Artykuły

Wspomnienie o Beacie Artemskiej

Odeszła ze sceny warszawskiej rozgoryczona. Niedoceniona w ostatnim czasie przez dyrektorów, choć była w pełni sił twórczych - BEATĘ ARTEMSKĄ wspomina Witold Sadowy.

Była wielką gwiazdą. Primadonną Operetki Warszawskiej. Mija 20 lat od jej śmierci. Kto dziś o niej pamięta? Czas jest nieubłagany. Pędzi jak szalony. Dawnych zastępują inni, o których także zapomną, kiedy przyjdzie ich czas pożegnania ze sceną. Tak jest urządzony ten świat. Poznałem Beatę w czasie wojny, śpiewała swoje piosenki w kawiarniach warszawskich. Jedna z nich stała się szlagierem. Była to "Bluzeczka zamszowa". Śpiewała ją bardzo pięknie i wzrusząjąco. Potem przyszło powstanie i Beata zniknęła z pola widzenia. Spotkałem się z nią dopiero po wojnie. Oboje stawialiśmy pierwsze kroki na scenie. Ona w operetce, ja w teatrze dramatycznym. W latach pięćdziesiątych należałem do zespołu Teatru Nowego w Warszawie, który szykował się do zmiany profilu, aby stać się teatrem operetkowym. Kiedy ja opuszczałem ten teatr, ona przyszła do niego, aby wkrótce stać się gwiazdą operetki.

Inteligentna, dowcipna, pełna uroku osobistego, szybko zdobyła sympatię braci aktorskiej i publiczności. Zawsze elegancka, świetnie ubrana, przykuwała uwagę otoczenia. Urodziła się w Nisku nad Sanem. Ojciec jej był architektem i artystą malarzem, matka śpiewaczką. Ukończyła Gimnazjum Sióstr Urszulanek w Lublinie i tam zadawała maturę. Początkowo myślała o dziennikarstwie, ale wkrótce doszła do wniosku, że jej powołaniem jest teatr muzyczny. Zamiłowanie do sztuki wyniosła z domu rodzinnego. Początkowo brała lekcje śpiewu u Barbary Kostrzewskiej. Potem kontynuowała studia u Wandy Wermińskiej i Zofii Pedyczkowskiej.

Wszystkie trzy były w swoim okresie wielkimi śpiewaczkami. Pomyślała także o tańcu, którego uczyła się u Tacjanny Wysockiej. Zaraz po wojnie zdała egzamin eksternistyczny przed komisją egzaminacyjną Związku Artystów Scen Polskich i debiutowała w Krakowie rolą tytułową w "Rozkosznej dziewczynie" Benatzkyego. W roli tej odniosła pierwszy poważny sukces, który zaowocował kolejnymi rolami w takich operetkach, jak "Wiktoria i jej huzar" Abrahama, "Cnotliwa Zuzanna" Gilberta, "Bajadera" Kalmana i wreszcie Kamilla w "Żołnierzu królowej Madagaskaru". Pod koniec lat czterdziestych przeniosła się z Krakowa do Łodzi.

W roku 1952 pojawiła się w Warszawie i tu odnosiła największe sukcesy. Najpierw był Teatr Nowy przy ulicy Puławskiej, który stał się sceną operetkową. Na pierwszy ogień wystawiono specjalnie dla niej operetkę Franciszka Schuberta "Domek trzech dziewcząt". Od tej chwili wszystko poszło gładko. Warszawa pokochała Beatę Artemska, tak jak Beata Artemska pokochała Warszawę. Na jej przedstawienia chodziły tłumy. Przez długie lata była niekwestionowaną, najprawdziwszą z prawdziwych diwą operetkową, wielką gwiazdą, której życie zawodowe stało się jednym nieprzerwanym pasmem sukcesów. Swoim talentem i osobowością kontynuowała tradycje wielkich gwiazd operetki polskiej znaczone takimi nazwiskami, jak Adolfina Zimajer, Wiktoria Kawecka, Kazimiera Niewiarowska i Lucyna Messal. To ona po wojnie przedłużyła świetność operetki, która wbrew nowym prądom i tendencjom w teatrze ma do dzisiaj licznych zwolenników i wielbicieli tego gatunku sztuki. W tej chwili dba o to i robi to znakomicie kolejna wielka gwiazda operetki, Grażyna Brodzińska.

Przeszło czterdzieści lat Beata Artemska była ulubienicą publiczności, porywała ją i zachwycała wielkimi rolami: w "Życiu paryskim" Offenbacha, w "Nocy w Wenecji" Johanna Straussa syna, w "Cnotliwej Zuzannie" Gilberta, w "Księżniczce Czardasza" Kalmana, w "Wesołej wdówce" Lehara, w "Zemście nietoperza" J. Straussa syna, w operetce J. Offenbacha "Orfeusz w piekle" i C. Portera "Can-can" oraz w "Pięknej Helenie" J. Offenbacha, którą uznano za największe przedsięwzięcie w powojennej historii polskiej operetki. Krytycy zachwycali się nie tylko talentem wokalnym i scenicznym Beaty Artemskiej, ale także wdziękiem, klasą i bezbłędnym wyczuciem sceny. Śpiewała, tańczyła i porywała publiczność temperamentem, który rozsadzał scenę. Jako reżyser miała także wiele do powiedzenia. Wystawiła: "Fajerwerk" Burkharda, "Dobranoc Betino" Kramera, "Cnotliwą Zuzannę" Gilberta i "Pannę wodną" Lawiny-Świętochowskiego.

Jeździła z koncertami po Polsce i za granicę. W telewizji realizowała popularne programy takie jak "Mistrzowie operetki" i "Gwiazdy z tamtych lat". W latach siedemdziesiątych reżyserowała w Lublinie i we Wrocławiu, gdzie przez pewien czas dyrektorowała. Współpracowała z operetkami Poznania, Łodzi i Bydgoszczy. Nazywano ją królową operetki, demonem temperamentu i pracowitości. Miała wyjątkowy dar nawiązywania kontaktu z publicznością. Chodziło się po prostu "na Artemska", tak jak w dramacie chodziło się "na Eichlerównę". Była wspaniałą koleżanką, czarującą i błyskotliwą w towarzystwie. Nie było w niej pompy ani zarozumiałości.

Odeszła ze sceny warszawskiej rozgoryczona. Niedoceniona w ostatnim czasie przez dyrektorów, choć była w pełni sił twórczych. Do ostatniej chwili zachowała znakomitą sylwetkę, urodę i głos, a mimo to nie urządzono jej jubileuszu, o którym marzyła. Pragnęła zagrać na pożegnanie "Hallo, Dolly". Mogła być znakomita, ale nie była, bo nikt jej tej możliwości nie dał. Zrobiła swoje i była już niepotrzebna. Żegnając się ze sceną, udzieliła wywiadu red. Pawłowi Chynowskie-mu z "Życia Warszawy", w którym wylała cały swój żal. Umarła 18 stycznia 1985 roku. Nie pozostała po niej ani jedna płyta, ani jeden film rejestrujący jej występy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji