Artykuły

On, Ona, Oni i pizzeria

Tekst Witkacego "w dwóch i pół aktach" to opowieść o świecie ginących wartości wypieranych przez nowy, nadchodzący ład. Jaki porządek zostaje wzięty pod lupę i dlaczego przeżył się i musi ustąpić miejsca nowemu, ze spektaklu Tumidajskiego niestety nie wynika - o "Onych" w Teatrze Wybrzeże pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.

Legendę Witkacego można albo kochać albo nienawidzić. Legendę - bo w zasadzie (i na szczęście) nie wiadomo, ile w jego meandrach życia prawdy, a ile zmyślonej i starannie zaplanowanej mistyfikacji, przeniesionej z równą konsekwencją na łono sztuki. Witkacowska galeria pełna jest przejaskrawień, dziwolągów, straszliwych tyranów i groteskowych dyktatorów albo wepchniętych usilnie w wir katastrofalnego porządku świata albo samodzielnie sterujących postępującym procesom upadku cywilizacji. Na straży jej końca stoi technologia, rozwój i konsumpcyjna presja, o której Witkacy mówi językiem pełnym brutalizmów i wulgaryzmów. Tak profetyczny jest dramat "Oni" z 1920 roku, którego realizacji podjął się Jarosław Tumidajski w Teatrze Wybrzeże. Tekst Witkacego "w dwóch i pół aktach" to opowieść o świecie ginących wartości wypieranych przez nowy, nadchodzący ład. Jaki porządek zostaje wzięty pod lupę i dlaczego przeżył się i musi ustąpić miejsca nowemu, ze spektaklu Tumidajskiego niestety nie wynika.

Trzeba jednak przyznać, że zamysł był przedni, tylko z biegiem czasu jakby się rozpłynął i zatracił. Tumidajski zamknął swoich aktorów w nowej, sterylnej przestrzeni. Białe ściany, biały sufit z lustrem, biały dywan, białe krzesła widzów, jasne rażące lampy, które gasną to znów zapalają się, oślepiając publiczność i aktorów. W tym świecie żyją On (Mirosław Baka) i Ona (Joanna Kreft-Baka). On-Kalikst Bałandaszek jest kolekcjonerem dzieł sztuki, Ona - Spika Tremendosa aktorką dywagującą na temat istnienia bądź nieistnienia Czystej Formy w teatrze. On żywi do niej tylko popęd seksualny, Ona chciałaby poczuć się kochaną choć raz tak naprawdę. Wizualnie trochę to przypomina kadr z "Seksmisji" Juliusza Machulskiego, choć tu nikt nie poddał się hibernacji, po prostu skumulowano erotyzm w zamkniętej przestrzeni. W cieniu tej nieodpartej seksualności i cielesnych popędów toczą się jakieś rozmowy o sztuce, jej celach, metafizycznych przeżyciach i tajemnicach istnienia, wypadające dość blado, zagmatwanie i nonsensownie. Tą gadaninę przerywają w końcu Oni z Tefuanem na czele (Mirosław Krawczyk). Nie wiadomo jak i nie wiadomo skąd wchodzą w ten hermetyczny świat, żądając tylko jednego - zniszczenia galerii Bałandaszka. Proces degradacji dzieł sztuki dla niego jednak znów ma mniejsze znaczenie, bo "zachciało mu się czarnej kobiety".

Kim są Oni? Wiadomo o nich tylko tyle, że przychodzą i niszczą. Mogliby więc być przedstawicielami nowej władzy - despotyzmu, totalitaryzmu, jakiegokolwiek zniewolenia albo anonimowym tajnym rządem, mogliby być też klasą niską, lumpenproletariatem pozbawionym ogłady i kultury i w imię tych zasad wprowadzać nowe reguły, ale Oni są bezimienni w dosłownym i przenośny znaczeniu i to największa bolączka tego przedstawienia. Tumidajski, rezygnując z całego historycznego, politycznego czy ideologicznego zaplecza dramatu, jakby go okaleczył. Być może zamysł odczytania "Onych "w kontekście niszczycielskiej siły, która jest wieczna i nie potrzebuje nominalnych ram, powiewa świeżością, lecz z drugiej strony człowiek musi dookreślać i konkretyzować swoje lęki. Jeśli nie wiadomo, kim są Oni, kogo należy się bać? Odróżnia ich po prawdzie trochę strój, trochę mowa, oplakietkowali się proporczykami z zapisanymi na nich zaimkami w odmianie męskiej i żeńskiej i trwają. Bo to ich wątłe działanie ani nie wzrusza ani nie przeraża. Mirosław Baka z pozą zdziecinniałego chłopca, któremu zabiera się jego galeryjkę, to najlepszy dowód. To, co dzieje się w tym świecie, jednocześnie wykracza poza niego. Może efekt wyobcowania to wina aktorów. Niby grają dobrze, ale jakby sami wątpili w to, co mówią. A może to zwyczajne luki w koncepcji inscenizacyjnej?

Pamiętam taki serial telewizyjny "On, ona, oni i pizzeria". Sensów mało, oprawa poprawna i trochę dobrej zabawy. To samo można powiedzieć o "Onych" Tumidajskiego. Tekst Witkacego, tak przecież bogaty w sensy interpretacyjne i tak posażny teatralnie, został potraktowany zupełnie przedmiotowo. Przegadano go bez zrozumienia. Dobra oprawa, kilka wizualizacji (scenografia i video - Mirka Kaczmarka), efektowny pokaz martwego ciała Spiki wydobywającego się w tumanach dymu jakby z otchłani (pomijam wywołany przez to efekt duchoty), kilka zabawowych, dodanych do Witkacego tekstów w "doborowym" wykonaniu duetu Baków i mało treści. Jak przy taśmowo robionej pizzy - kolorowo, kilka składników, sos, niezbyt drogo i smakuje zawsze tak samo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji