Artykuły

Teatr zbyt przezroczysty

"Ukryj mnie w gałęziach drzew" w reż. Igora Gorzkowskiego Studia Teatralnego Koło w Warszawie w Centarlnym Basenie Artystycznym. Pisze Justyna Mazur w Dzienniku - Kulturze.

"Ukryj mnie w gałęziach drzew" warszawskiego Studia Teatralnego Koło to próba zbudowania odklejonego od czasu świata, którego mroczne centrum stanowi ukryty w środku lasu dom - azyl i pułapka dla jego mieszkańców. Czas jak u Schulza, miejsce jak u Manna, tylko scenariusz Gorzkowskiego...

Szef Koła Igor Gorzkowski zdecydował się na odejście od inspiracji literackich. Dłuższe niż jego dotychczasowe przedstawienia, aspirujące do tematów poważnych "Ukryj mnie w gałęziach drzew" jest pozbawione ironii i poczucia humoru, wiele traci w stosunku do "Spacerowicza" czy "Taksówki". W mętnych dialogach, niepotrzebnych, mających widza oczarować scenach i chaotycznych punktowych odniesieniach reżyser utopił wszystko inne. A wszystko po to, by opowiedzieć historię dwudziestoletniej Mai (świetna rola Izabeli Gwizdak), która, przywiedziona zamiarem sprzedania odziedziczonej posesji, jest kolejno zniesmaczona, zafascynowana i zahipnotyzowana domem i jego mieszkańcami. W nim, co się przecież w domach zdarza: wygodna kanapa, jeden stół, kilka krzeseł, kilka pokoi, czworo mieszkańców. Każdy z nich jak w "Czarodziejskiej górze" cierpi na swoją dolegliwość. Każdy wyrwany z innej dekady, z innej przestrzeni, przybył kiedyś do tego odklejonego od potoczności miejsca. Podobnie jak Maja, tak oni wcześniej

gubili godziny i dni, by ostatecznie czas przestał mieć dla nich znaczenie. Bieły (Sławomir Grzymkowski) to szorstki w obyciu niespełniony muzyk, któremu nieustannie zgrzyta boleśnie w głowie zapętlająca się melodia. Konrad (Bartłomiej Bobrowski), młodszy mężczyzna w okularach i klapkach jest dla kontrastu od początku uprzejmy, otwarty i uśmiechnięty. Choć pracuje na utrzymanie wszystkich, nie potrafi zapracować sobie na szacunek pozostałych. Jest jeszcze Tadzio (Bartosz Mazur). Jakim był u Viscontiego, takim jest u Gorzkowskiego, tyle tylko, że trochę starszy, trochę bardziej zdziwaczały i hipochondryczny. Trzem panom towarzystwa dotrzymuje Maria (Anna Gajewska) - kobieta z gatunku wyzwolonych i otwartych, które otwarcie mówią o swoim wyzwoleniu. Gra aktorów, którym za pomocą gestu, różnicowania tempa mówienia i barwy głosu udawało się chwilami skutecznie zapudrować treść tego, co mieli do powiedzenia, jako jeden z niewielu elementów całości zasługuje na szczególną uwagę. Dom, którego teatralne ramy wyznaczają stalowe listwy, którego wszystkie ściany z wyjątkiem tej, za którą znajdował się pokój Aliny, są transparentne, równie dobrze mógłby być utkany z pajęczej nici, tak lekko i tak niebezpiecznie Maja wpada w jego objęcia. Siedząc w fotelu, można by zapewne także wpaść w trans poszczególnych sytuacji, w jakie uwikłani zostają bohaterowie, gdyby nie to, co mówią. A mówią zdecydowanie za dużo. Dialogi często sprowadzają się do banałów, które mogłyby uchodzić za złote myśli, gdyby nie lały się ze sceny całymi akapitami. Komunikat, który prawdopodobnie krył się gdzieś między słowami, zaginął w gąszczu frazesów, jak ów dom między drzewami. Może dla kogoś miła jest satysfakcja z odnalezienia odniesień do Schulza czy Manna, jednak zbyt wiele zbyt głębokich ukłonów w stronę widowni męczy. Igor Gorzkowski udowodnił już wcześniej, że takiemu twórcy jak on wdzięczyć się nie wypada. Może ukrytym w gałęziach drzew bohaterom dwie godziny upłynęłyby niepostrzeżenie, ale w teatrze uwiera każdy kolejny kwadrans. Biełemu czas upływał w taktach Glenna Goulda. Mnie niestety w takcie kolejnych ziewnięć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji