Artykuły

Biedni biją biednych

Nie wiadomo, czy festiwal teatru alternatywnego, który dziś miał się rozpocząć w izraelskim Akko, w ogóle się odbędzie. Festiwal, w którym uczestniczą najlepsze teatry żydowskie, arabskie i nieliczne mieszane, był od lat najważniejszym wydarzeniem w mieście. Ale w tym roku zagroził mu trwający już tydzień na ulicach miasta festiwal przemocy - pisze Dawid Warszawski w Gazecie Wyborczej.

W ubiegłą środę, gdy zaczynał się Jom Kipur, największe święto w żydowskim kalendarzu, żydowski tłum pobił Araba Dżamila Tawfiksaida, który samochodem odwoził córkę z mieszkania jej narzeczonego.

Chłopak mieszka w przeważająco żydowskiej dzielnicy miasta, w której Arabowie stanowią jedną trzecią mieszkańców. W Jom Kipur obowiązuje ścisły post, a także zabronione są inne czynności, jak korzystanie z samochodów. Tawfik, założyciel organizacji na rzecz arabsko-żydowskiego współistnienia, twierdzi, że z szacunku dla święta jechał powoli i cicho. Policja twierdzi, że szybko, a z samochodu dobiegała głośna muzyka.

Tak czy inaczej, został pobity, a godzinę później arabski tłum zaalarmowany przez muezinów w odwecie bił Żydów. Wkrótce zamieszki ogarnęły całe miasto - Żydzi i Arabowie bili się między sobą i podpalali samochody i domy. Policja nie była w stanie zapanować nad sytuacją, choć ponad 50 osób, Żydów i Arabów, wylądowało w areszcie.

Rannych było jedynie kilku, lecz burmistrz z obawy przed dalszymi zamieszkami odwołał festiwal. To z kolei wzbudziło protesty - odwołanie imprezy będącej przejawem dobrego współistnienia to prezent dla ekstremistów obu stron i cios dla lokalnych przedsiębiorców.

- Nie bierzcie prawa w swoje ręce! - apelowała do mieszkańców Akko świeżo wyznaczona na premiera Cipi Liwni. Ale chuligani z obu stron wzięli w swe ręce nie prawo, lecz bezprawie.

Nawet jeśli Tawfik istotnie zachowywał się prowokacyjnie, to przecież żydowskie prawo religijne jego się nie tyczy. Arabowie słusznie zwracają uwagę, że nikt nie protestował, gdy Żydzi publicznie jedli i pili w trakcie zakończonego właśnie postu w czas ramadanu.

Najbardziej jednak interesujące jest to, że w obecnych zamieszkach, największych w Izraelu od siedmiu lat, w ogóle nie chodzi o politykę. Akko jest miastem biednym, w którym Arabom - mającym w Izraelu pełnię praw politycznych, lecz dyskryminowanym ekonomicznie i społecznie - powodzi się równie źle jak Żydom.

Równość w niedoli znosi poczucie dyskryminacji jednych i przewagi drugich, ale nie prowadzi wcale do poczucia wspólnoty losu - przeciwnie. Biedny Arab bije biednego Żyda, bo się go nie boi; biedny Żyd bije biednego Araba, bo to jedyne, co mu z poczucia przewagi zostało. Zaś do bicia wystarczy pretekst - nieszczęsny Tawfik go mimowolnie dostarczył. Pogrom Romów w Mławie w 1993 r. też zaczął się od podobnego pretekstu.

Jest dowodem siły izraelskiej demokracji, że - mimo trwającego od powstania państwa zbrojnego konfliktu z Arabami - do zamieszek na tle etnicznym dochodzi rzadko. Mimo dyskryminacji prawa arabskiej mniejszości są wystarczająco chronione, by większość z nich akceptowała nie swoje w końcu państwo, a ochrona ta cieszy się poparciem większości Żydów.

Przed konfliktem chroni jednak nie tylko demokracja, ale też segregacja, przeważnie nieformalna, lecz skuteczna - Akko to jedno z nielicznych w Izraelu miast mieszanych. Podobnie jak np. w Macedonii, a inaczej niż w Bośni, ohyda segregacji dość skutecznie zapobiega koszmarowi przemocy. Bliskość zaś uczy wprawdzie współżycia, ale również wystawia współżyjących na próbę. Akko tej próbie tym razem nie sprostało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji