznych było więcej zaufania. I żeby nie zakładano z góry, jaki film sprzeda się z zyskiem, a jaki nie. Bo tego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Niech będzie miejsce i dla obrazów stricte rozrywkowych, i dla ambitnych, które mogą trafić w oczekiwania szerokiej widowni.

Kto ostatecznie sfinansował "Senność"?

- Instytut Sztuki Filmowej i Zespół Filmowy Tor. W końcowej fazie produkcji dołożyła się też Instytucja Filmowa Silesia. Gdyby Krzysztof Zanussi nie zdecydował, że Tor wyłoży pieniądze na mój drugi film fabularny, to prawdopodobnie byłby to piąty, niezrealizowany scenariusz. W przypadku "Senności" miałam w sobie ogromną determinację, by scenariusz Wojtka Kuczoka przełożyć na ekran. W jakimś stopniu opowieść o ludziach pogrążonych w życiowej niemocy osobiście dotykała i jego, i moich doświadczeń. Mnie w tym sensie, że bezproduktywna walka o realizacje kolejnych scenariuszy powoli odbierała mi siły i energię. Wpadałam w letarg, choć nie ze swojej winy. Z drugiej strony wiem, że reżyseria jest sztuką kompromisu, także wobec współudziałowców finansowych, ale nie potrafię i nie chcę robić filmów wbrew sobie. Jeśli czegoś naprawdę nie przeżyję albo nie rozumiem, to nie mogę o tym przekonywać widzów. A problemy bohaterów "Senności" są problemami dotykającymi naprawdę wielu ludzi.

Publiczność tegorocznego festiwalu filmowego w Gdyni przyznała "Senności" Złotego Klakiera...

- ...i to jest moja wielka radość.

Jakie ma pani plany na najbliższą przyszłość?

- Wracam do pracy w teatrze. W krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego będę reżyserować dramat "Żegnaj, Judaszu" Ireneusza Iredyńskiego, a potem w Teatrze Rozrywki w Chorzowie musical "Oliver".

Uroczysta premiera filmu fabularnego "Senność" w naszym regionie odbędzie się dzisiaj, 14 października, w katowickim Centrum Sztuki Filmowej o godz. 20.00. A w jutrzejszym wydaniu naszej gazety recenzja najnowszego filmu Magdaleny Piekorz.

Czego zatem nie udało się pani zrealizować?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji