Artykuły

Tragiczna lekcja Leara

JAK każda z wielkich tragedi: Szekspira, jest też i "Król Lear" obrosły tradycją sławnych inter­pretacji aktorskich, błyskotli­wych komentarzy analitycznych. Zebrał je i omówił w swym fundamen­talnym dziele "Maski króla Lira" amerykański szekspirolog, Marvin Rosenberg. Niemal nigdy w swoich "expressowych" recenzjach nie po­wołuję się na profesjonalną literatu­rę fachową, w tym przecież przypad­ku trudno oprzeć się pokusie porów­nań i refleksji; grali przecież tę arcytrudną i wieloznaczną rolę naj­więksi - Bassermann, Laughton, Gielgud, Scofield, by pominąć już legendę Garricka.

I w Polsce sceniczne dzieje "Króla Leara" obfitują w wyda­rzenia znaczące; w swej wydanej przed rokiem pracy "Szekspiriady polskie" wspomina dr An­drzej Żurowski o interesującej ins­cenizacji Jana Nepomucena Kamińskiego, datu­jącej się z roku 1828; potem było dwóch przesław­nych Lirów-Bolesławów: Lesz­czyński i Ładnowski; już z autopsji znamy premierę w warszawskim Teatrze Polskim, gdzie w roli tytułowej na zmianę występowali Jan Kreczmar oraz Władysław Hańcza (Nb. i o tej inscenizacji wspomina cytowane wyżej dzieło Rosenberga). Znamienne, tragedia Szekspira obfituje w wiele ról efektownych, że wspomnimy postaci Błazna, Edgara czy Kordelii. A przecież wymiar utworu określa w teatralnej le­gendzie nieodmiennie sam Lear. On de­terminuje każdorazowo filozofię i wymowę dzieła, czyni je patetycznym lub refleksyjnym, zamienia w ścianę płaczu bądź w traktat moralny, akcentuje tra­gizm lub pesymizm. Lear rządzi "Kró­lem Learem"...

Dziś zmierzył się z tym ogromem zadań Gustaw Holoubek. Reżyser Je­rzy Jarocki nie ułatwił artyście zada­nia przy pomocy tekstowych skró­tów, które niosłyby z sobą jakiś a-prioryczny zarys wyboru. Obaj, aktor i inscenizator, stanęli do walki najbardziej ambitnej: zapragnęli w ca­łym bezmiarze tekstu wytyczyć, po­rządkujący ów czterogodzinny (!) bez­miar, bieg myśli. Jakiej? Trudno kry­tykowi o jednoznaczną odpowiedź, gdyż bogactwo tego spektaklu zakłada właśnie imponującą migotliwość znaczeń, jakie widz może wyczytać w Szekspirowskiej opowieści o królu co rozdał własne królestwo córkom, a one za szczodrobliwość odpłaciły mu cierpieniem. Wydaje się przecież, iż główna idea obecnego "Leara" sprowadzić by się dała do humani­stycznej myśli, iż przeprowadzany przez piekło życia człowiek jest w stanie wybronić swą godność, gdy pojmie istotę szansy, jaką mu stwa­rza jego własne cierpienie.

"Nie ma granicy ludzkich nieszczęść - zdaje się uczyć ten Szekspir - ale w zrozumieniu tej prawdy kryje się już zalążek jej przezwyciężenia". Lear, jakim go szkicuje Holoubek, zaczyna swój sceniczny żywot w majestacie si­ły; przed złymi kaprysami fortuny pró­buje się potem bronić ucieczką w obłęd (z wspaniałym bogactwem środków bu­duje Holoubek tę właśnie sekwencję roli!), która nie jest przecież w stanie go wyzwolić; dopiero przy ciele zabitej Kordelii, jedynej córki, co go kochała, dochodzi Lear do zrozumienia tragicz­nej dialektyki nauk, jakich udzielił mu los. W maksymalnym skupieniu, z su­gestywną prostotą rozgrywa ową scenę aktor. Jego gra nadaje tu filozoficzną nośność całemu widowisku...

O imponującej migotliwości jego znaczeń miałem już okazję wspomnieć wyżej. A osiąga ją Jarocki m. in. przez eksponowanie - obok naczelnego tematu Leara - także wątku Edgara.

Szlachetny syn hrabiego Gloucester traci rycerską sławę i mienie nie przez własny wybór, jest ofiarą cudzych intryg i cudzej łatwowierności. Ale i on poprzez lekcję cierpienia dojrzewa. Tyle że okolicz ności obiektywne pozwalają mu jeszcze na bunt, na walkę, na triumf. Niezmiernie precyzyjnie, nie bojąc się odwołania do środków ryzykow­nie ekspresyjnych (kostium!), prowa­dzi tę paralelę Lear-Edgar reżyser, mając w Marku Walczewskim inteli­gentnego i subtelnego interpretatora roli.

Spektakl obfituje zresztą w piękną mnogość ciekawych prac aktorskich. Zbigniew Zapasiewicz akcentuje w hrabi Kentu przede wszystkim jego prostolinijność i heroizm; Józef Nowak z męską powściągliwością umiał przekazać tragizm starego Gloucestera, oszukanego przez los, a tak okrut­nie strąconego w nicość przez włas­nego syna. Tego gra Jan Tomaszewski: może z nadmiernym diabolizmem uzewnętrznia przesłanki powodujące knowaniami bękarta-Edmunda - zwłaszcza w zderzeniach z Walczewskim-Edgarem brak mu wielobarwności.

Uzyskuje ją natomiast w pełni Piotr Fronczewski; z sarkastycznych tyrad, i błyskotliwych ripost swego Błazna umie wykrzesać pełnię ich mądrości, a gdy trzeba, i ich jadu. Z trzech córek Leara najbardziej konsekwentnie pro­wadziła swą Reganę Magdalena Zawadzka: chciała być pełnoprawnym partnerem dla tego tłumu uzbrojonych mężczyzn. I wytrzymywała te starcia. Joanna Szczepkowska miała wiele uroku jako Kordelia, Jolanta Fijałkowka zdała mi się nadto monotonna w roli Gonerili. Z ról pozostałych chciałbym jeszcze wspomnieć o księciu Kornwalii - Marek Bargiełowski bez popa­dania w emfazę ujawnił cały jego cynizm, całe obłudne kunktatorstwo.

Obok ciekawych ról, obok zasługu­jącej na pełny szacunek roboty inscenizatora, współtworzą ten znaczący spektakl także autor scenografii - Kazimierz Wiśniak oraz kompozytor Stanisław Radwan. Scenografia zachwycała klasyczną prostotą owych dwóch schodowych łuków, jakie de­korator rozpiął nad sceną, acz o de­tale kilku kostiumów może bym się z Wiśniakiem i pospierał; akompaniament dźwięków, jakie rozpętał Raswan, wspierał i wzbogacał kli­mat poszczególnych scen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji