Artykuły

Stuk- Puk

"Piekarnia' w reż. Wojtka Klemma na Scenie Kameralnej Starego Teatru w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - dodatku kultura.

Zazwyczaj to ideologia zżera teatr. W "Piekarni" Brechta w reżyserii Wojtka Klemma w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie stało się coś niewiarygodnego: teatr zjadł ideolo do ostatniego okruszka.

Klemm wystawił nieukończony tekst Brechta zrekonstruowany dopiero w latach 60. "Piekarnia" to trochę apokryf, trochę Brecht w pigułce z okresu sztuk dydaktycznych. Takie dramaty jak ten służyły mu zwykle do łopatologicznego tłumaczenia nieprawości kapitalizmu. Opowieść o upadku wdowy Queck ma ilustrować piramidę zależności ekonomicznych z akcentem na tezę, że byt nie zawsze określa świadomość.

Oto kryzys na rynku nieruchomości powoduje, że agent Flamm podwyższa czynsz piekarzowi Meiningerowi, ten nie ma czym zapłacić za drewno handlarzowi Reuterowi, wyrzuca więc panią Queck z wynajmowanego nad jego piekarnią mieszkania. Wdowa zostaje na bruku z drewnem opałowym, iluzorycznym kapitałem, którego nie da się upłynnić. Brecht krytykuje, pokazuje świat sprawiedliwie zły. W tym miejscu słusznie spytacie, po co to grać dzisiaj. Twórcy spektaklu chcą aktywności w wymyślaniu świata na nowo, bo inaczej "kryzys systemu będzie prowadził do niszczycielskich zachowań społecznych". I zamieszczają w programie ostrzeżenie, że jeśli ktoś przeczyta "Piekarnię" inaczej, niż oni chcą, to wyjdzie na głupka. Jako że rola głupka bardzo mi odpowiada, spróbuję machnąć ręką na intencje realizatorów, bo jeszcze okaże się, że Klemm i jego dramaturg Igor Stokfiszewski z "Krytyki Politycznej" nawołują do interwencjonizmu państwowego i przestrzegają przed kryzysem finansowym w USA. Teatr, który mówiłby tylko takie rzeczy, można o kant stołu potłuc. Ciekawsze jest to, co dziś z myślenia Brechta o teatrze i świecie wynika dla teatru. Śmiem wątpić, czy Stokfiszewski ma rację, nazywając króla cyników socjalistą i wprzęgając jego teksty w kampanię nowej lewicy, bo autor "Matki Courage" przegrał jako ideolog i jako prorok. A ocalał jako teatralny macher od obrazów, rytmów i sytuacji. I tylko w tej warstwie krakowska realizacja Klemma jest poruszająca.

Nie "Piekarnia" to, a fabryka. Na Scenie Kameralnej stoi obrotówka z białymi kontenerami mieszkalnymi, których nie powstydziłby się scenograf Castorfa Bert Neumann. Wybebeszona maszyneria sceny, wieszaki z kostiumami, z boku gra na żywo trzyosobowy zespół rockowy. Spektakl organizuje monotonny hałaśliwy rytm. Muzyk w białym uniformie uderza w perkusję. Chór Bezrobotnych wali siekierami i łomami w ściany z dykty. Pani Queck wystukuje kolanami i łokciami agonalną arię. Brecht przeczytany przez Klemma nie demaskuje szwów teatralnych, bo to byłoby już za łatwe. Nie jest grą stereotypów ani obracaniem intencji postaci przeciwko nim samym. Reżyser pokazuje dwuznaczność każdego ludzkiego typu i każdej konwencji. Komizm kompromitują niby to nieudane i wysilone gagi, krytykę postaw społecznych bohaterów wykrzywia lekki, sympatyczny aktorski ton. Nawet sceniczna agresja ma drugie dno: po męczącym rozbiciu teatralnej ściany spocony chórzysta znajduje za nią butelkę z wodą. Klemm gra Brechta jak nikt w Polsce. I wcale nie interesuje go ilustrowanie mechanizmu kryzysu ekonomiczno-społecznego. Fabryka idei zmienia się w miejsce poszukiwania jedynej rzeczy, która jest u Brechta prawdziwa. Klemm odnajduje u niego energię zrodzoną z nieuniknionej bezradności i nieukierunkowanego gniewu, że świat jest taki, jaki jest. Reżyser wie, że właśnie takimi emocjami karmi się teatr. Więc oddziela sceniczne mięso od ideologicznej kości, destyluje czysty rytm od fałszywego gestu. I jest chwilami tak, jakby na naszych oczach powstawała forma tak intensywnego zdarzenia teatralnego, że w zestawieniu z nim jakakolwiek propaganda i dydaktyka nie mają już żadnego znaczenia. Po prostu się ich nie zauważa. Z naiwnego pragnienia uświadomienia publiczności za pomocą premiery "Piekarni" wyłania się formalnie doskonała ruchowa scena finału spektaklu, w której pięciu półnagich facetów tańczy barbarzyński taniec, metaforę rebelii społecznej albo zwyczajnie apologię tumultu. Dlatego żal mi spadochroniarza z "Krytyki Politycznej". Stokfiszewski, tak samo jak rok temu Sierakowski u Klaty, nie ma pojęcia, że teatr robi go w bambuko!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji