Racje Boga i racje świata
DOKONAŁO się. Ciosy zabójców powaliły arcybiskupa. W półmroku łagodzonym odblaskiem gwiaździstego, prowansalskiego nieba rozbłysnęła nagłym, ciepłym światłem wielka rozeta - Róża Mistyczna, w oknie kaplicy pałacu papieskiego w Awinionie. To było przed dwudziestu kilku laty. Pamięć przedstawienia "Mordu w katedrze" T. S. Eliota reżyserowanego przez Jean Vilara na podwórcu awiniońskiego pałacu, powraca przywołana polską inscenizacją tego dramatu, przygotowaną przez Teatr Dramatyczny w Warszawie i wystawioną w katedrze Św. Jana.
Ten efekt świetlny był jakby symbolem wyjścia przez śmierć w świat inny, w którym sprawy ludzkie nabierają innego kolorytu i inaczej są oświetlane. Podobnie powiedzieli o tym reżyser warszawskiego przedstawienia Jerzy Jarocki i scenograf Jerzy Juk-Kowarski. Nad poliptykiem przedstawiającym Wniebowstąpienie Pańskie, a zawieszonym nad ołtarzem w katedrze wyrasta w chwili śmierci Tomasza ogromna postać anioła w chłodnym złocie wykutego, o rysach zatartych i skamieniałych. A w ostatnim epizodzie dramatu światło milczące, o nieodgadnionej barwie zmienia koloryt ołtarza i inaczej rysuje kształt średniowiecznej rzeźby.
Dramat Eliota wystawiony w katedralnym wnętrzu zyskał specjalny wymiar i aurę co byłoby nieosiągalne w zwykłej sali teatralnej. Miejsca akcji scenicznej są zmienne, wymieszane z przestrzeniami zajętymi przez widzów. Wyłączona została jedynie pusta płaszczyzna prezbiterium oraz wysepka ambony. Widz w sposób naturalny staje się współuczestnikiem dramatu. Gdzieś za nami rodzi się akcja: u drzwi kościoła, przy schodach ambony, za filarami. Pierwsze słowa często gdzieś giną, tekst nie dociera do wszystkich, potem akcja zbliża się do miejsca centralnego - do stóp ołtarza, każde zdanie staje się niezwykle ważne.
W katedrze Św. Jana dokonuje się misterium dramatyczne, o wydarzeniach z czasów zamierzchłych a przecież zawsze żywych. Właśnie w tej scenerii sprawdza się spostrzeżenie, że sztuka Eliota została zbudowana na planie mszy. Jest to i misterium wszystkich czasów ludzkich. Becket mówi, że "działać znaczy cierpieć, cierpieć znaczy działać". Jednym z głównych motywów kuszenia arcybiskupa jest skłonienie go do działania świeckiego, politycznego, konkretnego. Becket odrzuca tę pokusę nie w imię bierności i rezygnacji, ale w imię tego pytania: "A jakaż stąd korzyść dla tych, którzy szukają Boga".
Najgroźniejsza pokusa: dyktowanie Bogu, wyprzedzanie Go w Jego decyzjach - to zarazem próg nieograniczonych przestrzeni pychy.
Dramat Tomasza rozgrywa się na dwóch płaszczyznach - wewnętrznej walki z samym sobą oraz starcia się racji władzy duchownej i świeckiej. Jest zarazem dramatem psychologicznym i politycznym.
Realizatorzy, przedstawienia w katedrze Św. Jana wywiedli postacie Kusicieli z ludowych wyobrażeń o diabłach. Uzbrojeni w kopyta i rogi kosmaci i szkaradni, to ci zwykli Kusiciele, ale rzecznik pychy podsuwający Tomaszowi miraże męczeńskiej palmy, ubrany został w czarny ornat i takąż infułę. To jakby negatyw arcybiskupa. Kusiciele zgodnie z intencją autora są projekcjami przeżyć i zmagań wewnętrznych Tomasza. Przypominają się słowa Chrystusa: "Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym, lecz co wychodzi z człowieka to czyni człowieka nieczystym." (MK. 5, 14-16).
RYCERZE. Pozornie prymitywni, na wpół trzeźwi. Zabijaki, których poniosła pasja zemsty. Lecz Rycerze to zarazem znaki małości ludzkiej przychodzącej z zewnątrz, wywołanej przez Becketa, którą może zabijać, nie zdoła jednak wniknąć do wnętrza człowieka bez jego przyzwolenia. Paradoskalne jest, że jakby istotą zła nie było samo morderstwo. Stworzyło ono przecież świętego i męczennika, w dodatku jak wiemy z historii, król Henryk II po kanonizacji Tomasza Becketa odwołał tzw. konstytucje klarendońskie atakowane przez arcybiskupa Cantenbury. Sedno zła tkwi w kazuistyce zabójców, w ich przemówieniach wygłoszonych z ambony po zamordowaniu Tomasza. Sama bowiem scena zabójstwa pokazana została jakby symbolicznie. Miecze uderzają w stopnie ołtarza, i tylko skurcz ciała arcybiskupa świadczy, że Tomasz został ugodzony czterokrotnie.
Przypomnieć trzeba świetną grę aktorów. Rycerz I - Andrzej Łapicki, Rycerz II - Krzysztof Gosztyła (PWST). Rycerz III - Karol Strasburger, Rycerz IV - Bogusz Bilewski (gościnnie). Są tak różni zewnętrznie, bardzo odmienni w swojej argumentacji, a jednocześnie tworzą spójny jakby jeden organizm zła. Łapicki przydał swojemu bohaterowi rys tragizmu, nieznaczny skurcz mięśni twarzy, jakby zawahanie się przed ciosem, jakby świadome ukrycie się za towarzyszami, którym oddaje głos. Jesteśmy pewni, że to właśnie on, Rycerz I - Reginald Fritz Ulse jest przywódcą zamachu na arcybiskupa.
Na prapremierze światowej w roku 1935 Kusiciela i Rycerzy grali ci sami aktorzy, a prof. Sławińska pisała: trzeba zauważyć, że czterej rycerze stanowią zamierzoną parabolę "Kusicieli". Jarocki zrezygnował z takich zabiegów, a jednak to zło przychodzące do człowieka z zewnątrz, staje się, dopełnieniem woli Boga, zwycięstwem Tomasza i jakby w nieco groteskowym wywodzie wzmocnione, wraca do serc tych, którzy je wywołali.
JEST i ten trzeci świat - ludzi zagubionych, przerażonych, szukających spokoju nawet za cenę cierpienia niesprawiedliwości. Ludzi którzy są przedmiotem historii a nie jej podmiotem. Jarocki przybliżył ich przez pokazanie nie tyle małości co tragizmu ich postawy. Są śmieszni jak "Chór kobiet" lub zalęknieni i w ostatecznym zrywie rozpaczy gotowi na śmierć jak Księża. To świadkowie i uczestnicy. Bardzo nam bliscy jakby byli z nas i wśród nas. Chór - grupka śmiesznie ubranych paniuś we współczesnych nam lecz niemodnych płaszczach i nakryciach głowy, zyskuje w tym przedstawieniu sympatię widza. Są przecież świadkami wielkości. Tak jak Księża, niewiele rozumiejący, lecz powoli dojrzewający do wielkości dramatu, i męczeństwa, które dokonuje się obok nich. Kobiety są żarliwe, lękliwe, tak jak i lękliwi i żarliwi zarazem są Księża, którzy stojący wraz z arcybiskupem przed ołtarzem odzyskują godność swojego stanu - jakby przejmowali odblask wielkości wydarzeń. Postać Księdza III w realizacji Zbigniewa Zapasiewicza nabiera znaczeń wybiegających poza tekst. Zapasiewicz w roli Księdza III stworzył indywidualną postać z tych niewielu okruchów jakie przydał mu autor. Bo właściwie w tej sztuce, poza Becketem nie ma do końca zindywidualizowanych postaci. Aktorzy i ich role są nośnikami idei i racji, wyrazicielami lęków i oczekiwań zwykłych ludzi sprzed wieków i dzisiaj. Zbigniew Zapasiewicz, ale także i Andrzej Łapicki - wzbogacili tekst, a także poszerzyli wizje tych postaci i role jaką im w dramacie przeznacza autor.
Tomasz Becket samotny wśród postaci - symbolów, postaci - znaków, musi być równie samotny, w swojej wielkości i w swoich racjach i pokusach. Taki był chyba punkt wyjścia dla tej roli przyjęty przez Gustawa Holoubka. Samotny a więc obok i ponad, a jednocześnie współczujący. Skupiony i racjo-nalistyczny, ale zawsze kierujący się ostatecznie do uznania racji Boga. Becket-Holoubka to suweren kościelny, były kanclerz królewski znający mechanizm władzy, ale zarazem człowiek, który wie, że przekroczył już granice osiągalnego - by wejść w strefę wartości wyższych. Musi być chłodny, czujny i zdecydowany na poniesienie ofiary, która jest konsekwencją jego zwycięskiej walki z Kusicielami. Taki jest koszt zwycięstwa nad sobą.
Wielki gest Holoubka, skupienie i koncentracja jaką osiąga w tej roli aktor nie rekompensuje w pełni tęsknoty widza za odrobiną wewnętrznego żaru którego aktor poskąpił swej postaci. Jakoś bardzo mi się skojarzyła ta kreacja Gustawa Holoubka z tytułem sztuki Anhouila "Becket czyli honor Boga".
Twórczość reżyserska Jerzego Jarockiego kojarzy się krytykom z robotą "zegarmistrzowską", z precyzją w opracowaniu szczegółów, które jednak składają się na całość bardzo sugestywną, spójną i osobną. To mistrzostwo w warunkach wnętrza kościelnego nie narzucało się tak mocno i odpowiadało charakterowi dramatu.
Ogromną rolę w przedstawieniu pełniła muzyka. O tym pisze otobno nasz krytyk muzyczny.
Należy jeszcze podkreślić szczęśliwy wybór przekładu, który oddaje to, co mówił o dramacie Eliota Grzegorz Sinko: "Jasność i precyzja intelektualna stanowi w ogóle mocną i pociągającą stronę sztuki Eliota". Jerzy Sito potwierdził swoim spolszczeniem dramatu, że można to powiązać z sugestywnością i pięknem poetyckiego tekstu.