Artykuły

Pogłębiony basen

Doświadczony zespół aktorski spełnił swoją rolę, jednak nie oznacza to, że spektakl okazał się przełomowy - o spektaklu "Pool(No water) w reż. Łukasza Witta-Michałowskiego na Scenie Prapremier In Vitro pisze Marta Zgierska z Nowej Siły Krytycznej.

Na inaugurację sezonu Scena Prapremier InVitro zaprezentowała lubelskiej publiczności spektakl "Pool(No water)" w reżyserii Łukasza Witta-Michałowskiego. Jest to pierwsza polska inscenizacja jednego z nowszych tekstów brytyjskiego dramaturga Marka Ravenhilla.

Głównym zabiegiem reżyserskim jest zaangażowanie do spektaklu emerytowanych aktorów. Role, w które się wcielają, pisane były przez Ravenhilla z myślą o znacznie młodszej obsadzie. W ten sposób następuje zupełnie inne wyważenie dramatu. Punkt ciężkości przesuwa się od wydumanej estetyki zdarzeń do tkwiących w tekście kwestii uniwersalnych, a to umożliwia lepsze wydobycie sensów psychologicznych. Jest to punkt wyjścia do świeżego w Polsce odczytania twórczości znanego brutalisty oraz kolejny dowód na to, że InVitro i Witt-Michałowski stawiają przed sobą ambitne cele.

Schemat wydarzeń "Pool(No Water)", nakreślony w kilku zdaniach, odstręcza. Oto grupa perfomerów otacza swoistym kultem cielesność, dokonując chociażby rytualnych zbiorowych kąpieli nago w basenie. Ich życiu towarzyszą używki i silne potrzeby erotyczne. Jedność wspólnoty zostaje rozbita, kiedy jedna z kobiet przekracza moralną granicę - dla zdobycia sławy wykorzystuje medyczne pozostałości po członku grupy. Po pewnym czasie, podczas wspólnie spędzanego wieczoru, kobieta ta ulega wypadkowi - skacze do pustego basenu. Tu historia zatacza koło, grupa fotografuje w szpitalu zmasakrowane ciało przyjaciółki i postanawia wykorzystać tę sytuację dla zdobycia popularności.

Mimo takiej fabuły polska prapremiera okazuje się niedrastyczną przypowieścią, senną marą, alegorią konkretnego problemu. Dwie kobiety (Ewa Decówna, Danuta Nagórna) i dwaj mężczyźni (Andrzej Golejewski, Stefana Szmidt) tworzą wyraziste kreacje, które jednocześnie spajają się w zbiorowego bohatera. Opowiadają swoją historię, która toczy się w nieporządku wspomnieniowym, gdzieś bardzo daleko, za zasłoną niepewnej pamięci. Dzięki temu wybrzmiewa nieco iluzorycznie. Echa przeszłości, budzą w postaciach emocje, te dobre i te złe, które pozostają tak silne, że paraliżują ich dzisiejszą egzystencję. Grupa nieustannie prowadzi emocjonalny dialog, pełen szamotań i niezgodności, przedstawiający wewnętrzną walkę człowieka, drogę rozwoju tkwiącego w nim pierwiastka zła.

Drastyczność obrazów schodzi na dalszy plan, przy tej realizacji ciężko nawet zgadnąć, że dramat ten pisała ręka brutalisty. Z kolei zagadnienie sztuki i pewnych nieprzekraczalnych w niej granic ustępuje pytaniu o istotę zmienności człowieka, o relacje w grupie, o przyjaźń i obłudę. I w tym ostatnim kontekście o najważniejszą tu moralność. Przez krótkie momenty, w geście, w mimice, w spojrzeniu aktorów, odbija się gorzka prawda o ludzkiej zawiści.

Doświadczony zespół aktorski spełnił swoją rolę, jednak nie oznacza to, że spektakl okazał się przełomowy. Sprawia on bardziej wrażenie po prostu porządnego, sytuującego się gdzieś bliżej działań alternatywnych niż sceny repertuarowej, jaką jest InVitro.

W sceniczny świat wkrada się wiele zgrzytów. Scenografia Jarosława Koziary oraz stroje debiutującej w teatrze El Bruzdy pozostają proste, ale jednocześnie niewyszukane, przez co nie potrafią dobudować brakującej warstwy estetycznej. Wydaje się, że niedołęstwo wykolejonych życiowo artystów w początkowych scenach pokazane jest w sposób zbyt groteskowy i sztuczny. Razi zwłaszcza poruszający się przy pomocy chodzika Stefan Szmidt opętany manierą zdziecinniałej starości. Słabość ta zostaje przełamana w momencie zrzucenia szpitalnych ubrań i zaangażowania się aktorów w przekazanie właściwej historii. Jednak i tu pojawia się duże utrudnienie w pełnym odbiorze spektaklu. W przekroczeniu chłodnego dystansu do przedstawianych wydarzeń przeszkadza nieprzejrzysta siatka dialogów, nieustanna sceniczna gmatwanina, przez którą dużo sensów niepotrzebnie ginie. Wrażenie chaosu i duży trud, który widz musi podjąć, by zrekonstruować opowiadaną historię, sprawiają, że dochodzące bodźce są niestety zbyt słabe by zasiać płodną refleksję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji