Artykuły

Tańczący w płomieniach

Jest ich trzynaścioro. Ta liczba nie przynosi im jednak pecha. Przeciwnie - członkowie Pabianickiego Teatru Ognia Piromantrum zyskują coraz większą popularność, również poza granicami swojego miasta - pisze Patrycja Socha w Expressie Ilustrowanym.

Ale nic dziwnego - nie każdy potrafi przecież ziać ogniem niczym smok albo wymachiwać płonącymi łańcuchami tak, by się nie poparzyć...

To grupa wieloletnich przyjaciół, głównie studentów, których połączyła wspólna pasja - taniec z żywiołem. Robią to już piąty rok. Przez ten czas skład ulegał zmianom, ale przeważają ci z długim stażem. I niesamowitym doświadczeniem, gdyż nigdy nie można być pewnym, że trik wyjdzie tak, jak powinien.

- Na Dniach Pabianic, podczas występu, zapaliły mi się włosy. Byłem niczym człowiek - świeczka, tylko... nie wiedziałem o tym. Pierwszy zauważył to mój kolega - opowiada Maciek Krawczyk, szef "Piromantrum". - Podobna sytuacja przydarzyła mi się jeszcze raz.

Początki nie były łatwe. Wciąż pamięta kilkugodzinne siedzenie przed ekranem komputera, by nauczyć się chociaż jednego triku. Później próbował wszystko opisać w zeszycie.

- Czyli: lewa ręka w lewo, za nią idzie prawa, potem taki wiatraczek i obrót o 360 stopni. Ćwiczyłem na polu - wspomina ze śmiechem Maciek.

Ale właśnie to pole pozostało miejscem prób całej grupy. Sześciu chłopaków oraz siedem przedstawicielek płci pięknej (wszyscy z Pabianic) ćwiczy swoje umiejętności kilka razy w tygodniu. Efekty są niesamowite.

Łańcuchy ognia

- Lubię plątać płonące łańcuchy na rękach - zdradza Zuzanna Jarmakowska, która do grupy dołączyła najpóźniej, bo w październiku ubiegłego roku. - Na początku kilka razy się poparzyłam, ale szybko oswoiłam się ze strachem przed ogniem.

A jest się czego bać. Na przykład, gdy robi się "pajączka" albo wymachuje "smoczym ogonem".

- Pierwszy numer polega na tym, że dwie osoby stoją do siebie plecami i kręcą łańcuchami przed swoimi twarzami - wyjaśnia Paulina Kopias. - Natomiast "smoczy ogon" to aż 3-metrowy łańcuch, oczywiście z ładunkiem, który nie płonie jedynie w miejscu, gdzie się go trzyma.

Na pierwszych spotkaniach nogi i ręce trzęsły się jej ze strachu. Ale pragnienie panowania nad żywiołem wzięło górę. Tak jak w przypadku Sylwii Lader, chociaż na początku przerażał ją huk ognia z zapalonych poiek, czyli piłeczek tenisowych przytwierdzonych do łańcuchów za pomocą śrub.

- Zaczynałam standardowo - od kręcenia poikami - wyjaśnia. - Najpierw tylko do przodu, potem była przeplatanka. A z czasem kolejne triki.

Trzeba mieć coś z wariata

Żeby bawić się z ogniem, trzeba, jak mawiają członkowie "Piromantrum", wygenerować w sobie małego wariata, bo tylko kilka pierwszych prób ogranicza się do kręcenia "na sucho". Jeśli ktoś nie przestanie się bać, nie ma szans, by został mistrzem ognistej żonglerki.

Część rekwizytów do występów grupa robi sama. Na przykład poiki i kije, które wystarczy owinąć tkaniną frotte, nałożyć na nie drut i zainstalować ładunek.

- Niestety, to mało praktyczne rozwiązanie, bo frotte szybko się spala. Dlatego za każdym razem musimy robić nowy sprzęt - przyznaje Maciek.

W wirowaniu w rytm muzyki przydają się również płonące wachlarze i parasole (głównie dziewczętom), kule do żonglerki, baty, z których można strzelać ogniem i parzydełka, czyli świeczki połączone z sobą cieniutkimi linkami. Tancerze najczęściej używają ropy, ewentualnie parafiny, zaś do plucia ogniem - nafty kosmetycznej.

- To efektowny trik, ale równocześnie bardzo niebezpieczny. Grozi chemicznym zapaleniem płuc, więc musimy być ostrożni - mówi Sylwia, która opanowała ten numer do perfekcji.

Członkowie grupy już posiadają niezwykłe umiejętności, ale nikt nie ustaje w próbach. Tym bardziej że szef zespołu zadaje nieraz prace domowe. Efekt? Poiki latają po ścianach i sufitach... Ale opłaca się, bo podczas występów publiczność nie może wyjść z podziwu. Gorący klimat potęguje odpowiednio dobrana muzyka. "Piromantrum" postawiło na rytmy etniczne i electrojazz.

Mimo sporego przedziału wiekowego (najmłodsi tancerze mają 16 lat, najstarsi około trzydziestki), udaje im się z sobą dogadywać. Łączy ich przecież pasja.

- Największą barierą jest mózg. Potrzeba wiele samozaparcia i cierpliwości, bo nie zawsze wszystko wychodzi. Wielu z nas ma blizny. Ale fajnie też mieć świadomość, że panuje się nad ogniem - stwierdzają tancerze.

Express Ilustrowany

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji