Artykuły

Piłka w grze. Na scenie

Gdy na stadionie wrą mistrzowskie emocje, prawdziwego czempiona znajdujemy na deskach Teatru Polskiego. Najnowszy spektakl muzyczny choć niepozbawiony wad, ma wiele uroku odnalezionego pomiędzy bramkami, nartami i trenerskim gwizdkiem

Mijający sezon w Teatrze Polskim przyzwyczaił nas do nietypowych rozwiązań - zaproszenie publiczności do gry stało się rzeczą normalną, podobnie jak zlikwidowanie bezpiecznej granicy pomiędzy sferą gry i widowni. Na deskach niejednokrotnie widzieliśmy naturszczyków i słyszeliśmy wykonywaną na żywo muzykę. Dramaty, bajki, instalacje - wszystko to przyciągało do Bydgoszczy teatromanów. Ci spragnieni spektakli muzycznych, zapełniali jednak fotele u sąsiadów, w toruńskim Teatrze im. Wilama Horzycy. "We are the champions. Piosenki sportowe" to pierwszy projekt, w którym bydgoscy aktorzy postanowili pochwalić się swoim śpiewem. Produkcja przygotowana została specjalnie z okazji odbywających się w naszym mieście mistrzostw świata w lekkiej atletyce. I tym razem bydgoski zespół podszedł do tematu ubarwiając go niebanalnymi rozwiązaniami.

Rozpoczął, przywołując wionące nudą szkolne akademie. Na środku sceny stanął tylko jeden mikrofon, a za nim Maciej Radel w za dużym niemodnym garniturze i białych trampkach. Ułożony chłopiec z grzecznie opadającą na czoło grzywką pewnie rozpoczął piosenkę. Przebój Edyty Górniak z opolskiego festiwalu w 1996 roku nagle rozbrzmiał w teatrze z całą siłą. "To Atlanta" - zaśpiewał donośnie i trochę patetycznie, jak można byłoby sądzić w pierwszej chwili. Jednak w momencie, gdy utworowi o walce ducha i sile sportu towarzyszy obraz bramy bydgoskiego stadionu Chemik, wiemy już, że zabawa właśnie się rozpoczyna. Chemik przecież to miejsce, które częściej niż ze sportem, kojarzy się nam z handlem. Pomysł na piosenkę - to podstawa widowiska w reżyserii Łukasza Gajdzisa. Zadbał on o to, by dopracować go w najmniejszych szczegółach - od muzyki przygotowanej przez Fabiana Włodarka i zespół Potty Umbrella (którzy chętnie bawili się na scenie, reagując na piosenki i ubarwiając ich wykonanie) po prezentacje wideo, kostiumy i scenografię autorstwa Mirka Kaczmarka. Co więc wymyślili twórcy "We are the champions"? Postanowili pokazać, czym jest nie tylko sport i zasady fair play, ale także, jakie skojarzenia przywodzi on zwyczajnym bydgoszczanom. Świetnym narzędziem okazały się wyświetlane pomiędzy piosenkami zdjęcia z Chemika. Zwyczajni ludzie, emeryci, renciści, sklepikarze, uczniowie i przedszkolaki - wykadrowani niczym bohaterowie najlepszych monologów z "Rejsu" Piwowskiego opowiadali o swoich przygodach ze sportem. Jednym kojarzył się on z biegami idealnymi na świetną figurę, niektórym z zapasami, z rekreacją innym, i jak przyznawali z rozbrajającą szczerością - z niczym. Przepytywani uśmiechali się, wspominając grę w siatkówkę, denerwowali, przywołując nieudane mecze polskiej kadry, dumnie uśmiechali, chwaląc się grą w golfa.

Reżyser wybrał 15 utworów - świetnie równoważących przebojowe i nostalgiczne części: od przeboju Kabaretu Starszych Panów, Pawła Kukiza, Katie Melua, po Raz Dwa Trzy i Queen. Dobór wykonawców w większości okazał się trafiony. Każdą piosenkę nie tylko można było słuchać, ale i oglądać, oczekując elementu zaskoczenia. Nie zawiodła czarująca Małgorzata Trofimiuk. W jej wydaniu przeboju Marii Koterbskiej "Mój chłopiec piłkę kopie" była nie zakochaną nastolatką, a matką martwiącą się o synka piłkarza. Wyrazy uznania należą się także Pawłowi L. Gilewskiemu, który w musicalowym stylu Freda Astaire'a przyznawał się do miłości, którą darzy swojego chłopca futbolistę. Salwy życzliwego śmiechu wywoływało niezawodne trio trzech przyjaciół z boiska. Jerzy Pożarowski, Mieczysław Franaszek i nowy nabytek Teatru Polskiego Mirosław Guzowski wspaniale odgrywali rolę nie tylko piłkarzy, ale także golfistów (wielkie brawa! także za wdzięczne wykonanie piosenki "A ta Tola" Kabaretu Starszych Panów), policjantów i sędziów, którzy "niejeden mecz już sprzedali, niejeden kupić zdążyli". Guzowski niestety nie sprostał poziomowi kolegów podczas solowego występu. Po raz pierwszy na bydgoskiej scenie zaprezentowała się także Marta Nieradkiewicz. O ile dobrze poradziła sobie odtwarzając melancholijny nastrój utworu Katie Malua, to starając się zrobić z niego energetyczny przebój, wypadła sztucznie. Do perełek środowego przedstawienia należy niewątpliwie Alicja Mozga i jej wykonanie "Andrzeja Gołoty" Kazika Staszewskiego. O bokserze w operowej stylistyce? To jej zapowiedź wybuchu prawdziwego dynamitu. Takim okazał się też Maciej Radel, który z przekąsem zinterpretował "Futbol" Maryli Rodowicz, i Marcin Zawodziński nie tylko w roli Adama Małysza, ale i jako barwne wsparcie dla innych aktorów.

Można zarzucić temu spektaklowi, że początkowo odkrywcze wypowiedzi bydgoszczan, z czasem stały się monotonne, można także wytknąć drobne techniczne problemy. Giną one jednak przy pomysłowości jego twórców - po raz kolejny udowodnili oni, że potrafią się bawić, zerwać z patosem i z humorem powiedzieć prawdę. A to że sport naprawdę może nie kojarzyć się z niczym? I co z tego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji