Mord w katedrze
Niektórzy z ojców dawnego Kościoła przewidzieli kłopoty prawdziwych, współczesnych nam chrześcijan. Związek pomiędzy symbolami proponowanymi przez chrześcijaństwo a znakami, które stanowią wspólne dobro całej ludzkości - to trudność pierwsza. Sytuację jeszcze bardziej kłopotliwą stwarza konieczność wyboru strefy świętości lub świeckości wydarzenia osadzonego w historii. Thomas Stearns Eliot, odpowiadając na konkursowe zapotrzebowanie ustanowionego w 1928 roku dorocznego festiwalu w Canterbury, doświadczył tego w pełni, biorąc na warsztat historię męczeństwa świetego Tomasza Becketa. Arcybiskup Becket, prymas Anglii, został w grudniu 1170 roku zamordowany za to, że od lat kilku przeciwstawiał się królowi Henrykowi II. Tak powiada zacytowany przez Eliota kościelny przekaz, który przyniósł późniejszą beatyfikację męczennikowi za Kościół. Debiutujący wtedy w dramaturgicznej formie, osiedlony no Wyspach Brytyjskich, znany już poeta - Amerykanin rozstrzygać nie próbował ani przez chwilę racji stanu. Pisał programowy utwór religijny - widowisko misteryjne, a właściwie wielką procesyjną scenę poświęcania się.
Dramat bohatera "Mordu w katedrze" rozgrywa się w nim samym. Becket wraca z wygnania po siedmiu latach nieobecności w oczekiwaniu męczeńskiej śmierci. Łatwo mu zwalczyć pokusy trzech nawiedzających go Kusicieli, którzy odwodzą go od zamiaru mączeństwa. Ciężkie jest jednak starcie z Kusicielem Czwartym - swoistym ,,alter ego" - przybywającym z pokusą chwały męczeńskiej. Po wygłoszeniu wigilijnego kazania Prymas ginie pod ciosami mieczy czterech nasłanych Rycerzy. Siepacze wypełniwszy swe zadanie u stóp ołtarza w Canterbury, usiłują po chwili wytłumaczyć swój czyn stylem posłów usprawiedliwiających świecką "rację stanu", choć o niej właściwie nic nie wiadomo. Eliot bowiem świadomie uschematyzował rozgrywkę między królem, a jego byłym kanclerzem i niewiele pozostawił szans dla bezstronnego przekazu dramatu historycznego.
Jerzy Jarocki przy pomocy Stanisława Radwana (muzyka) i Jerzego Juka-Kowarskiego (plastyka) potraktować pragnął "Mord w, katedrze", wystawiony po raz pierwszy na miejscu historycznej kaźni - w katedrze w Canterbury w roku 1935, z punktu widzenia świeckiego obserwatora. Dlatego też, świadom historycznych asocjacji, wybiera na miejsce akcji nawę główną Wawelskiej Katedry, którą od prezbiterium oddziela konfesja św. Stanisława Szczepanowskiego. Jarocki zdaje się pamiętać, że nie do końca wyjaśnione okoliczności śmierci krakowskiego biskupa - stawianego raz to poczcie świętych narodowych, raz w kręgu państwowych zdrajców - wywołają nadmiar analogii. Dlatego punktuje wszystkie "kusicielskie" wątpliwości i uwydatnia antybohaterskie myślenie przygotowującego się na śmierć biskupa.
Becket, grany przez Jerzego Bińczyckiego, swoim ciepłem, spokojem i opanowaniem powstrzymuje Kusicieli, denerwuje Księży (Zygmunt Józefczak, Tadeusz Malak, Jerzy Radziwiłowicz), prowokuje Siepaczy, niepokoi ubarwiony czernią Chór współczesnych kobiet, wyrażających się dzięki przekładowi Jerzego S. Sity bardzo dosadnie i konkretnie. Kusiciele wywołują drżenie dewotek odkrywających diabelskie detale męskiej anatomii (Jacek Romanowski), i niepokój teologów poprzez pogańskie harce wokół barokokowgo mauzoleum św. Stanisława (Marcin Sosnowski, Andrzej Buszewicz) czy anielską "pranaturę diabła" - filozofa (Edward Lubaszenko).
Księża zdają się być opiekuńczy i serdeczni dla przybyłego zwierzchnika, ale jednocześnie zupełnie zagubieni i tchórzliwie zatroskani o swoją skórę. Chór 12 kobiet w żałobie, znakomicie przygotowanych wokalnie, jest muzycznie zestrojony na wzór tragedii greckiej. Wreszcie Rycerze (Wiktor Sadecki, Edward Wnuk, Marek Litewka, Ry szard Łukowski) odkrywają jeszcze inny rodzaj teatru: kabaretu groteski politycznej, zobaczonej w bełkocie demagogii. Jest jeszcze Mnich-Posłaniec (Kazimierz Borowiec), rodzaj średniowiecznego Prologusa i nieszporowo śpiewający Chór Zakonników (Chór "Organum" i kleryków) - w pełni profesjonalna obsługa każdej konfesyjnej uroczystości kościelnej.
Jarocki zatem, podążając językowymi śladami, w swoim pogańskim profetyzmie postanowił być wierny Eliotowi, który przywołał te wszystkie tropy prawem debiutanta. Troska o spójność tak rozstrzelonych formalnie motywów stała się przedmiotem zabiegów muzycznych Stanisława Radwana, którego kultura muzyczna i wszechstronność jeszcze święciła triumf. Juk-Kowarski zadbał, by wszystkie fabularno-wyobrażeniowe warstwy utworu Eliota zostały podkreślone: od rytualno-obrzędowych diabłów-kozłów poprzez typowe, zróżnicowane charakterem użycia, szaty kościelne do współczesnych ubrań żałobnic i komiksowych zbroi rycerzy. Pozostaje jeszcze miejsce niecodziennego spotkania aktorów z publicznością - Theatrum Katedry gotyckiej, która miała się stać - kiedyś - zwierciadłem całego świata boskiego i ludzkiego, zwierciadłem Boga, przyrody i historii.
Powiedział kiedyś Eliot: "Poezja nie wyrzeka się i scala w sobie to, co niejednorodne i dysharmonijne". I to wrażenie dominuje w misterium, w którym sacrum stopiło się z profanum, a wszelkie niekonsekwencje wydają się najlogiczniejszym ciągiem naszych skojarzeń.