Artykuły

Kobiety mówią

"O zwierzętach" w reż. Nicolasa Stemanna z Deutsches Theater oraz "Idiotki" w reż. Marcina Wierzchowskiego z Teatru Współczesnego w Szczecinie na Przeglądzie Teatrów Małych Form Kontrapunkt w Szczecinie. Pisze Joanna Nawrocka w Teatrze.

Temat kobiecego poświęcenia, oddania, miłości pojawił się podczas szczecińskiego festiwalu "Kontrapunkt" w dwóch spektaklach - "O zwierzętach" [na zdjęciu] Elfriede Jelinek w reżyserii Nicolasa Stemanna z Deutsches Theater oraz "Idiotkach" Marcina Wierzchowskiego z Teatru Współczesnego w Szczecinie.

Z obu przedstawień wynika jasno jedna rzecz: tymże poświęceniem i oddaniem gardzono - i gardzi się nadal. Za oddanie płaci się olbrzymią cenę; być może zbyt dużą, by mężczyzna mógł przyjąć taki dar.

Dlatego ofiarowaniu towarzyszy poniżenie - by umniejszyć wagę ofiary, by nie trzeba było nic dawać w zamian.

Krzyk

Repetytywny i grający z językiem tekst monolog Jelinek, inspirowany seksualno-polityczną aferą w Austrii, inkrustowany zapisami rozmów z agencją towarzyską, porusza. Spektakl Nicolasa Stemanna - ani trochę. Jest zadziwiająco zimny jak na temat, który podejmuje. Chłód i dystans podkreśla scenografia - pusta scena, oświetlana najczęściej na niebiesko, podłoga wyłożona białymi materacami. Rozdźwięk pomiędzy mocą tekstu a wymową spektaklu jest tak wielki, że osłabia tekst. Wykrzyczany - zostaje jednocześnie zakrzyczany.

"O zwierzętach" może oznaczać bardzo wiele. O kobietach, postrzeganych i traktowanych przez mężczyzn jak zwierzęta. O mężczyznach, którzy jak zwierzęta nie panują nad swoimi popędami. O kobietach, które - jak zwierzęta - poddają się woli i przewadze mężczyzn, i które - jak domowe zwierzęta - przywiązują się do właścicieli, ulegają im i podlegają. W tekście poddano obserwacji właśnie kobiecą uległość i podległość, gotowość poddania i ofiarowania, osobę kobiety i jej ciało wystawione na widok i użytek publiczny. Słowa kobiety, która pragnie miłości i dlatego poddaje się upokorzeniu, znosi ciągłe odrzucanie, stopniowo przechodzą w słowa mężczyzn, na których miłość ona oczekuje, a którzy z jej gotowości korzystają.

Spektakl rozpoczyna się przed żelazną kurtyną. Aktor (Sebastian Rudolph) odczytuje pierwszą część tekstu, w której kobieta zwraca się bezpośrednio do mężczyzny, jako list otrzymany od samej autorki. Gdy kurtyna podnosi się, monolog przejmują i dzielą trzy aktorki (Nora von Waldstätten, Almut Zilcher, Regine Zimmermann) siedzące przy osobnych stolikach. Stopniowo rośnie agresja wypowiadania tekstu, aż przechodzi w krzyk, który trwa już do końca.

Aktorzy - mężczyźni na początku jakby próbują postawić się w sytuacji kobiet. Gdy pojawia się drugi mężczyzna przebrany w jaskrawe damskie łaszki i buty na obcasach, można odnieść wrażenie, że prześmiewa gotowość kobiet do oddawania się mężczyznom - jest jednocześnie właścicielem agencji zachwalającym zalety dziewczyn i wulgarną prostytutką. Aktor pierwszy najpierw chce się poddać lekko sadystycznym praktykom, spróbować, jak to jest, kiedy ktoś go klepie w pupę. Nagle przebija ukryty wśród białych materacy styropian i wpada do wody. Gdy z trudem wydostaje się z tej niby-przerębli i zdejmuje mokry garnitur, spod koszuli i spodni wyłania się różowy top i spódnica. Ale nie jest już prześmiewczy - tylko poważny. Stoi mokry i żałosny, jakby zrozumiał, że nie ma się z czego śmiać, jakby naprawdę zdołał się wczuć w sytuację kobiety wystawionej na sprzedaż, albo wręcz zdołał tego osobiście doświadczyć.

Aktorzy wracają na scenę w garniturach. Teraz odgrywają mężczyzn, którzy korzystają z usług prostytutek, dyskutują o ich walorach i usterkach, o zdolności do spełniania seksualnych zachcianek, o skłonności do perwersji. Co chwila jednak przełamują teatralną fikcję i zwracają się bezpośrednio do publiczności, podkreślając dystans do wypowiadanych słów i - jakby na usprawiedliwienie - fakt, że są tylko aktorami mówiącymi cudzy tekst, ich jako mężczyzn to nie dotyczy.

Nastrój zmienia się, gdy żelazna kurtyna ponownie spada. Zdaje się, że to koniec, ale technicy wnoszą stolik, fotel i lampę, a na scenę wychodzi starsza kobieta (Margit Bendokat) i powtarza monolog, od którego rozpoczął się spektakl. Mówi spokojnie i bez zaangażowania czy utożsamiania, ale nagle ponad wulgarność i wrzask, które przed chwilą panowały na scenie, wychodzi miłość i oddanie - a dla uzyskania tak różnych efektów używa się tych samych słów. Jej obecność zmienia ton całego spektaklu, można powiedzieć - uczłowiecza.

Oddanie siebie drugiej osobie w miłości Jelinek przykłada do nierównej relacji klient - prostytutka, do kupowania sobie zaspokojenia. Nieustająca gotowość kobiety do spełniania oczekiwań mężczyzny jest, jak się zdaje, jakąś organiczną cechą, która znajduje swoje przejawy w chwilach wzniosłych i momentach najbardziej wulgarnych. W związkach uznawanych za normalne i zwykłe, także w relacjach skrywanych. Nie mamy wątpliwości, że handel kobietami jest rzeczą godną potępienia, że pełni hipokryzji politycy i adwokaci - którzy publicznie chcą naprawiać świat, a po godzinach licytują się na rozmaite rodzaje seksu uprawianego z Litwinkami i Rosjankami - zasługują na kompromitację. Ale już nie tak łatwo ocenić zachowanie kobiet. Porwane, przymuszane, więzione? A może same to wybrały? Czy chcą uciec? Czy zostać? Płatny seks oznacza targowanie się o gratisowe elementy stosunku, ale także pieniądze na operację kolana. Pieniądze łatwe i szybkie. Dziewczyna zarobi dużo swoim ciałem, jeżeli będzie ono piękne, jeżeli będzie się o nie dbało (znowu pieniądze). Ale czy to tylko uprzedmiotowienie? Czy także potrzeba podobania się, podziwu, akceptacji, pożądania, właściwa większości ludzi? Piękno podnosi nie tylko wartość materialną. Nie ma na to wszystko jednoznacznych odpowiedzi i nie wolno próbować ich udzielać.

Co należało udowodnić

Podobne tematy drążył Marcin Wierzchowski, tworząc spektakl "Idiotki". Scenariusz ułożył z "Historii O" Pauline Réage, "Dzienniczka" św. Faustyny Kowalskiej i "Alkestis" Eurypidesa. Adam (Adam Kuzycz- Berezowski) szuka kobiety idealnej; wspierany przez Prowadzącego (Robert Gondek) zaprasza do eksperymentu trzy kobiety, Aktorki (Maria Dąbrowska, Małgorzata Klara, Marta Waldera), i poprzez kolejne zadania, wybierane z powieści erotycznej, zapisków świętej i greckiej tragedii, usiłuje wykazać słuszność swojej tezy - że kobieta idealna nie istnieje.

Spektakl jest w zasadzie tym samym - udowadnianiem z góry przyjętych założeń. Oglądamy serię zdarzeń i scen na granicy teatru dramatycznego, improwizacji i reality show. Co chwila podważa się teatralną fikcję. Niemal nie sposób rozróżnić postaci od aktorki, roli od obecności na scenie; te aspekty ciągle się mieszają i przenikają. Albo mylą... Nieustające przeskakiwanie między poziomami postrzegania z początku bawi, potem budzi niepokój, aż wreszcie nuży. Bo rezultaty eksperymentu Adama - a jak się zdaje, także samego reżysera - zostały ujawnione w tytule spektaklu. Aktorki bronią się przed zrobieniem idiotek z nich samych, z odgrywanych przez nie ról - w życiu, w teatrze, na scenie, z bohaterek, które mają przedstawić - i wychodzą z tego zwycięsko; ale Aktorki nie mają alternatywy - tytuł przesądza za nie. Przed premierą reżyser powiedział, że poświęcenie w imię miłości to dla niego głupota (vide wywiad dla "Kuriera Szczecińskiego" nr 31/2008).

Przeszkadza chaos dramaturgiczny spektaklu. Zapewne miało powstać wrażenie przypadkowości i nieprzewidywalności, właściwe eksperymentowi, ale nie od dziś wiadomo, że takiego efektu raczej nie uzyskuje się przypadkiem. Motywy z "Historii O" przewijają się przez cały spektakl - jakby uległość erotyczna (oddanie mężczyźnie swojego ciała) była najbardziej pociągającą realizacją idei poświęcenia. Ale - co pokazała scena licytacji zdjęcia z sówką (nagą Aktorką w masce) - to też było próbą udowodnienia z góry przyjętej tezy; nikt z publiczności nie skorzystał z okazji, nawet za dopłatą. Natomiast "Dzienniczek" świętej Faustyny niemal całkiem zanika wśród zamętu - Aktorka mająca odegrać jego fragmenty odmawia wykonania zadania; schodzi ze sceny i filmowana przez Adama w garderobie odgrywa (improwizuje?) scenę o swoich wątpliwościach dotyczących bycia aktorką i odgrywania innych postaci. Współczesna Alkestis wykrzykuje swoją historię w ostrej rockowej piosence, a potem, żegnając męża, zostawia mu szczegółowe instrukcje, w co ubierać dzieci i jak gotować zupę. Ale to też nie dowodzi wartości poświęcenia - mężczyzna pozostawiony sam jest bezradny; nie potrafi wziąć na siebie ogromu zadań. W piętrzących się eksperymentach i poziomach temat umyka. Dostrzegamy tylko ogromne poświęcenie aktorek, które z niespożytą energią poddają się kolejnym próbom, przebierają, rozbierają, obrzydzają, gimnastykują, krzyczą - i zachowują w tym wszystkim radość i siłę, siłę aktorek i siłę kobiet.

Spektakle Jelinek/Stemanna (nie mogę nie pisać tych nazwisk razem) i Wierzchowskiego

pokazują podobny, specyficzny podział świata. Strona kobieca jest bardzo bogata - w emocje, działania, język zdolny wyrażać ich złożoność; strona męska - płytka, prosta, niemal jednokierunkowa. Orientacja od kobiety ku mężczyźnie jest bardzo oczywista, ale odebranie mężczyźnie języka, różnorodności słów - to zabieg (u Jelinek) i efekt (u Wierzchowskiego) maksymalnie feministyczny. Kobiety mówią - i nie sposób zamknąć im ust. Ponad obserwacjami socjologicznymi i filozoficznymi rodzi się układ sił, nienowy, ale i nie podatny na z góry przyjęte sądy.

Nie śledzę programu szczecińskiego festiwalu "Kontrapunkt", ale z pobieżnych obserwacji odniosłam wrażenie, że impreza ta dzieli los innych polskich festiwali o wieloletniej tradycji. Po wielu sezonach (w przypadku "Kontrapunktu" po czterdziestym trzecim!) oryginalna formuła wyczerpuje się, a festiwal staje się ogólnopolskim przeglądem teatralnym dla miasta albo regionu, bez wyrazistej linii programowej. "Kontrapunkt" jest festiwalem małej formy, co sprawia, że pojawiają się tam przedstawienia rozmaite, poza rozmiarem (co nie zawsze bywa przestrzegane) niczym nie powiązane - tematycznie, problemowo, formalnie. W 2007 roku pojawiła się wszak innowacja, która wyraźnie wzmogła zainteresowanie festiwalem - tzw. Dzień Berliński. Publiczność festiwalową w formie zorganizowanej powieziono na cały dzień do Berlina, gdzie obejrzała trzy spektakle: Thomasa Ostermeiera, Franka Castorfa i René Pollescha. Dwa z nich zostały włączone do konkursu, jeden - "Śmierć praktykanta"w reżyserii Pollescha - otrzymał główną nagrodę jury.

Kierownictwo festiwalu postanowiło kontynuować dobry pomysł i w tym roku także zaprosiło widzów do Berlina. Wycieczka się rozrosła - z dwóch do czterech autokarów, i była najwyraźniej wydarzeniem na skalę ogólnopolską, ponieważ część uczestników przyjechała do Szczecina głównie po to, żeby być w Berlinie. Odwiedziliśmy trzy istotne miejsca: Deutsches Theater, Volksbühne i Schaubühne, obejrzeliśmy spektakle Nicolasa Stemanna, René Pollescha i Luka Percevala - reżyserów ważnych i znaczących w bogatej i wysokiej jakościowo ofercie artystycznej niemieckiego teatru. Wróciliśmy w środku nocy, zmęczeni, ale chyba w większości zadowoleni. I czekamy na następny rok. Wygląda na to, że do Berlina bliżej przez Szczecin.

***

Joanna Nawrocka - pracuje w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego; studiuje na Podyplomowym Studium Menedżerów Kultury SGH w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji