Artykuły

Wędrówka przez piekło

Plakat zakończonego właśnie festiwalu w Awinionie przedstawia twarz mężczyzny w sile wieku, o melancholijnym spojrzeniu zielonych oczu, w których widać zarówno heroiczną próbę ogarnięcia rzeczywistości, jak i zagubienie - pisze Aneta Kyzioł w Polityce.

Zaczęło się 62 lata temu, gdy zafascynowany widokiem dziedzińca honorowego XIV-wiecznego pałacu papieskiego w Awinionie wybitny francuski reżyser Jean Vilar zorganizował tu przegląd własnych spektakli. W pustej przestrzeni, gwiaździstym niebie i dwutysięcznej widowni w sandałach i krótkich spodenkach zobaczył remedium na zmurszałość ówczesnego teatru. Dziś, z budżetem około 10 min euro, ponad 100 tys. sprzedanych biletów i dochodem dla miasta rzędu 23 min, festiwal w Awinionie jest kulturalną wizytówką Francji i najważniejszym festiwalem teatralnym Europy. W tym roku w programie znalazło się ponad 30 spektakli teatralnych, tanecznych, muzycznych i instalacji. Festiwal zainaugurowało pokazane na dziedzińcu honorowym pałacu papieskiego "Inferno" - pierwsza część "Boskiej komedii" Dantego - w autorskiej interpretacji włoskiego reżysera, mistrza teatru plastycznych wizji

Romeo Castellucciego, który w tym roku, wraz z wybitną francuską aktorką Valerie Dreville, tworzył tandem tzw. artystów stowarzyszonych, wspomagających organizatorów w budowaniu programu festiwalu. Castellucci pokazał również spektakl i instalację zainspirowane dwiema pozostałymi częściami trylogii Dantego: "Purgatorio" i "Paradiso".

Arcydzieło Dantego stało się zresztą leitmotivem tegorocznej edycji festiwalu. Pociągające dla twórców współczesnego teatru okazały się emanujące z dzieła Dantego poczucie zagubienia i melancholia. Interesująca wydała im się figura artysty - wędrowca, który opuszcza oswojony świat, porzuca rutynę dnia codziennego i udaje się w drogę, by spojrzeć na rzeczywistość i swoją w niej pozycję z dystansu i w efekcie lepiej je zrozumieć. Kuszące okazało się zaangażowanie Dantego w sprawy polityczne swojego kraju, analiza systemu władzy, krytyka rządzących.

Dante Alighieri, średniowieczny poeta, stał się przewodnikiem współczesnych artystów teatru w ich heroicznych próbach zrozumienia dzisiejszego świata i uchwycenia stanu psychicznego człowieka XXI w.

Przegrani i samotni

Widz tegorocznej edycji festiwalu łatwo dojdzie do wniosku, że stan umysłu współczesnego człowieka opisać można za pomocą jednego słowa: melancholia. Przebija ze wszystkich spektakli. Począwszy od trylogii dantejskiej Castellucciego, pełnej poruszających, zapadających w pamięć obrazów smutku, rozpaczy i przerażenia. "Inferno" zaczyna się od ataku sfory ujadających psów na reżysera. To osobista wizja piekła Romeo Castellucciego. Następnie scena wypełnia się ludźmi - w każdym wieku, o wszystkich odcieniach skóry. Ktoś próbuje ucieczki, wspinając się w ciemności po fasadzie pałacu papieskiego, inni, turlając się, odbiją się od ścian. Piekło to nie abstrakcja, ale tu i teraz, namacalne i konkretne, to zdehumanizowana masa ludzka, cierpiąca niemo, w tłumie, ale w nieskończonej samotności.

Smutkiem przesiąknięte jest też "Purgatorio" - rozgrywane w półsłowach sceny z życia tzw. normalnej rodziny, w której, czego domyślamy się z odgłosów dobiegających z dziecinnego pokoju, ojciec gwałci synka. Oniryczne wizje, jakie podsuwa chłopcu wyobraźnia w obronie przed gwałcicielem, i wyrzuty sumienia ojca, które każą mu wcielić się w rolę ofiary, wydają się ciągnąć w nieskończoność, nie dając żadnej nadziei na odpokutowanie grzechów i drogę do raju. tym bardziej że "Paradiso" w interpretacji Castellucciego - trwająca trzy minuty instalacja przedstawiająca zalaną wodą i delikatnie rozświetloną nawę gotyckiego kościoła Celestynów, którą widz ogląda klęcząc - przynosi wizję przejmująco piękną, ale i nieskończenie odległą, paraliżującą chłodem i niedostępnością.

Współczesny świat stawia wyzwania, którym coraz trudniej sprostać, stale każe się adaptować do nowych sytuacji, żyć w napięciu, nie sprzyja poczuciu bezpieczeństwa. I mówią o tym osobiste spektakle "Je tremble (1 et 2)" (Drżę) Jöela Pommerata i pokazywana na dziedzińcu honorowym pałacu papieskiego wspólna produkcja francuskiej gwiazdy muzyki pop Philippe'a Katerine i choreografki Mathilde Monnier "2008 vallée" (Dolina 2008), nosząca podtytuł "kabaret intymnych lęków". A także przesiąknięta melancholią kameralna "La Pesca" (Połów) Argentyńczyka Ricardo Bartisa - portret trzech mężczyzn. Nienadążający za rzeczywistością, przegrani i samotni, ratunku szukają w ucieczce w czasy dzieciństwa, gdy łowili ryby w basenie w suterenie nieczynnej dziś fabryki.

O niespełnieniu, zagubieniu i samotności opowiada też "Sonia" Łotysza Alvisa Hermanisa - jedynego w tym roku przedstawiciela naszej części Europy. To brawurowo rekonstruowana przez dwóch złodziejaszków, na podstawie przedmiotów znalezionych w jej mieszkaniu, historia smutnego życia tytułowej Sonii, upływającego na czekaniu na miłość życia.

Najbardziej przejmujący obraz samotności i zagubienia dał jednak flamandzki reżyser Jan Fabre w niezwykle osobistym spektaklu "Another Sleepy Dusty Delta Day". Powstał z dwóch inspiracji. Pierwszą była śmierć matki reżysera na raka, po której artysta podjął decyzję o samobójstwie na wypadek własnej choroby, co obwieścił związanej z nim tancerce Ivanie Jozic. Drugą - "Ode to Billy Joe", piosenka Bobby Gentry o samobójczym skoku z mostu nastoletniego chłopaka w upalny dzień w małym miasteczku na południu Stanów i o zakochanej w nim dziewczynie, która próbuje sobie z tą śmiercią poradzić.

Spektakl ma formę aktorsko-taneczno-śpiewanego monodramu charyzmatycznej Jozic, która czytając pożegnalny list ukochanego (Billy'ego Joe/Fabre'a) wyobraża sobie jego ostatnie chwile przed skokiem, lęk przed ciemnością, skok w nicość, lot, zderzenie z twardą tonią wody. Jednocześnie prowadzi codzienną, ogłupiającą egzystencję: praca, piwo w przerwie, spędzane na lekturze listu wieczory.

System wsysa

Z tej pozycji melancholii i zagubienia, poczucia, że rzeczywistość ze swoim stopniem skomplikowania dawno człowieka przerosła, teatr podejmuje heroiczną próbę opisu stanu świata. Szczególnie skupia się na pytaniu o stan demokracji, która po prezydenturze George'a Busha i wojnie w Iraku przeżywa widoczny kryzys.

Najciekawsze pytania postawiły widzom "Tragédies romaines" (Tragedie rzymskie) amsterdamskiej Toneelgroep w reż. Ivo Van Hove, sześciogodzinny spektakl składający się z granych po kolei trzech sztuk Szekspira: "Koriolana", "Juliusza Cezara" i "Antoniusza i Kleopatry". Opowieść o mechanizmach władzy i meandrach demokracji toczyła się w sali konferencyjnej skrzyżowanej ze studiem telewizyjnym, zastawionej stołami, kanapami i ekranami telewizyjnymi. Publiczność została zaproszona do zasiadania na scenie wśród aktorów i korzystania z zainstalowanych z boku i tyłu sceny barów. Politycy w garniturach odbywali konferencje prasowe, tajne narady, zawierali porozumienia, knuli zbrodnie, wchodzili w koalicje lub przechodzili do opozycji, a na prompterze wyświetlany był czas, jaki pozostał do śmierci kolejnych bohaterów, informacje o kolejnych wojnach, a także najzupełniej prawdziwe breaking news.

Holendrzy pytali, czy populizm jest nieodzownym składnikiem demokracji, czy w obronie demokracji społeczeństwo może ją chwilowo zawiesić, dając władcy autorytarne prerogatywy, czy polityka z definicji jest brudna i cyniczna, czy polityk może mieć uczucia i życie prywatne, jaką rolę odgrywają w demokracji media. I 1 wreszcie - wcale nie mniej ważne - czy rola wyborców we współczesnej demokracji ogranicza się do roli (tele)widzów, połykających kolejne konferencje prasowe i breaking news.

Z kolei Toneelhuis z Anvers pod wodzą Guy'a Cassiersa w "Atropie. Zemście pokoju" wykorzystało tragedie antyczne do opisu logiki wojny, która od czasów wojny trojańskiej aż po wojnę w Iraku pozostała taka sama. Obrona naszego stylu życia przed obcymi, pryncypiów i wolności stopniowo zamienia się w swoje przeciwieństwo: terror, ograniczenia wolności, Patriot Act...

Od sceny z wojny w Iraku zaczyna się też "Das System" (System), pięciogodzinna kompilacja sztuk Niemca Falka Richtera w reż. Francuza Stanislasa Nordeya. Ostra retoryka antybushowska i antymedialna (media jako tuby rządowe, transmitujące w nieskończoność msze i patriotyczne akademie, podbijające poczucie strachu, skwapliwie zaś przemilczające wątek interesów naftowych potentatów z Teksasu) przechodzi w krytykę międzynarodowych korporacji, przekształcających ludzi w odhumanizowane trybiki maszyny. Gdy retoryka osiąga wyżyny agresji, aktorzy nagle zwracają uwagę, że bycie przeciw wojnie w Iraku stało się dziś modne nawet wśród konserwatywnie nastawionego mieszczaństwa, a w mediach niedawna retoryka prawicowa zastąpiona została przez równie agresywny dyskurs lewicowy, antywojenny. Teatr - informują - nie może dać odpowiedzi, jak nie dać się schwytać w macki systemu, ale może uczyć krytycznego myślenia, budzić świadomość podlegania manipulacji.

Opowieścią o nieudanej próbie walki z systemem jest "Hamlet" Thomasa Ostermeiera z berlińskiej Schaubühne. Książę w tym spektaklu w niczym nie przypomina romantycznego bohatera, to raczej tragiczny błazen, który wpada we własną pułapkę: maska szaleńca, którą założył, by zdemaskować mistrzów kamuflażu-skorumpowanych, zdemoralizowanych członków królewskiej rodziny-przyrosła mu do twarzy. Kilkakrotnie próbuje monolog "być albo nie być", żeby w końcu zapytać: Ale kim ja. do cholery, właściwie jestem? Zdezorientowany, niezdolny do jednoznacznej oceny rzeczywistości i jakiegokolwiek działania, swoją bezsilnością legitymizuje zdegenerowany świat, który go otacza.

Bez tożsamości...

Oprócz prób analizy stanu świata i samopoczucia współczesnego człowieka awinioński festiwal pokusił się również o prognozy na przyszłość. Także i one nie porażają optymizmem.

Bohaterami półdokumentalnego "Airport Kids" (dzieci z lotniska), autorstwa Szwajcara Stefana Kaegi i Argentynki Loli Arias, są uczniowie międzynarodowych szkół w Lozannie (grani przez nich samych), dzieci współczesnych nomadów-wysokiej klasy specjalistów, menedżerów z międzynarodowych korporacji, podążające za rodzicami z kraju do kraju. Filmowane w kontenerach stojących na lotniskowym cargo, wyposażone we wszelkie możliwe urządzenia do komunikowania, wygadane - opowiadają o swoim życiu i dzielą się swoimi marzeniami, wśród których na poczesnym miejscu znajduje się żeglowanie po wodach międzynarodowych bez płacenia podatków i powszechne duty free. Przyszłość świata należeć więc będzie do czystych produktów globalizacji i międzynarodowego kapitalizmu, ludzi bez tożsamości, nieznających idei ojczyzny?

Jeśli w ogóle świat będzie wciąż istniał. Szwajcarski kompozytor i reżyser He-iner Goebbels nie jest wcale tego pewien. i W spektaklu "Stifters Dinge" (Rzeczy Stiftera - XIX-wiecznego pisarza austriackiego, mistrza opisów przyrodniczych) Goebbels bez udziału aktorów, za to za pomocą skomplikowanej maszynerii, stworzył obrazowo-dźwiękowy kolaż, imitujący zapierające dech w piersi zjawiska przyrodnicze, i pokazał świat, który mógłby być rajem na ziemi, gdyby człowiek nie zamienił rzek w dymiące chemicznymi oparami bajora i nie wyciął lub nie wysuszył drzew. Sami przygotowujemy dla siebie piekło na ziemi, i Goebbels niemal powtarza myśl Castellucciego z "Inferna".

Od czterech lat o charakterze i smaku poszczególnych edycji awiniońskiego festiwalu decydują artyści stowarzyszeni. W 2004 r. dzięki Thomasowi Ostermeierowi festiwal zyskał polityczny, lewicowy charakter, co francuskie media i widownia przyjęły ze zrozumieniem. Gorzej poszło rok później: decyzje repertuarowe Jana Fabre'a - artysty zafascynowanego ludzkim ciałem i jego wydzielinami - wywołały publiczną debatę na temat granic eksperymentów artystycznych za pieniądze podatników. Z uznaniem przyjęto za to propozycje pracującego we Francji choreografa węgierskiego pochodzenia Josepha Nadja, który wątkiem przewodnim kolejnej edycji festiwalu uczynił motyw Innego. W ubiegłym roku festiwal pomagał programować francuski aktor i reżyser Frederic Fisbach. Edycja stała się prezentacją teatru francuskiego: zakorzenionego w poezji, mocno recytacyjnego i na ogół oderwanego od rzeczywistości. Tradycyjnego francuskiego teatru - za sprawą Valerie Dréville, uczennicy Antoine'a Viteza i Claude'a Régy- nie zabrakło i w tym roku. To nie on jednak wiódł prym i nie on zadecydował o charakterze tegorocznej edycji.

Decydujący zresztą nie był także poziom artystyczny przedstawień. Poszczególne produkcje - poza może wybitnymi "Tragédies romaines" Ivo Van Hove i przejmującym, osobistym "Ano-ther Sleepy Dusty Delta Day" Jana Fabre'a - nie były pozbawione słabych stron. Celną opinię wygłoszoną przez "Liberation" na temat "Hamleta" Ostermeiera: "Jeszcze nie wizja, ale już punkt widzenia", można by z powodzeniem rozciągnąć na większość przedstawień. Drażnić mogła retoryczność "Systemu" Nordeya, statyczność i nachalna momentami poetyckość "Atropy" Cassiersa, przegadanie i slapstikowość "La Pesca" itd.

... i bez recepty

Mimo to festiwal pozostawia pozytywne wrażenie. Najwyższy szacunek budzi ranga podejmowanych przez teatralnych twórców tematów. Żyjąc w zmediatyzowanym świecie, karmieni poppapką, coraz bardziej pogrążający się w poczuciu, że stopień skomplikowania świata dawno przerósł nasze możliwości percepcyjne, coraz rzadziej podejmujemy wysiłek zadawania sobie ważnych pytań, spojrzenia na naszą cywilizację, kulturę, demokrację z góry i już prawie nie próbujemy określić naszego miejsca w systemie.

Artyści tegorocznej edycji festiwalu podjęli ten trud za nas. Nie dali żadnych recept, jednoznacznych odpowiedzi, raczej zadawali pytania, dzielili się wątpliwościami, przyznawali do własnego zagubienia i bezsilności. I uczyli krytycznego, samodzielnego myślenia. Dużo to czy mało? To zależy. Od nas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji