Artykuły

Tylko gruszy żal

- W tej pracy spotykasz ludzi, z którymi pracujesz z rozkoszą i przedstawienia grasz z radością, ale są też takie spektakle, które wykonujesz po prostu z powodów zarobkowych. Chwile twórczych uniesień trwają krótko - reszta to proza codziennego życia - mówi ANNA TOMASZEWSKA, aktorka Teatru im. Słowackiego w Krakowie.

Pochodzi z dobrego, krakowskiego domu: rodzice lekarze, siostra uznana pani architekt, bratowa jest plastyczką, która tka piękne gobeliny, a brat został profesorem na uniwersytecie we Francji. Znana jest z ciętego języka, wyrazistych poglądów, hiszpańskiego temperamentu i poczucia humoru. Mieszka na Woli Justowskiej w domu odziedziczonym po rodzicach. Niegdyś rosła tam znana także wśród jej przyjaciół grusza... Anna Tomaszewska, aktorka Teatru im. Juliusza Słowackiego, przez wiele lat żona Andrzeja Grabowskiego i matka dwóch ich córek. - Gdyby nie wiek Zuzy i Kasi, który nieubłaganie przypomina o upływie czasu, do głowy by mi nie przyszło, że w tym roku strzela 35 lat mojej obecności na scenie. Jest O.K. Czuję się młoda, potrzebna i wiem, że przede mną wiele do zrobienia. A co do gruszy... Rosła na granicy działki naszej i sąsiadów. Rodziła wspaniałe bery, które przynosiłam do teatru i wszyscy zażerali się nimi. Pewnego razu gruszę ścięto... Od lat szukam na krakowskich placach gruszek o takim smaku i zapachu. Nie ma. Było mi smutno, ale uznałam, że w życiu trzeba wciąż znajdować nowe "gruszki". I znalazłam. Bo nie można rozpaczać za tym, co było; wówczas zostaje się w tyle i omija się teraźniejszość. A ona jest najważniejsza. Nie można wciąż wskrzeszać przeszłości i nią żyć. Wspomnienia, doświadczenie są ważne, ale nie sentymentalizm. On jest wrogiem progresji.

Młodość spędziła w centrum Krakowa, w pobliskiej IMC-e, gdzie chodziła na rytmikę, gimnastykę, na pływalnię. Tam też zakochała się w teatrze, oglądając amatorskie przedstawienia w wykonaniu rówieśników. - Jako licealiści wciąż marzyliśmy o potańcówkach, które od czasu do czasu nam urządzano. Mieliśmy utartą trasę: najpierw impreza na Krowoderskiej, potem Floriańską i Sławkowską szliśmy do Rynku, żeby spotkać znajomych. A w niedzielę całą bandą chodziliśmy na mszę, na "dziewiątkę" do św. Anny. Dziewczyny zwykle stawały z tylu, koło konfesjonału i przegadywałyśmy pól mszy. A potem wszyscy szliśmy na kawę do Jamy Michalika. Jak widzisz moje życie towarzyskie przebiegało w atmosferze "wytwornej". Mój Kraków to ten bez aut, ruchu, Kraków, który "robiło się" piechotą. To wreszcie Kraków kojarzony jeszcze w dzieciństwie z Teatrem Słowackiego, do którego chodziłam z mamą na opery. Moją ulubioną pozostała do dziś "Madame Butterfly". Z kolei na "Halce" nie płakałam jak niemal wszyscy, bo aktorka śpiewająca tytułową partię była wedle mnie stara, okropnie gruba i z hukiem spadała do rzeki, czyli na materace umieszczone za kulisami. Tak więc siedmioletniej smarkuli "Halka" nie przypadła do gustu, natomiast dałam się uwieść teatralnym cudeńkom i oszustwom w "Rigoletcie" i w "Strasznym dworze".

Anka Tomaszewska właściwie nie pamięta momentu, w którym postanowiła być aktorką. Ale wie jedno: wszystko zaczęło się od momentu, kiedy w jej życiu pojawiła się osoba wyjątkowa - pani Izabela, matrona, guwernantka, wspaniała kobieta pochodząca z Podola, niegdyś zamożna, później zubożała. - To ona właśnie uczyła mnie i mojego brata języka francuskiego, uczyła dobrych manier, jak siedzieć przy stole, jak trzymać nóż i widelec. Ona też odkryła we mnie talent recytatorski. Zapadła decyzja: szkoła teatralna. Złożyłam papiery, a rodzicom powiedziałam, że na romanistykę. Zdałam egzamin i stałam się szczęśliwą studentką krakowskiej PWST.

Wśród szczęśliwców znaleźli się m.in. Ewa Kolasińska, Mieczysław Grabka i Jerzy Stuhr. Anka była tzw. piątkową studentką, ale jak sama twierdzi "do objawień studenckich nie należałam".

- Kiedy grałam Nataszę w "Na dnie" Gorkiego to nie potrafiłam porządnie krzyknąć, bo głos miałam złe ustawiony. Z czasem wszystkiego się nauczyłam. Niewątpliwie największą indywidualnością pedagogiczną w szkole był Jerzy Jarocki. Szkoda tylko, że za bardzo ulegaliśmy stwarzanej przez niego atmosferze strachu, za bardzo baliśmy się go. A jednak pracę z nim przy "Opowieściach lasku wiedeńskiego" wspominam jako niezwykłą. Jego asystentką była wtedy Kwa Lassek - wspaniała aktorka, której życie i role "na granicy" fascynowały mnie. Ale generalnie rzecz biorąc szkoła to nie był czas, który wspominam ze szczególnym sentymentem. Natomiast teatr z tamtych lat - owszem, darzę wielką estymą, bo przecież wychowałam się na wspaniałych spektaklach Swinarskiego z udziałem wielkich polskich aktorów. Lata 70. to był złoty wiek krakowskiego teatru.

Po ukończeniu PWST Annę Tomaszewską zatrudnił Waldemar Krygier - dyrektor Teatru Ludowego. Szukał aktorki do tytułowej roli w spektaklu "Romeo i Julia", który miał przygotowywać radziecki reżyser. - Do Ludowego się zaangażowałam, ale Julii nie zgrałam, bo ów Rosjanin nie dostał paszportu i były nici ze spektaklu. Kiedy dyrekcję teatru objął Ryszard Filipski w zespole zrobiło się nieprzyjemnie. Zaczęła się antysemicka propaganda... Słowem zwiałam do Szczecina. I w tamtejszym teatrze żyłam jak w raju. Ałe serce, które zostało w Krakowie, a nim kierowałam się w życiu bardziej niż rozsądkiem - poprowadziło mnie bliżej Krakowa, do Tarnowa. Tam spotkałam sporo aktorskiej młodzieży po krakowskiej szkole teatralnej i zagrałam sporo znaczących ról, m.in. Katarzynę w "Poskromieniu złośnicy". Chyba właśnie w Tarnowie odkryłam w sobie w pełni możliwości aktorki charakterystycznej. W Tarnowie też spotkałam się na scenie z Andrzejem Grabowskim, ale wtedy jeszcze do głowy mi nawet nie przyszło, że za lat kilka zostanie moim mężem. Owszem, zalecał się do mnie jak do wszystkich dziewczyn, ale moje serce było gdzie indziej ulokowane.

Po dwóch sezonach niespokojny duch siedzący w Ance kazał jej gnać dalej. I pognała. Tym razem do Poznania, do Romana Kordzińskiego, u którego zagrała i w "Warszawiance", i w "Kordianie". I miała szczęście pracować z Krystyną Feldman. - Pchałam ten swój wóz Tespisa z miasta do miasta, dużo grałam i omijałam Kraków. Bo w tym zawodzie na początku zwykle odrzuca się miejsce, z którego się pochodzi. Do Krakowa na dobre wróciłam dopiero w roku 80, nie licząc wcześniejszego, rocznego epizodu w Starym Teatrze. Do "Słowaka" przyjęła mnie Krystyna Skuszanka. Mówiąc krótko: obecny dyrektor, Krzysztof Orzechowski, jest moim czternastym szefem, czyli doświadczenie "dyrekcyjne" mam niezłe. I wnioski dość proste: oni wszyscy, tak naprawdę, kompletnie się między sobą nie różnią. Zwykle każdy zdejmuje z afisza sztuki wystawiane przez poprzednika, zwykle zmienia szatę graficzną programów - każdy wprowadza te same, "nowe" porządki. To jest klasyka. Ale muszę też przyznać, że zawsze miałam sporo pracy, nigdy nie narzekałam na brak grania. Krótka przerwa dopadła mnie po urodzeniu Kasi - Jurek Goliński, ówczesny dyrektor "Słowaka", nie eksploatował mnie artystyczne, pozwalał wychowywać córkę. Uwielbiałam z nim grać, także w naszym "rodzinnym" teatrze, w "Opisie obyczajów". W tym zawodzie to jest tak ważne, kogo spotkasz w pracy, czy ten ktoś cię otwiera, rozwija, rozbudza emocje. Przyznam szczerze, że w swoich dotychczasowych podróżach artystycznych nie spotkałam aż tak wielu wybitnych indywidualności. I też powiedzmy sobie szczerze: w tej pracy spotykasz ludzi, z którymi pracujesz z rozkoszą i przedstawienia grasz z radością, ale są też takie spektakle, które wykonujesz po prostu z powodów zarobkowych. Chwile twórczych uniesień trwają krótko - reszta to proza codziennego życia. Dla mnie najważniejsi w dotychczasowej pracy byli Jurek Goliński, Mikołaj Grabowski i Bogdan Hussakowski. Z nimi zrobiłam jedne z najważniejszych przedstawień w moim życiu: "Opis obyczajów", "Kto się boi Wirginii Woolf", "Damy i huzary", "Wielką magię". W tych spektaklach zostały poruszone we mnie szczególne struny aktorskie - one dźwięczą do dziś. Z teatrem "rodzinnym", do którego należeli Andrzej i Mikołaj, Jurek, Janek Peszek, Ulka Popiel, Iwona Bielska zjeździliśmy całą Polskę. Liderem zawsze był Mikołaj, on decydował o wszystkim.

Potem były spotkania z Walerym Fokinem, Barbarą Sass, u której zagrała dwie bardzo ważne role: w "Nocy Helvera" i w obsypanym nagrodami "Idiocie". - Powiem ci, że te opowieści o rołach, nagrodach mogłybyśmy ciągnąć długo, a dla mnie, tak naprawdę, zawsze najważniejsza była rodzina. Przecież kiedy przyszły na świat Zuzia i Kasia to tak naprawdę one były dla mnie najważniejsze. Andrzej rozwijał skrzydła, robił karierę, wchodził w kolejne seriale, filmy, zaczął mnie wyprzedzać. A ja zaczęłam się nieco wycofywać. Może to błąd? Może powinnam być bardziej przebojowa? Może powinnam umieć "sprzedawać" moje teatralne czy telewizyjne sukcesy i bywać gdzie trzeba i z kim trzeba? Tę sferę zapewne zaniedbałam, ałe wcale tego nie żałuję. Zawsze miałam mnóstwo pracy: Teatr Słowackiego, STU, próby, spektakle, wyjazdy, wczesne wstawanie, wyprawianie dzieci do szkoły, szybkie gotowanie obiadu, zakupy, bo mąż, jak wielu mężów, o połowie rzeczy zapomniał - słowem życie w kołowrocie. Często pomagała mi niezastąpiona pani Mila - bez niej nie dałabym rady.

Anka ma w teatrze wiele zaprzyjaźnionych osób, choć dobrze wie, że jej "niewyparzony" język nie wszystkim się podoba. - Jest znakomitą aktorką, wrażliwą, wyrazistą, charakterystyczną, bardzo dobrze się z nią pracuje, bo jest otwarta w robocie, czuła, ciepła, a jednocześnie zdecydowana i stanowcza w poglądach. To silna kobieta, choć robi wrażenie kruchej istoty. To kobieta z krwi i kości, czasami ostra, czasami używa siarczystego języka. Ma inteligencję sceniczną, którą niezwykle cenię. "Kaligula", "Idiota" to nasze ostatnie ważne spektakle. Ania kojarzy mi się zawsze z jej rozdarciem między domem a teatrem. No i z tymi pachnącymi bezami... - wspomina Tomasz Międzik, kolega ze "Słowaka".

Niedawno jedna z młodych koleżanek aktorek zapytała Ankę, dlaczego przy takim talencie nie zrobiła kariery. I szybko sama znalazła odpowiedź: bo postawiła na co innego w życiu. - Tak, postawiłam na co innego - potwierdza Anka. - I z tym jest mi dobrze.

Kino, Teatr Telewizji - znakomita rola w "Nocy Helvera", a ostatnio brawurowa rola Barbary Stawrogin w "Biesach", które prezentowane są na Scenie STU - to tylko niektóre ważne dokonania w życiu artystycznym aktorki. - Uwielbiałam też moją Gretę w "Prezydentkach", bo najbardziej interesują mnie role "na krawędzi". Pomieszanie buffo i serio lubię najbardziej. A "Biesy" to osobna historia. Powiem jedno: to jest teatr jaki uwielbiam, teatr stawiający na aktora, a nie na przerost formy nad treścią. Rola, spektakl, muszą rozbudzać we mnie emocje, choćby najmniejsze. Jeśli pozostawiają mnie obojętną - zapominam o nich w sekundzie. Emocje między aktorem a widzem rzadko się zdarzają, a jeśli już są, to wówczas po drugiej stronie rampy słychać śmiech, płacz, żachnięcie. Wtedy jest raj. Wtedy wiem, że most został przerzucony.

Aktorka nie kryje, że parę razy w życiu wychodziła ze wstydem na scenę, ale porażek nie chce pamiętać. A sukcesy? - Parę, może paręnaście ról To chyba nie tak dużo jak na 35 lat na scenie? Cudowność tego zawodu tkwi w nieuporządkowaniu. Ludzie uporządkowani nie mogą go uprawiać. Choć wiele osób powie ci: Tomaszewska - niezwykle poukładana. Być może. Ostatnio ktoś mi powiedział: "Jest was cztery. I każda inna". Skoro są we mnie cztery osoby, to jedna z nich jest na pewno nieuporządkowana. A to daje mi wolność w spełnianiu się w drodze do osiągnięcia harmonii. Bo tak naprawdę jest we mnie potrzeba harmonii. Uwielbiam ciszę, czytanie, regularne pływanie, bo mam organiczną potrzebę ruchu. Latem wsiadam na rower i jadę w las. To wolę od popijania drinków do rana. Choć w czasie podróży z "Opisem obyczajów" życie towarzyskie kwitło. Przez wiele lat Teresa Peszkowa wydawała słynne przyjęcia, na których spotykaliśmy się. To też był wspaniały czas. Dziś hulanki ustały, dzieci dorosły, role dojrzały... Tylko gruszy żal.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji