Z mieszanymi uczuciami
Jerzy Jarocki to niepodważalny autorytet w polskim teatrze, nauczyciel i wychowawca najlepszych, znawca i praktyk w stopniu blokującym czcze zachwyty nad jego pracami. Stary Teatr w Krakowie dysponuje wciąż zespołem, o którym także nie wypada wciąż pisać, że jest znakomity. Sprawa dojrzewania, "wybuchu" niepodległości Polski po latach zaborów nie wymaga dodatkowych usprawiedliwień i objaśnień jako żywy, potrzebny, angażujący emocjonalnie, ba! nawet wyczekany od dawna temat dla współczesnego teatru. Stefan Żeromski w tym temacie, wsparty Słowackim, Mickiewiczem, Norwidem i Wyspiańskim - to jak najbardziej w porządku. Collage jako metoda teatralna także już się wielokrotnie w teatrze sprawdzał. A jeszcze: dokumenty, ich walor i wiarygodność, i niezaprzeczona siła wyrazu.
Wziąwszy wszystko razem, czekało się w zasadzie bez irytacji i zniecierpliwienia na premierę przedstawienia, które rodziło się w bólach i metamorfozach rok bez mała (w tym dwa miesiące przy zawieszeniu pracy teatru, bez grania innych pozycji repertuaru).
Premiera - przygotowana pierwotnie na 60-lecie i jego listopadowe jubileusze - wypadła w samym środku klęski zimy - 21 stycznia - i obejrzał ją jedynie Kraków. Dopiero od niedawna krytycy, sympatycy i recenzenci pielgrzymują do Krakowa, aby przez pełne cztery godziny, w pięciu pomieszczeniach Starego Teatru, na trzech poziomach - scenie, parterze i piętrze - oglądać ów "Sen o Bezgrzesznej". Jak chce afisz: "Rzecz dla teatru w dwóch częściach złożona przez Jerzego Jarockiego i Józefa Opalskiego na podstawie tekstów Stefana Żeromskiego, dokumentów epoki i cytatów literackich".
W spektaklu bierze udział cały prawie zespół teatru, nie ma protagonistów, jest bohater zbiorowy choćby przez chwilę był konkretnym czy literackim mitem - Konradem, Baryką, Czarowicem z "Róży". Nie ma też popisowych ról, są pełne wykazu i perfekcjonalnie zagrane krótkie sekwencje indywidualne w ogromnej, zdyscyplinowanej i piekielnie konsekwentnej grze zespołowej personifikującej zespołowego bohatera: naród od r. 1863 do 1923 i dalej jeszcze!
Są w tym przedstawieniu obecne różne techniki teatralne i różne stylistyki: od obrzędu - zaduszek, poświęconego poległym w 1863 a święconego w Galicji w 50-lecie Powstania, po rewię mody wojskowej, od romantyczno-chocholich sekwencji balu z "Róży" po kabaret w dyskotece, od prywatnych spotkań z aktorami mówiącymi o swoich rodowodach i przodkach po publicystyczny teatr faktu. Widzowie pilotowani są od początku przez aktorów - najczęściej: Stuhra, który jest tu rodzajem teatralnego Arlekina-przewodnika - przechodzą z sali do sali, posłuszni, ciekawi "proszę, pozwolą Państwo, tędy". W pewnym momencie muszą się rozdzielić na dwie grupy i każda - dopóki się nie spotkają ponownie - ogląda inne partie przedstawienia, różne dosłownie, formalnie i fabularnie, ale jednolite w warstwie treści zasadniczej.
Tą treścią jak mniemam: pokazać panoramę możliwie pełną stanów świadomości Polaków wchodzących w wojnę światową i wolność, tak poprzez odtwarzanie faktów jak i funkcjonujących mitów i symboli literackich, od dawna uznanych za "narodowe".
Elementy teatru uczestnictwa, teatr faktu, "żywe obrazy", symbole i przypisy historyczno-literackie, jędrny kabaret międzywojenny jako pointa widowiska - wszystko tu jest sklejone i scalone w całość, która nasuwa nieodparte skojarzenie z "Dziadami" Swinarskiego. Określenie replika i polemika byłyby chyba nie na miejscu, ale wpisanie "Snu o Bezgrzesznej" w ideowe przesłanie (nie tylko formalne!) przedstawienia Konrada Swinarskiego zdaje się być wyraźne tak dalece, że musi być świadomym przywołaniem.
Panorama zatem, widowisko dla przypomnienia i przekładu, pokrzepienia i rozgoryczenia serc, nowatorskie w formule, bo operujące faktem i mitem równoprawnie traktowanym. Pieczołowita i solenna, w zamyśle szeroka retrospektywa z głębszą refleksją, pożyteczną na dzisiaj i już. Zamysły jednak nie przebijają się przez dzieło. A dzieło każe się podziwiać, lecz grzeszy chłodem. W tym "Śnie o Bezgrzesznej" grzechem największym jest znużenie widza, niewymuszenie na nim aktywności, niezapanowanie nad jego emocjami.
Grzeszna Niepodległa oraz wszystkie sny narodowych wieszczów i trybunów mogą żyć i pozostać historią - nauką moralną tylko w pamięci gorącej. Możliwie oczyszczonej z kłamstw, schematów, uproszczeń - ale nieobojętnej.
W przedstawieniu Jerzego Jarockiego emocjonalne szarże niesie tylko finał czyli kabaret.
Truizm: kochamy historię. To, co było wielkie, mogło być wielkie lub wydawało nam się, że takie było. Ukuto nawet termin: niedzielne poczucie historii. Budowało je latami wiele spraw - niewola, romantyczna poezja, mitologia narodu wreszcie, będąca prostą konsekwencją tejże niewoli i opiewanych przez literaturę przeciwko niej zrywów. Stąd - my same Konrady, a co najmniej Kordiany, stąd - zawsze solidarni w klęsce, skłonni do poświęceń, stąd - mity całopalenia. Historia parokrotnie te mity rewidowała, ale klęski historyczne stawały się pożywką nowych, spod tego samego znaku: jedności, całopalenia, ofiary.
W cyklu historia - mit możliwe są i były oba kierunki: od historii do mitu i na odwrót. Karmieni wiarą w symbol, wyposażeni we własne charyzmaty bynajmniej nie zawsze musimy stawać się gorsi, często jest to jedyna droga przechowania idei szerszej nad doraźne cele pragmatyczne. Historia ostatnich lat pod zaborami aż po restytucję państwowości, to dla Polski historia szczególnie mocno obciążona mitem jako elementem czynotwórczym, ideą, w której literatura jest narzędziem poznania i sprawdzianem samoświadomości.
W cyklu historia - mit możliwe są i były oba kierunki: od historii do mitu i na odwrót. Karmieni wiarą w symbol, wyposażeni we własne charyzmaty bynajmniej nie zawsze musimy stawać się gorsi, często jest to jedyna droga przechowania idei szerszej nad doraźne cele pragmatyczne. Historia ostatnich lat pod zaborami aż po restytucję państwowości, to dla Polski historia szczególnie mocno obciążona mitem jako elementem czynotwórczym, ideą, w której literatura jest narzędziem poznania i sprawdzianem samoświadomości.
Spektakl krakowski nie lekceważy tego porządku, więcej nawet - w nim jedynie lokuje sens dzieła. Znaki więc literackie, "cytaty" sprawdzają rzeczywistość. Rzeczywistość historyczna raczej podporządkowana jest mitowi, bez uwagi na chronologię, chociaż bywa, że żywioł wydarzeń zaczyna kształtować nowe symbole.
Zaczyna się brutalnie: w parterowym foyer na długim wybiegu Jerzy Stuhr prowadzi pokaz mundurów żołnierzy trzech armii zaborczych. Pokaz na modelach: na ścianach kukły w tychże mundurach. Jest już dawno po 1863 roku, a jego niedobitki - garstka emisariuszy - śpiewają na melodię litanii "Modlitwę pielgrzyma" Mickiewicza. Zjawiają się nagle, od strony szatni, wolno wstępując schodami do góry, ubrani w poszarzałe peleryny romantycznych i postromantycznych bohaterów, ludzie ale - symbole. Wśród nich Konrad - Trela, jak wiadomo z dawnych przedstawień.
Na górze, także w foyer, zorganizowane Zaduszki: kiry, świece, apel poległych. Obchody 50-lecia powstania styczniowego (półlegalne w Galicji, zakazane w Królestwie - rok zatem 1913. Obrzęd. I dialog Konrada-Treli z kobietą w czerni (Elżbieta Karkoszka): Słowacki - Polska, ale jaka?
Potem jest rozdział na grupy. Część widowni ogląda konspiracyjny odczyt w szopie, część przesłuchanie Czarowica - Konrada (nawrót do "Róży", a więc r. 1905). Pieśni więźniów, buntownicze. I parada narzędzi tortur, rewia knutów, kajdan stosowanych w rosyjskich więzieniach.
I znów - połączenie widzów. Na dużej sali rozciętej w poprzek na pół szerokim podestem - scena balu z "Róży". Z "Róży", a właściwie z "Wesela" i "Dziadów" jednocześnie. Zjawy narodowe na balu kostiumowym, alegorie klęski - i rozmowy gości balowych jak z Balu u Senatora czy Salonu Warszawskiego. Chocholi taniec, pod arcysugestywną i monotonną frazę Stanisława Radwana (muzyka w tym przedstawieniu zasługuje na najwyższy podziw, choćby ze względu na różnorodność stylów).
Obraz kolejny to już zeppelin pod sufitem, dymy - I wojna światowa. Najlepsze chyba sekwencje tego spektaklu, mniej konkretne, obrosłe Historią i najbardziej wyraziste teatralnie.
Trzej cesarze - trzy odezwy do Polaków, trzy obietnice "wolnego bytu", mgliste i wyrachowane. Formowanie się Legionów, strategia i przewrotności generała-gubernatora Warszawy von Beselera (Jerzy Bińczycki lub Jan Nowicki), zakusy zaborców, chytrość, chytrość, fałsz. I porozumienie stronnictw, orędzie Wilsona, deklaracja Rady Komisarzy Ludowych. Symboliczne migawki dyplomatyczno-wojenne, z obu planów łącznie. Anonimowi pielgrzymi. Piłsudski - las i zdjęcie (W teatrze wyświetla się je na ścianie. Honor jako jedyny depozyt - tyle tylko ma do powiedzenia Marszałek. Żołnierze - bracia walczący przeciwko sobie w obcych mundurach.
Na końcu części przedstawienia płótno z malowaną alegorią Polski zmartwychwstałej - listopad 1918.
Malunek naiwisty.
Po przerwie - publicystyka rezonerska, ale pasjonująco uwierzytelniona, przecież - bez siły uogólnienia. To już rok 1923, okres rządów Chjeno-Piasta. Okres strajków i starć z policją. W Krakowie w wyniku takich starć - trupy ułanów na ulicy. Scena sądu zatem rozegrana jak stenogram z procesu. Oskarżeni to komuniści, chociaż - okazuje się, niekoniecznie - mowa prokuratorska to popis demagogii społecznej i politycznej. Ale wyrok. Uniewinnienie.
Spełniony sen o Bezgrzesznej, wolnej i suwerennej? W każdym razie - już kanon pewnej tradycji, pokazanie palcem...
Potem jest kameralna i "prywatna" sekwencja (już na dwie grupy rozdzielona): aktorzy Starego Teatru opowiadają swoje rodzinne losy z tych lat, demonstrują pamiątki. Kraków więc sporo ich przetrwało. Piecyk naftowy po zesłańcu, pierwsze polskie banknoty, podobizny legionowych obozów, medale, wiersze, sztuki pisane do sztambucha.
To udana partia spektaklu, wprowadza ciepło i CZŁOWIEKA. Indywidualnego, prywatnego, ale gdzie najmocniej dokonuje się HISTORIA, jeśli nie w nim?
Mało jest takich momentów w "Śnie o Bezgrzesznej", chociaż wiele tu powiedziano naraz, a więcej pewnie - chciano powiedzieć.
Na wychodnem, w foyer, odbywa się kabaret. Zwyczajny, międzywojenny kabaret o Polsce i Polakach. Z oryginalnymi tekstami Tuwimów, Słonimskich, Wasylewskich. Przy świetle dyskotekowo-zmiennym. W hałasie. Ze Stuhrem jako jego duszą i wodzirejem. Bezbłędny wykonawczo. I wcale niezabawny.
Widowisko "Sen o Bezgrzesznej" przynosi zaszczyt realizatorom jako próba ambicji artystycznych i patriotycznych, ale budzić może uczucia co najmniej mieszane. Chyba wielki syntetyzujący s e n na temat koncepcji jak "Polską naprawdę być" nie wyczerpał wszystkich możliwości, a w każdym razie nie uwierzytelnił ich mocą teatralnej magii. A może - po prostu - skaza znalazła się już w scenariuszu?